ul. Zwoleńska 81/3, Warszawa
Wawer chyba nigdy nie był dzielnicą, w której można było przebierać w knajpach. Kura Domowa okazła się być bardzo miłym zaskoczeniem – i spożywczym, i estetycznym. Działająca od czerwca 2012, odkryta przez nas dopiero miesiąc temu. Być może jesteśmy opóźnieni, a może dobrze, że tak się stało.
Przy tej okazji pojawiło się w mojej głowie kilka przemyśleń na temat stron podobnych do tej. Nie ma ich aż tak wiele, by nie być na bieżąco i to, co ostatnio rzuciło mi się w oczy, to rodzaj wyścigu – kto szybciej opisze nowootwarty lokal. Przyznam, że oficjalnie i z przyjemnością się z tej konkurencji wypisuję, bowiem uważam ją za absolutnie bzdurną. Czy faktycznie można ocenić restaurację póbując kilku potraw w dniu otwarcia lub tuż po nim? Hm, mam poważne wątpliwości. Oczywistym jest, że pierwszy okres to zawsze czas docierania się ekipy, dopracowywania menu, doszkalania obsługi, etc. Co zatem mądrego lub przekładającego się na długoterminową prawdę można powiedzieć o lokalu otwartym od dwóch dni? Przytafiło mi się to z A Nóż i być może był to błąd. Choć z drugiej strony błędy wytknięte przeze mnie zostały również zauważone już wcześniej przez innych blogerów i nie wyniknęły z tego żadne zmiany, więc może akurat w tym przypadku nie ferowałam wyroków przedwcześnie. Ale ad rem – serio, uważam, że pisanie o knajpie, w której zjadło się menu degustacyjne w dniu otwarcia (i nie wnikam już w to, czy bloger został zaproszony, czy sam za to zapłacił, choć nie wierzę w to, że fakt otrzymania czegoś gratis lub w promocyjnej cenie nie wpływa na późniejszą opinię) jest pomyłką i pewnie nie ma wielkiego związku z tym, co pół roku później dostanie przypadkowy klient z ulicy. A ja chcę być przypadkowym klientem z ulicy, więc nie uważam, by pisanie o knajpie otwartej od roku czy pięciu lat było faux pas, wprost przeciwnie – lokal otwarty od jakiegoś czasu miał już szansę na dopracowanie potraw, dopieszczenie detali i – prawdopodobnie – osiągnięcie pułapu, który można uznać za choć trochę stały, co z kolei przełoży się na w miarę wiarygodną opinię. Wiarygodną nie tylko jutro, ale przy odrobinie szczęścia również za rok. A czy nie o to chodzi?
Tyle dygresji i do rzeczy.
Ogromna fototapeta zdobiąca jedną ze ścian Kury Domowej skradła moje serce, nie wspominając o niektórych potrawach.
Wnętrze jest jasne i przestronne, choć może w nim brakować odrobiny intymności. Z drugiej strony nadrabia to bardzo serdeczna i nienachalna obsługa, a to bardzo lubię. Info dla dzieciatych – mają spory pokój przeznaczony do zabawy, wyposażony w zabawki, książeczki, etc., do tego w ciepłych miesiącach ogródek.
Udało nam się nieco bliżej przyjrzeć karcie, więc zaczynamy: na początek zupa grzybowa – pyszny bulion, bardzo aromatyczny, dobrze doprawiony, z odpowiednią ilością grzybów, do tego śmietana rozsądnie podana obok – można skorzystać lub nie.
No i rosół jak u mamy – pyszny, klarowny, rozgrzewający i przepędzający precz przeziębienie.
Nie wspominając o pochodzącej z menu lunchowego ogórkowej, która smakowała jak w domu. Gęsta, kwaśna, chcę jeszcze!
Placki z kiszonej kapusty były czymś, czego musiałam spróbować i się nie zawiodłam. Chrupiące, nizbyt tłuste, z delikatnym kwaśnym posmakiem kapusty. Bardzo dobre.
Tatar ze śledzia – dla wszystkich tych, którzy nie lubią surowego mięsa, za to lubią ryby. Bardzo dobry, przyprawiony w sam raz stanowił z plasterkami buraków bardzo zgrany duet.
Placek ziemniaczany z grzybami – przyzwoity. Trochę za gruby, trochę za mało sosu grzybowego (skądinąd bardzo smacznego). Miał w zapachu coś takiego, że trącił myszką. Ale za to por pokrojony w julienne idealnie komponował się z sosem.
Niestety łosoś z menu lunchowego zdecydowanie za suchy, choć przyjemnie doprawiony. Chyba po prostu piekł się za długo.
No i sałata z wątróbką drobiową. Wątróbka, podobnie jak łosoś, zdecydowanie za sucha, nie pomógł sos malinowy, choć jak widać ciesząca oko i kolorami zaklinająca wiosnę.
A na koniec suflet czekoladowy z sosem waniliowym (który nie jest sufletem tylko fondantem). Rozwala system, jest GENIALNY. Z wypływającą ze środka czekoladą, udekorowany pomarańczą, która jak powszechnie wiadomo świetnie komponuje się ze smakiem czekolady, niezbyt słodki, z idealnie równoważącym smak sosem. Przyznam, że nie wiem jak się ma kwestia innych deserów w Kurze i nie sądzę bym kiedykolwiek się dowiedziała, bo ten fondant mogłabym jeść codziennie. Drodzy Właściciele, nigdy, nigdy nie wyrzucajcie go z karty, jest to bowiem majstersztyk!
Wiem już, że menu niebawem zmieni się na wiosenne, będzie więcej warzyw, co mnie cieszy. Przypuszczam, że będzie równie bezpretensjonalne jak to zimowe, do tego codziennie inny zestaw lunchowy. Ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne. Jest to dobre miejsce na lunch, wizytę ze znajomymi czy dziećmi, fajne również żeby trochę popracować. Tu czuć zaangażowanie, chce się tu być. Szczerze mówiąc piszę te słowa siedząc w Kurze i czekając na… No, jasne, że na fondant!
Cztery świnki, a nie pięć bo wątróbka, placek i łosoś, ale za to naprawdę mocne.
Ceny od 9 do 34 zł.
Magda
4 Responses
Kto napisał powyższy opis i komentarz? Czyżby właściciele KURY DOMOWEJ pieją i pieją hymny pochwalne o sobie?
Droga Kuro Piejąca, post napisałam ja, nikt mi za to nie zapłacił, nie uzyskałam też żadnych innych korzyści z tego tytułu. W Kurze jest smacznie, więc należy o tym mówić głośno.
Pozdrawiam,
Magda
Trafiłam wczoraj w końcu do Kury- jest dobrze, polecam 🙂
Jadłam pysznego pieczonego indyka (cudo- i nie był suchy!) z flanem dyniowym. Jak dla mnie- bomba i już planuję kolejną wyprawę. Mają w menu jeszcze kilka pozycji, które bym chciała przetestować 🙂