Tu nie ma co przeciągać, tu trzeba udać się do adremu, jak mawiają puryści językowi. Szefem kuchni i właścicielem jest tutaj Angel Abadia. Hiszpan, którego do tego ponurego kraju przywiodła miłość. Co jest niezbitym dowodem na dwie prawdy: po pierwsze Polki to wyjątkowe kobiety, a po drugie miłość naprawdę odejmuje człowiekowi rozum. Piszę to patrząc na typowo polską paletę szarości za oknem, więc proszę do powyższego stwierdzenia przyłożyć właściwą miarę.
Angel Abadia szlify zdobywał m.in. w Singapurze by ostatecznie dojść do jedynego słusznego wniosku, że najlepsza kuchnia, to kuchnia domowa. Trudno się nie zgodzić. Nie mniej jednak na talerzach czuć wpływy azjatyckie i bardzo dobrze, bo to jest po prostu bardzo dobre jedzenie.
Lokalizacja nie jest oczywista, albowiem El Patio znajdziecie w Powsinie w (jebitnie) dużym budynku, w którym kiedyś była chińska restauracja (polskiej teściowej szefa kuchni). Taki mix & match chyba im wyszedł. Wnętrze jest naprawdę przestronne i sądzę, że to może być niezły adres na jakąś większą imprezę. Mają fajną kartę win, które jako wieczny kierowca obejrzałam sobie przez szybkę i płynnie przeszłam do przeglądu karty.
W pierwszej kolejności musiały wjechać przekąski, bo jak pieróg w naszej koronie, tak tapas w hiszpańskiej. I ten początek był wyjątkowo zachęcający. Bardzo smaczna tortilla de patatas (20 zł), zaraz za nią aromatyczne, unurzane w winno-pomidorowym sosie chorizo (36 zł), wybitnie dobre grzyby z czosnkiem (20 zł) podlane sosem sojowym. To bardzo wciągające, umamiczne danie. Sos jest intensywny w smaku, mocno słony, czuć w nim dość intensywnie lekko przypalony czosnek (ale bez goryczy), a poczciwe pieczarki mieszają się tu z grzybami leśnymi. I to szlachetnymi. Znakomita, choć prosta przystawka.
Ale bezwzględną gwiazdą tego posiłku był tatar z tuńczyka (78 zł). Jeśli zdecydujecie się wybrać do El Patio, to koniecznie go zamówcie. Jest prosty: awokado, ryba, czarny sezam, kropla oleju sezamowego… Ale jest również wybitny. Lekki, delikatny, jednak nie mdły. Tak idealnie trafić w punkt doprawiając jakiekolwiek jedzenie, to jest rodzaj sztuki. A sztuce należy się szacunek. Tatar wybitny.
Dalej, w ramach dań głównych, bardzo delikatna, rozpływająca się w ustach ośmiornica (78 zł) podana klasycznie na ziemniakach i posypana sporą ilością wędzonej papryki, która zrobiła tu główną robotę. Właściwie robotę robią tu dwie rzeczy: struktura mięsa i wędzona papryka. Nie powiem, że to danie było mdłe, ale blisko. Ziemniaki z wody nie miały właściwie żadnego smaku, więc łzy wzruszenia mieszały się ze łzami rozpaczy.
Żartuję.
Ja nie płaczę.
Ja nie mam serca, co zaprezentuję w akapicie poniżej.
Dość przykrym doświadczeniem, bo żywo przywołującym wspomnienie przedszkolnych obiadów, był zapiekany halibut (78 zł) z zakładki “szef kuchni poleca”. Nie przyczepię się do samej delikatnej, soczystej struktury ryby, bo ta była bez zarzutu, choć miękka skóra jest po francusku fu-ble, wolałabym żeby ryba była od strony skóry po prostu usmażona na chrupko, natomiast bardzo konsekwentnie zarówno mięso jak i sos beurre blanc były pozbawione smaku. Uczcijmy to minutą ciszy. Ponadto jest to danie główne i ta cena za +/- 150 g ryby i dwie mikromarchewki jednak trochę zgrzyta.
Na deser wjechał dość smaczny ale wcale nie kremowy sernik baskijski (25 zł), który jest zwykłym sernikiem, jaki wszyscy doskonale znamy z imienin u cioci. Smaczny, ale grudkowaty, co widać nawet na zdjęciu, na którym ostrość jest na kulce lodów waniliowych.
W gratisie wjechał flan (25 zł), który był słodki jak diabli, może minimalnie zbyt zwarty, ale bardzo smaczny i zdobi zdjęcie główne tego postu ponieważ jest ładny. Sądzę, że pojawił się na naszym stoliku ponieważ a) podzieliłam się z kelnerem swoimi uwagami dotyczącymi halibuta jak napisano powyżej, oraz b) od wejścia mnie poznali, co przyjęłam ze smutkiem, bo wciąż staram się tego unikać, a o czym wspominam z kronikarskiego obowiązku oraz dlatego, że nie posiadam serca, jak napisano powyżej.
Generalnie wcale niezłe doświadczenie, przemiła obsługa (nie tylko w stosunku do mnie, przyjrzałam się uważnie), tatar z tuńczyka wybitny, z halibutem i sernikiem pewnie coś zrobią, bo szef kuchni wygląda na takiego, co słucha. Choć z facetami w tych sprawach nigdy nie wiadomo. Ogółem: warto. Mocne 4/5.