Podobno poszłam odwrotną drogą, niż wszyscy, czyli najpierw wydałam e-booka, a później książkę papierową. Tego też nie wiedziałam, tak samo jak kilku innych rzeczy. Co zupełnie mi nie przeszkodziło w zrealizowaniu planu, na który wpadłam dwa tygodnie temu przy porannej kawie.
Z jakiegoś powodu bardzo długo broniłam się przed wydaniem “Smaków dzieciństwa” na papierze. Jak teraz o tym myślę, to widzę bezsens tego podejścia. I to Wy mieliście rację domagając się wersji papierowej. No bo w sumie halo, to jest kuchnia naszych babć i mam, potrawy z naszego dzieciństwa, dużo masełka, cukru i glutenu i to tak… elektronicznie?… Przecież to trzeba zachlapać, poplamić masłem, porobić ośle uszy przy ulubionych przepisach.
I tak sobie rozmyślając przy porannej kawie doznałam olśnienia. Zróbmy to! Po prostu zróbmy! Po czym natychmiast przeszłam do czynów kompletnie nie biorąc pod uwagę, że może się nie dać. A jak się nie bierze tego pod uwagę, to wszystko się da, wiadomo. Trzeba było bardzo szybko załatwić bardzo dużo rzeczy: przełożenie wersji elektronicznej na papierową, bo to jednak dwie różne historie, numer ISBN, ogarnięcie płatności, magazynu, później wysyłki, pospinanie tego wszystkiego ze sklepem, no i drukarnia, która była największym wyzwaniem, bo te są przed Świętami zawalone robotą po kokardę. Okazało się, że rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki.
Nadal nie wiem jak nam się to udało w tydzień, ale wiem, że po drugiej stronie byli sami świetni ludzie i gdyby nie oni, to byłaby straszna kaszana. Po tygodniu rozpoczęliśmy przedsprzedaż i tu już wszystko jest w Waszych rękach. Póki co idziecie jak dziki w żołędzie, przysięgam! Zakładałam, że to będzie malutki nakład – 1000, moooże 2000 egzemplarzy. A Wy co? A Wy 2000 minęliście w pierwszych dniach przedsprzedaży!
Wiecie, że w Polsce standardowy nakład książki to 5000 egzemplarzy? Taki nakład sprzedaje się przez wiele, wiele miesięcy. Porównajcie sobie teraz te liczby. Taką macie moc! A przecież ja nie mam wielkiej promocji, wydaję to sama, nie z potężnym wydawnictwem. Do tego wszystko zadziało się w takim tempie i czasie, że przedsprzedaż będzie bardzo krótka, potrwa tylko do niedzieli. Jeśli do tego czasu miniecie ten wydawniczy święty pułap 5000 egzemplarzy, to ja już uwierzę we wszystko.
W tej chwili już chyba podzielimy druk na dwie partie i zaczniemy wcześniej, żeby po prostu zdążyć na czas. Bo po pierwsze obiecałam sobie, że wszystkie egzemplarze podpiszę, a po drugie uparłam się, że muszą do Was dotrzeć jeszcze przed Świętami. A jak się baba na coś uprze, to sami wiecie – za kurierem aż się kurzy.
Generalnie jest tak: przed końcem przedsprzedaży postaramy się dodać jeszcze płatności kartą i wysyłki zagraniczne, bo bardzo dużo osób o to pyta. Będę dawała znać. Przedsprzedaż kończy się razem z końcem tego tygodnia i później już nie będzie żadnej opcji kupienia tej książki. Jedyne miejsce, gdzie można ją zamówić jest tutaj.
No i ostatnia ważna rzecz – spis treści. Pytaliście, więc zamieszczam poniżej. Ale ostrzegam, że czytanie grozi wzruszeniem.
Kilka podstawowych informacji o książce “Smaki dzieciństwa. Przepisy pełne masła i dobrych wspomnień”:
– przedsprzedaż kończy się w niedzielę 6 grudnia 2020
– wszystkie książki będą z autografem (ała, ale już to trenowałam i wiem, że dam radę)
– kurier przywiezie je do Was jeszcze przed Bożym Narodzeniem, więc jeśli myślicie o prezencie dla kogoś bliskiego, to możecie być spokojni – będzie na czas
– książka ma ok. 120 stron i zawiera 50 przepisów
– po zakończeniu przedsprzedaży nie będzie już możliwości kupienia tej książki, ponieważ nie będziemy drukować na zapas. Wydrukujemy tylko tyle egzemplarzy, ile kupicie. Jeśli kiedyś będzie jakiś dodruk to raczej w perspektywie roku czy dwóch lat, nie wcześniej
– jedyne miejsce, gdzie można ją kupić jest tutaj
Ach, no i zrobiłam Wam pakiet książka + ebook. Ten drugi normalnie kosztuje 49 zł, a w pakiecie tylko 20 zł, więc jeśli chcecie to mieć też na telefonie czy padzie, to promocyjna cena będzie tylko do końca przedsprzedaży wersji papierowej, czyli do niedzieli. Ta opcja znajduje się tutaj.
I wiecie co? Nadal nie wierzę, że to wszystko się udało i zadziało. Ale też kolejny raz otrzymałam potwierdzenie tezy, że… SPONTAN JEST NAJLEPSZY! A dobra książka kucharska to taka, która ma plamy od masła.
Ja zrobiłam książkę. Plamy musicie zrobić sami 😉
Magda
Spodobała Ci się moja książka? To fajnie 🙂 Będzie mi bardzo miło, jeśli udostępnisz ten wpis i pomożesz mi z nią dotrzeć do szerszej publiczności. Dziękuję!