Strasznie na mnie nawrzeszczeliście po ostatnim jedzeniowym przewodniku po Łodzi. Głównie brzmiało to tak: “A GDZIE COCOART’S????!!!!111”. Mówię: dobra. Pewnie to jakieś lokalne sztosiwo i trzeba iść. A że okazja nadarzyła się szybciej, niż później, to proszę bardzo.
Pojechałam tam rano, z zupełnie pustym brzuszkiem, aby wepchnąć w siebie jak najwięcej. Doceńcie. Mają dwie lokalizacje, ja wybrałam tę nowszą, wśród bloków z wielkiej płyty. Pawilon, w którym się mieszczą też nie obiecuje cudów, ale wnętrze to już uroczy, pudrowo-różowy cukiereczek. Dość ascetycznie urządzone, zaledwie kilka stolików, trochę ciastek, ekspres do kawy, maszyna do lodów i niewiele ponad to.
Powiedzmy, że ciastka potraktujemy wspólnym mianownikiem, bowiem taki posiadają. A nawet kilka. Otóż: nie są przesłodzone. To akurat uważam za bardzo duży plus. Dzięki temu można zjeść więcej. Ale jest też druga strona medalu – smaki nie są szczególnie wyraziste. Na przykład mango – wyczuwalne ledwie-ledwie. Na pewno też wszystkim brakuje ostatnich szlifów jeśli chodzi o wygląd. Nie są idealnie równe i bez skaz, jak możnaby oczekiwać od tego typu monodeserów. Wyglądają trochę tak jakby ktoś dopiero się uczył. Ale spoko – ciastka z foremki to już żaden szał, co druga cukiernia ma przynajmniej kilka w swojej ofercie, więc i oni dojdą do perfekcji. Tylko dobrze by było, żeby się to stało szybciej, niż później. Ostatecznie w ciastkach z foremki się specjalizują.
Ale pracują na składnikach dobrej jakości, a to zawsze ważne. No i mają coś absolutnie porywającego. Mają lody. Przygotowują je na oczach gości, nie gdzieś w ukryciu, a więc… nie mają nic do ukrycia. I cóż to są za lody! Kremowe, ciężkie, topią się wolno i leniwie. Dane mi było spróbować lawendowych i poziomkowych. Te pierwsze rozjechały mnie walcem. Bo wiecie, lawenda w jedzeniu brzmi… mdło, mydlanie, trochę jak prochowiec babci. A tymczasem nie. Lody lawendowe w Cocoart’s to dzieło sztuki cukierniczej. Też niezbyt słodkie, takie w sam raz, świetankowe z powidowkiem lawendowego smaku, który się nie narzuca, ale robi to coś. Akurat robili jeszcze różane, ale już poległam, choć łakomstwo krzyczało: “Dej!”. Cóż, następnym razem.
W ofercie mają zaledwie kilka smaków lodów, a jeśli są miętowe, to nie są zielone. Nie dziwcie się temu, zielone miętowe są farbowane barwnikiem. I to miejcie na uwadze poszukując lodów “rzemieślniczych”, “prawdziwych” czy “tradycyjnych”. W każdym razie lody w Cocoart’s są tak doskonałe, że wciągam je na moją Lodową Mapę Polski. A trzeba robić naprawdę dobre lody, żeby się do tej ekstraklasy dostać.
A więc za ciastka 3, za lody 5, średnia wyszła taka: