Bikont na diecie, Kudłaci Kucharze na diecie i mnie jakoś tak za dużo… Wiosna już jest, lato też nie będzie na nikogo czekało, a letnie kiecki nie znają litości. Czas wziąć się za siebie i pożegnać kilka nadprogramowych kilogramów, które skrupulatnie wyhodowałam zimą. Nie, nie będzie o morderczych treningach, nie zaczynam biegać, nie zamierzam się też rozwodzić z jedzeniem. Zrobię to po swojemu: jedząc. A z pomocą przyjdą posiłki od LightBox, których skuteczność będę testowała przez najbliższe cztery tygodnie. I jestem tak samo ciekawa jak wy, co z tego wyniknie.
Jeśli ktoś jest żądny drastycznych scen, rozbieranych fotek i innych tego typu historii, to się zawiedzie. Tu się uprawia wyłącznie pornografię gastronomiczną. Ale napiszę, że moje BMI wynosi dokładnie 23,2. A więc jest idealnie w normie. A więc jak każda kobieta uważam, że powinnam zgubić pięć kilogramów. I dokładnie takie jest założenie – pięć kilogramów w dół w cztery tygodnie.
Nie znaczy to, że już zupełnie o knajpach nie poczytacie. Poczytacie, mam kilka zaległych postów, jeszcze trochę miejsc z Rzymu i dyspensę na jeden dzień w tygodniu, kiedy będę mogła jeść co mi się podoba. I nie zawaham się z tego skorzystać.
W czasie konsultacji z dietetyczką z LightBox ustaliłyśmy, że wybierzemy dla mnie dietę 1200 kcal Optimum (poczytacie o niejtutaj), czyli pięć pełnowartościowych posiłków, dostarczanych każdego ranka pod moje drzwi. Sześć dni w tygodniu, bo jeden wynegocjowałam wolny, ale to już wiecie. Do tego trochę ruchu, czyli 2-3 razy w tygodniu siłownia zamiennie z rolkami. Lubię się poruszać, więc nie powinnam mieć z tym większych problemów.
Każdy kolejny tydzień podsumuję w osobnym poście, napiszę jak mi smakuje jedzenie, czy czuję się syta, no i ile zjechało na wadze. Jestem bardzo ciekawa co wyniknie z tej współpracy, jeszcze nigdy nie byłam na diecie, więc to będzie dość interesująca przygoda. Najważniejsza jest dla mnie różnorodność, dużo warzyw, brak uczucia głodu i przyzwyczajenie organizmu do pięciu posiłków dziennie.
To ostatnie przychodziło mi do tej pory z dużym trudem, bo zwyczajnie mi się nie chciało z tym bawić. Tym razem powinno pójść gładko – będę miała pięć gotowych dań do zjedzenia o określonej godzinie i zero powodów do wymówek. No i w ogóle nie będę musiała o tym myśleć, bo martwi się o to ktoś inny. Ktoś inny skrupulatnie wylicza kaloryczność, dba o zbilansowanie tych posiłków, a w końcu je przygotowuje. Idealnie. Prawie jak w knajpie tylko lepiej, bo nie trzeba wychodzić z domu.
Oczywiście na bieżąco zdjęcia tego co jem będziecie mogli śledzić na Instagramie i facebooku, a więcej o LightBox poczytacie na ich stronie i facebooku.
Za mniej niż dobę zaczynamy wielkie odliczanie i małą rewolucję na moim talerzu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale halo: od jutra DIETA!