Patrzcie, ledwie tytuł napisałam, a już nakłamałam – to jest OSTATNI dom przy polnej drodze, a dalej już nic. Ale nie mogłam się oprzeć, bo ten tytuł to fragment piosenki, której słuchałam jadąc tam. I choć te domy dwa zgadzają się tylko połowicznie, to już idealnie zgadza się kolejny fragment, który brzmi: “…gdzie człowiek piękny i czysty, w wieńcu na głowie z laurowych liści”. To cały czas ta sama piosenka.
Postawię sprawę jasno: jeśli lubicie spokój, dobrą energię, nieszablonowe noclegi i powalające pierogi ruskie, a wiem przecież, że lubicie, bośmy ulepieni z jednakowej gliny, to po prostu musicie pojechać do Pilwy, nie ma rady. Dla mnie ten wypad był jak najlepszy prezent. Jak Gwiazdka w środku lata.
Zawsze twierdziłam, że miejsce tworzą ludzie. I nie ma znaczenia czy jest to glamping, camping, pensjonat czy dom – najważniejsi są ludzie, reszta to tylko dekoracje. Idealnie jest, gdy dekoracje są estetyczne. I tu są. Tu jest dokładnie wszystko, co sprawia, że człowiek proces regeneracji rozpoczyna w momencie zatrzaśnięcia za sobą drzwi od samochodu.
Ja nie wiem jak to jest zrobione, ale wchodzi się tu w taką dobrą, akceptującą, przyjemną energię od pierwszego “Dzień dobry”. Łyżką można się tego najeść. Najpierw wita was przeuroczy dom z niebieskimi okiennicami i łany kwitnących malw, dalej jest cudnie gościnna i ciepła Ewa z Cezarym, a młodsze pokolenie to Tomek i Małgosia. Wszyscy tak prostolinijni, tak mili, tacy normalni i o czystym spojrzeniu, że z miejsca chcesz ich wyprzytulać. Świetni ludzie po prostu. I to oni stworzyli na Mazurach cudną oazę błogostanu i świętego spokoju. Z ważnych informacji: oprócz glampingu, który działa sezonowo, mają też dla letników piętro tego przecudnej urody domu z niebieskimi okiennicami, które można wynająć przez cały rok.
Na wielkim terenie, między drzewami i pagórkami stoją cztery retro, ale pięknie odnowione, przyczepy campingowe. Każda ma swój taras i dość przestrzeni, żeby czuć oddech. Ale taki oddech, że hej. Samo to jest genialną koncepcją, dużo praktyczniejszą niż namioty, które są teraz tak popularne na glampingach. W części wspólnej tego ogromnego terenu znajdziecie łazienkę i kuchnię, o której nie napiszę Wam wszystkiego, ale poryczycie się ze śmiechu, jak już załapiecie o czym mówię. No i jest stodoła. Choć może powinnam napisać STODOŁA. Jest wielka, jasne, ale jakaż to jest STODOŁA! Znajdziecie w niej wielki stół, kilka zakamarków z fotelami, dobre nagłośnienie i fajne płyty, kilka kanap, rzutnik i świetny klimat. Myślę, że kameralne wesele miałoby tu masę uroku. Oni tam nawet mają mikro bar w tym pięknym ogrodzie. Nie wiem ile w tym zgrywy, ale jest super.
Jak już zjadłam tę dość niebywałą, opartą na lokalnym przepisie kartoflankę, którą gotuje Tomek, a później jedne z najlepszych pierogów ruskich, jakie dotknęły moich ust, które robi Ewa, to dość płynnie udałam się na sjestę właśnie na jedną z tych kanap w stodole. I trochę w półśnie, trochę słuchając o czym szemrze strumyk głosów dobrych ludzi, zaczęłam ją już urządzać. Nie żeby nie była urządzona, bo jest, ale tak wiecie – pod siebie, gdybym miała w takim miejscu zamieszkać. Nie mogę Wam wypucować się ze wszystkiego, bo to jakieś moje fantazje na założony temat, ale róbcie rezerwacje, jedźcie, jedzcie, bujajcie się w hamaku, żyjcie.
Dalej, ta piosenka przytoczona w tytule, leci tak (tylko musicie zamienić psa na kota):
“Tam w ogrodzie bujnym leży pies,
Który dawno wypiął się na zło,
W niebo tylko zapatrzony jest
I niczego nie pilnuje, bo:
Nie ma złodziei, bo brak pieniędzy,
Żadnych idei, więc nie ma księży,
Nie ma wyborów, bo rządów nie ma,
Żadnych rygorów, znikły więzienia
Jest tylko człowiek piękny i czysty
W wieńcu na głowie z laurowych liści”