Do Aten leci się nieco ponad dwie godziny, a z lotniska do portu jest maksymalnie czterdzieści minut. Jak się to zsumuje, to wychodzi tyle, co z Warszawy na Mazury. Tylko pogoda trochę inna. I jedzenie. I w ogóle wszystko. Zaraz zanęcę tak, że zaczniecie planować rejs. A odchudzać możecie się już zacząć na zapas, bo kuchnia grecka nie bierze jeńców.
Tym razem, w bardzo fajnym składzie, pływaliśmy po Wyspach Sarońskich – mało turystycznych z naszego punktu widzenia, ale za to będących ulubioną weekendową destynacją Ateńczyków. Biorąc pod uwagę krótki lot i genialnego kapitana, na którego namiary znajdziecie na końcu postu, dla nas taki rejs jest równie dobrą opcją co gościnne występy w Giżycku. Albo lepszą. Wiecie – ciepła woda, słoneczko, wino i dobre jedzenie. Czy można chcieć więcej?
Spotkaliśmy się na tym wyjeździe z okazji wydania przez wydawnictwo Nautica książki kucharskiej Piotra Kasperaszka, który nie tylko nam kapitanował i pokazał najciekawsze zakątki, ale też gotował i podsuwał pod nosy najlepsze smakołyki. Piotr pływa po greckich wodach przeszło dwadzieścia lat i w swojej książce zebrał nie tylko oryginalne greckie przepisy, ale również swoje ich interpretacje. Bo kuchnia grecka, podobnie jak włoska, to przede wszystkim prostota i produkt. Zobaczycie na zdjęciach, że trochę się powtarzaliśmy, ale jeśli coś jest dobre, to po co drążyć?
Chciałabym, żebyście potraktowali ten post przewodnikowo. W sumie odwiedziliśmy cztery wyspy, o każdej znajdziecie tu kilka ciekawostek i moje prywatne wrażenia. Szybko się zorientujecie gdzie podobało mi się najbardziej. Właściwie chcę Wam dać gotową ściągę, z której skorzystacie organizując podobny wypad. Ważne, żebyście się dobrze czuli, paśli oczy widokami, a brzuszki świetnym jedzeniem. Ta konfiguracja zawsze daje szczęście.
Aegina
To właśnie Aeginę Ateńczycy wybierają najczęściej jako kierunek krótkich weekendowych wypadów. Wyspa słynie z pistacji i te koniecznie musicie stąd przywieźć. Poza tym warto zaopatrzyć się w migdały, figi i oliwki. Dla lubiących zwiedzać ważna informacja jest taka, że na wyspie znajduje się świątynia Afai (V w.p.n.e). Warto, bo wciąż jest nieźle zachowana. A z solidarności jajników dodam, że to patronka kobiet.
Aegina daje wrażenie kameralności. Podobało nam się tu na tyle, że zawijaliśmy do portu dwukrotnie – na początku i na końcu rejsu. W porcie znajdziecie niewielki targ rybny, w którym zaopatrzycie się godnie i pogotujecie sobie na łódce. Pro tip jest taki, że jak przejdziecie przez targ dokładnie na wprost, to wyjdziecie na trzy knajpy. Wszystkie dobre, ale najbardziej uszczęśliwiła nas środkowa. Siłą rzeczy ryby, które tu dostaniecie pochodzą z targu oddalonego o całe pięć metrów. Świetna sprawa. I bardzo dobre wino.
Na zakupy wybierzcie drugą linię zabudowy od portu. To tu jest większość sklepików, warzywniaków i wszelkiego innego dobra.
Poros
Poros to nie tylko większy port, ale również fajne miejsce, jeśli nastawiacie się na imprezę. Spokojnie przebalujecie tu do świtu i zintegrujecie z załogami z innych jachtów. Fajna jest ta różnorodność, bo każda wyspa jest nieco inna i każdy odnajdzie taki klimat, jaki najbardziej mu odpowiada.
Na Poros warto zjeść w najlepszej na wyspie tawernie Gia Mas. Koniecznie zamówcie jagnięcinę – aromatyczną, soczystą, rozpływającą się w ustach fenomenalną jagnięcinę. Reszta też niczego sobie.
W wolnej chwili warto wejść na wzgórze z wieżą zegarową. Sama wieża jest ciekawa, bo za szkłem widać cały pracujący mechanizm, ale widok, który się stąd rozciąga zapiera dech w piersiach. U stóp masz port, skrzące się w słońcu morze i z tej perspektywy zabawkowe łódeczki przemykające we wszystkie strony. Z portu to króciutki spacer. Na tyle krótki, że zaliczyłam go w piżamie jeszcze przed śniadaniem. Nie pytajcie.
Hydra
Nie będę ściemniać – na Hydrze podobało mi się najbardziej. Może dlatego, że port jest ukryty w zatoczce, zatoczka jest kameralna, co niestety może skutkować problemami ze znalezieniem miejsca do zacumowania, ale jak się uśmiechniecie, to może uda Wam się przytulić do innego jachtu. Znajdziecie tu nieco droższe butiki, ale za to sprzedające fajne produkty. Chińszczyźnie ewidentnie mówią tu “nie”. Wyspa jest na tyle urodziwa, że nawet Leonard Cohen miał tu dom i całkiem sporo jego piosenek powstało właśnie tutaj.
To, co na Hydrze ujmuje najbardziej, to fakt, że brak tu samochodów. I to jest piękne. Postój taksówek znajdziecie w porcie i jest to kilkanaście osiołków. Cudowność! A jak udacie się na prawo i pójdziecie do samego końca, to traficie do baru zawieszonego na skałach. Mają tam dwie rzeczy: świetne mojito i fenomenalny widok. Na Hydrze chętnie zostałabym dłużej, ale skoro tym razem się nie udało zabałaganić dwa dni, to mam po co wracać. A ja lubię mieć po co wracać.
Methana
O tej wyspie nie miałam pojęcia. Ale już mam i to pokazuje przewagę pływania z kapitanem, który zna te wody jak własną kieszeń nad pływaniem z jakimś tam kapitanem. W ogóle Piotrek to świetny facet i kompletnie nie ma zapędów dyktatorskich (co na łódce wcale nie jest takie oczywiste). Jeśli chcieliśmy zostać gdzieś dłużej, to zostawaliśmy, jeśli chcieliśmy się zatrzymać na pływanie, to się zatrzymywaliśmy. Luz i elastyczność, wakacje na całego.
A Methana to ciekawostka, bo wprost do morza biją tu gorące siarkowe źródła bogate w minerały i pierwiastki, więc jest i walor prozdrowotny wycieczki. Spokojnie można stanąć na kotwicy i dopłynąć wpław, choć jest tu też kilka SPA korzystających z dobrodziejstw źródeł. A Wy to możecie mieć wyskakując z jachtu do wody, tak po prostu. Tylko pamiętajcie, że srebro od tego ciemnieje i później trzeba iść do sklepu z dewocjonaliami po specjalną szmatkę, żeby doczyścić. Podobno najlepsze szmatki są w sklepach z dewocjonaliami. Działa, więc po co drążyć?… A tak serio – Methana to naprawdę fajny punkt programu i warto ją uwzględnić.
Było cudnie i zdecydowanie jest to wyprawa do powtórzenia. Z tym samym kapitanem. Jeśli będziecie mieli ochotę na podobny wypad, to podaję numer do Piotrka: 601 437 298. Jest fajny, wesoły, lubi dobrze zjeść, wie gdzie i naprawdę nie narzuca niczego. To chyba brzmi jak wakacje idealne, prawda?
Magda
Spodobał Ci się tekst? To podaj dalej!
Wyspy Sarońskie odwiedziliśmy dzięki uprzejmości Aegan Airlines i George’a Vlamisa z Yachts & Yacht Charter Management.
Podobne wpisy
Jak w tydzień rozgryźć (prawie) każdy kraj – 8 rad dla początkujących
Kreta – bardzo subiektywny przewodnik kulinarny
Kreta the Movie
Laguna Wenecka – jak zwiedzać bez tłumu turystów, czyli niemożliwe stało się możliwe
Piran: 8 powodów, dla których należy omijać to miejsce z daleka /Słowenia
Wietnam – co i jak?
6 odpowiedzi
Jedzenie super, widoki powalające, ale Twoje nogi wzbudziły moją największą zazdrość! Pozdrowienia!
śeodkowa knajpa na Aeginie to u Vagelisa:))) nasz ulubiony “restaurator”. :)))))))))))))))
Jestem pod ogromnym wrażeniem! Przyznam, że taka wyprawa jachtem jest jednym z moich marzeń i mam nadzieję, że kiedyś się ono spełni 🙂 Zapisze sobie numer i może kiedyś skorzystam :))
Planuję te Wyspy Sarońskie już od roku (za późno się wziąłęm za bukowanie rok temu). Problem jest taki – jadę z rodziną, z dziećmi – muszą być plaże. I chyba nie najdalej.
Którą więc wybrać?
Grecja. Moja druga matka. Mieszkalam tam ponad 20 lat. Kocham ją do śmierci. A jedzenie poza śmierć. ☺
nareszcie fota w całości ! 🙂