Jest 20:02, zostały trzy wolne stoliki. O 20:05 nie będzie już ani jednego. Nie ma tu żadnej przypadkowej osoby, wszyscy mają rezerwacje. Przyjezdnych widzę łącznie sześcioro, w tym nasza czwórka. Takie rzeczy w sercu najbardziej turystycznej części Rzymu.
Ale żeby trzymać się faktów – my też nie byliśmy tacy mądrzy. Do Rzymu przylecieliśmy w środowe popołudnie, wieczorem poszliśmy na kolację do Gino. Oczywiście odbiliśmy się od drzwi. Pierwszym wolnym terminem była sobota, którą skrupulatnie zaklepaliśmy. Stąd wiemy, że bez rezerwacji możecie zapomnieć o kolacji w tym miejscu. Brzmi jak zapowiedź czegoś bardzo złożonego, wieloskładnikowego i układanego na talerzu pęsetą, co?
Większość turystów tę uliczkę mija obojętnie. Jest wąziutka, w sam raz dla pieszego lub skutera, a sam lokal wygląda jak klasa D. Raczej mało obiecująco. Jednak dość szybko, mniej więcej w momencie robienia rezerwacji, połapałam się że tu się uczciwie karmi. Wystarczył rzut oka na talerze rześko konsumujących klientów. Wtedy też zrozumiałam, że to jedno z TYCH miejsc, których szukam w czasie podróży – ukrytych, obleganych przez autochtonów i skrywanych przed depczącym wszystko na swojej drodze tabunem amatorów chińskich breloczków czy innych tego typu szmelcowych suwenirów.
Kiedy zatem zajęliśmy swoje miejsca o 20:03 dość szybko w nasze nadobne rączęta trafiło menu, a na stół wino domowe, będące absolutnie pijalnym i smacznym trunkiem. To też nie jest takie oczywiste, bo często jest to sikacz najgorszego autoramentu i pić się go nie da. A tu taka miła niespodzianka.
Zaczęliśmy od talerza przystawek (9 eur), na którym znalazły się sery, wędliny, pieczona papryka, zapiekany pomidor czy oliwki. Taka klasyka. Duże wrażenie zrobiło na mnie ossobuco (12 eur), będące genialnym w swej prostocie, mięciutkim, aromatycznym mięsem podanym z sosem i groszkiem. Tak po prostu, bez zbędnych komplikacji. Ktoś mi ostatnio wmawiał, że cielęcina ma być twarda. Ha. Ha. Ci którzy śledzą nas na Instagramie widzieli je w wersji “same kosteczki z wyjedzonym szpikiem”, a przed moją ingerencją wyglądało tak jak na górnym zdjęciu.
Oczywiście pasty być musiały. I były. Znakomita carbonara (9 eur), równie dobra all’amatriciana (10 eur). Obie świetnie doprawione, obie ugotowane w punkt. Bardzo przyjemny, delikatny i aromatyczny był też dorsz w pomidorach (14 eur). Niby proste rzeczy, ale mówię to raz jeszcze i będę powtarzać zawsze: w prostocie jest moc!
Jackowi serdecznie dziękujemy za polecenie tego miejsca. Bez wskazówek są nikłe szanse na trafienie tam, mimo że to niemal przy samym Parlamencie. A jeśli nawet, to i tak nie będzie wolnego stolika. A jeśli nawet jakimś cudem będzie, to i tak nie zachęci was do wejścia malutki neonik na rogu i nadgryzione zębem czasu drzwi. Trzeba wiedzieć, że tam się je. No i wy już wiecie.
Pamiętajcie, że otwierci są tylko w porze obiadowej, a później od 20:00. O 20:02 zostają ostatnie trzy stoliki, o 20:05 nie ma już ani jednego. Serio, nie ma w tym ani słowa przesady. Z chorą fascynacją patrzyłam na to jak punktualni są goście i jak błyskawicznie zapełnia się sala. Aż mi było trochę głupio, że spóźniliśmy się całe dwie minuty.
Czy naprawdę muszę pisać, że polecam?
Magda
Info
Vicolo Rosini 4, 00186 Roma, Italia
tel: +39 06 687 3434