No, może dałam trochę clickbaitowy tytuł, nie przeczę. Ale jakoś mnie to rozbawiło. Bo to trochę szok, że włoska, a nie ma placka. Ale wiedzcie, że oto macie przed sobą ristorante z prawdziwego zdarzenia. Nie osterię, nie trattorię, nie pizzerię. Ale za to mimo całego wysmakowania i elegancji tego miejsca mają przytulny kącik dla dzieci, czyli emanacja włoskiego zamiłowania do bambini też jest. Kącik testowany przez Dzidziutka. Dzidziutek dał okejkę.
Na przystawkę wnętrze – przepiękne, tonące w szlachetnej zieleni, przytulne i ciepłe. Tu się chce zasiedzieć. Do tego fenomenalna obsługa i naprawdę interesujące menu, które pokazuje nam Włochy od zupełnie innej strony niż to, co powszechne. Cudownie. Trochę wariactwo otwierać się w takim momencie, kiedy wszyscy wieszczą osiemnastą falę, ale ja zawsze miałam słabość do wariatów i nie bez powodu wybrałam Le Braci na pierwsze miejsce, które opiszę po tym dwutygodniowym lockdownie trwającym rok. Dla otuchy!
Le Braci to najmłodsza siostrzyczka takich restauracji jak Butchery & Wine, Kieliczki na Próżnej czy Rozbrat 20. Przyznaję – miałam przekonanie graniczące z pewnością, że po pierwsze będzie dobrze, a po drugie z pomysłem. I się nie pomyliłam.
Są tu lunche, jest menu dla dzieci, jest też opcja “talerzyków” – niewielkich dań świetnych do próbowania i dzielenia się. Z tych ostatnich wybrałam puntarelle romane, diablo gorzką cykorię szparagową podaną z sardelami, oliwą i cytryną. To pozycja dla miłośników smaku gorzkiego i żeby nie było, że nie uprzedzałam. Dalej caponata z bufalą, świetna, świetna, pełna smaku caponata, acz z wrodzonego zamiłowania do przypier… do czepiactwa, czepię się bufali: gdzież upragniony półpłynny środek, gdzie?…
Łzę pomógł mi otrzeć bardzo dobry tatar z tuńczyka na delikatnym, niemal muślinowym w strukturze bakłażanie. A dalej, to już ahoj, przygodo! Fenomenalna zupa z białych szparagów, delikatna, kremowa, okrągła taka i do tego podana z małżami.
Zaraz za nią cudowne, kremowe, ale z twardszą łezką w środku każdego ziarenka ryżu risotto, czyli perfekcja. Perfekcja z groszkiem i bobem. No i polędwica wołowa przygotowana idealnie w punkt, tak jak lubię najbardziej (uwaga, weganie nie czytają do końca tego zdania!), a więc tak, aby jeszcze muczała. Doskonałe, jakościowe, rozpływające się w ustach mięso, które naprawdę nie potrzebuje ani specjalnego towarzystwa, ani tła. Wyborność.
Przed deserem jeszcze halibut w pomidorach, kaparach i oliwkach. Dobra, delikatna ryba, przyjemnie przełamana wyraźnymi nutami kaparów. Ale jednym z najmocniejszych akordów tego obiadu był deser. Mamy tu Włochy, więc są wermuty. Deser nazywa się tak, jak mój ulubiony drink i chciałabym, abyście koniecznie o nim pamiętali, kiedy udacie się do Le Braci. Negroni to mus z ginu, granita z Campari i wermut. Brzmi mocno alkoholowo i rzeczywiście te smaki są jednoznacznie wyczuwalne, ale jest tu też słodycz i różne struktury – kremowość i ciut szorstkości, które zamykają się w piękną, oczyszczającą kubki smakowe całość. Klasa!
Bardzo się cieszę, że to właśnie Le Braci pojawiło się w pierwszej recenzji po lockdownie. Bardzo!