Rozrzucone po całej Polsce, wszystkie piękne i wyjątkowe, choć każda inna, mają jeszcze jeden wspólny mianownik – karmią jak szatan. Za wszystkimi tymi miejscami stoją niesamowici ludzie z sercem na dłoni i ogromną pasją do karmienia innych. Do tych miejsc chce się wracać, tych miejsc się nie zapomina. I strasznie trudno jest wrócić do domu. Czasem powrót przeciąga się kilka dni. Nic na to nie można poradzić.
Oczywiście całą różnorodność polskich agroturystyk i domów gościnnych znajdziecie w mojej książce – “Cudne manowce. Wszystko, co w Polsce najlepsze”, która nieustająco dostępna jest tutaj. Każdy znajdzie miejsce, w którym natychmiast poczuje się jak u starych przyjaciół i które będzie odpowiadało jego preferencjom. Dziś wybrałam dla Was kilka miejsc, które ukochają nie tylko Was, ale i Wasze brzuszki. Bo skoro już można podróżować po Polsce, to… ja odpinam wrotki!
Stara Szkoła (Warmia)
Miejsce już legendarne. Pamiętam, że kiedy do nich dotarłam był trochę paskudny, dżdżysty jesienny dzień. Wszystko mokre i we mgle. Gdyby to było miasto, to katastrofa. A tam – magia. Choć największa magia dzieje się w kuchni. Stali bywalcy ten ogromny stół rozpoznają po pierwszej nutce. To tu zawiązują się przyjaźnie i toczą długie rozmowy, ale najważniejsze i tak jest jedzenie. Naturalne, sezonowe, ekologiczne. Wiecie, że jadłam tu w październiku polskie, ekologiczne truskawki, które pachniały jak najlepsze wspomnienia z dzieciństwa i smakowały jak niebo? Starą Szkołę można tylko kochać!
Ja nie wiem, to miejsce na jakimś czakramie stoi czy co? Są takie miejsca, gdzie wstajesz rano i pierwsza myśl, jaka ci przychodzi do głowy brzmi: “Pieprzyć to, dzisiaj na pewno nie wracam!”. I to jest takie właśnie miejsce. Przyjechałam na jedną noc, góra dwie, zostałam chyba pięć. No nijak nie mogłam się ruszyć dalej! Ale tu jest wszystko wspaniałe – gospodarze cudowni i ciepli, jedzenie doskonałe w swej prostocie, oparte na ekologicznych produktach, własne przetwory, sery, chleby, wszystko co chcecie. Chata nad Wisłokiem to czysta miłość. I te śniadania! To właśnie ich śniadanie jest na zdjęciu głównym. Żeby jednym kadrem objąć wszystkie te wspaniałości, musiałam stanąć na krześle. I oni tak codziennie!
Maciejewka nie tylko wita swoich gości u podnóża Bieszczad, nie tylko oferuje niebywale sielskie widoki i błogi spokój. Maciejewka przede wszystkim karmi. Stoi za nią szalenie miła para, w tym profesjonalny kucharz, który ze swoich umiejętności robi genialny użytek. Mają piękny, wielki warzywnik, do przesady dbają o jakościowy produkt, w Maciejewce nawet herbata i kawa są ekologiczne. Zjecie tu więc na bardzo wysokim poziomie, na bardzo dobrym produkcie i na… talerzach z Nomy. Czy muszę coś jeszcze dodawać?
Polna Zdrój ma tylko jeden minus – dla gości indywidualnych otwarta jest poza sezonem. Sezon bowiem zdominowały kameralne, klimatyczne wesela i aby sobie tu takie zorganizować, trzeba się ustawić w długiej kolejce. Nic w tym dziwnego, bo i położenie wyjątkowe, i samo miejsce jedyne w swoim rodzaju i kuchnia Magdy jest nie do podrobienia. Pełna polotu, kolorowa, z fantazją. Magda wydała też książkę “Slow life z widokiem na Śnieżkę, czyli Polna Zdrój”, którą już Wam kiedyś serdecznie polecałam. Mało jest książek kulinarnych, z których chcesz we własnej kuchni zrobić średnio co drugi przepis. A ta taka właśnie jest.
Pierwszy raz z serami z Owczarni zetknęłam się na genialnej kolacji organizowanej przez Agnieszkę Małkiewicz w hotelu dr Eris na Wzgórzach Dylewskich. I oniemiałam. To są najwyższej próby francuskie sery. Tyle, że powstają na Warmii. Polsko-francuskie małżeństwo ugości Was kuchnią wyłącznie francuską, niebywałymi serami, a do dyspozycji odda dwa bardzo klimatyczne domki – jeden nad stawem, a drugi w środku bujnego warzywnika. Żyć, nie umierać!
Miejsce legendarne, szczególnie wśród wegetarian. Sielsko położone, dysponujące rozległym terenem, urządzone z sercem i duszą. Wiele tu odratowanych mebli, wiele pracy właścicieli, wiele serca. A wszystko i tak kręci się wokół sezonowej, zielonej, zdrowej kuchni. Jeśli więc szukacie miejsca, które nakarmi Was wegetariańsko czy też wegańsko, do tego jest położone naprawdę wspaniale, bo tam co zakręt, to zachwyt, to Pokrzywnik będzie idealny.
Ach, cóż to jest za zachwyt mój prywatny i osobisty. Intymny wręcz, bo trafiłam tak, że w całym dworze byłam tylko ja. A mimo wszystko kolacja trzydaniowa, śniadanie, że oszaleć można. Kuchnia jak wycięta z mokrych marzeń o najwspanialszej kuchni, takiej ciepłej, z miedzianymi garnkami i rzędem nalewek. Jezu, tu jest taka gościnność, jaką spotyka się raz na milion. Człowiek jest ukochany, dopieszczony, podkarmiony pod sam koreczek. A wnętrza? O Panie, jakie to wszystko jest dobre, gustowne, nieprzeładowane lecz w sam raz. I choć to dwór pełną gębą i o gości dba się tak, jak wskazuje nazwa, to najbardziej chcesz wskoczyć w dres, aby cieszyć się tym miejscem na pełnym luzie. I powiem więcej – ten dres tu idealnie pasuje. Magia!
Całe to miejsce jest o jedzeniu. Wiecie, że odbywa się tu impreza o jakże kuszącej nazwie “Festiwal Spiskowców Rozkoszy”? Chodzi oczywiście o rozkosze podniebienia, Wy małe świntuchy! Pierwszy raz w życiu jadłam purchawkę właśnie tu, do tego na śniadanie. Jest na zdjęciu powyżej. Była przepyszna. No i tak właśnie tutaj jest – przesmacznie, ciekawie, czasem odważnie, ale z silnymi odwołaniami do kuchni lokalnej. A szefowa? Szefowa to dynamit! Koniecznie wpadnijcie tu na weekend i zabierzcie spodnie z gumką. Tylko żeby luźna była!