ul. Wiślana 8, Warszawa
Powiśle dobrze pachnie i dobrze smakuje. Takie przynajmniej mam wnioski wynikające z ostatnich doświadczeń. Tym razem odwiedziliśmy Jolę Boską i też się nie zawiedliśmy.
Obsługa jest sprawna i wie co przygotowują kucharze, a to ważne przy braku stałej karty. Co prawda zaczęło się tak sobie, bo i ja, i Jacek zgodnie zdiagnozowaliśmy, że oliwa znajdująca się w butelkach stojących na stołach nie jest tą, która widnieje na etykiecie. Kiedy zapytałam kelnera czy na zapleczu przelewają inną oliwę do tychże mniejszych butelek najpierw się okropnie zmieszał, a później przyznał, że owszem. Po takim wstępie spodziewałam się innych kuchennych oszustw, ale przyznam, że wybrnęli brawurowo, bowiem po chwili kelner wrócił do nas z pięciolitrową butlą oliwy i pokazał co właściwie spożywamy. Ok, nie jest to super-hiper-wypas jeśli chodzi o jakość, ale jest w porządku, więc żeglujmy z opowieścią dalej.
Zaczęliśmy od klasycznych przystawek, czyli bruschetty i caprese.
Nie są to przystawki, o których można wiele powiedzieć, bo to bardzo proste rzeczy, ale jedno wiem na pewno – były smaczne i z dobrych składników. Pomidory bardzo dobre – soczyste, dojrzałe i pachnące pomidorem, a nie chemią, nie mówiąc o naprawdę przyzwoitej mozarelli.
Rostbef taki w sam raz, trochę krwisty, smaczny, choć delikatnie twardy. Do niego pieczone ziemniaki z oliwą truflową i grillowane warzywa. Tu niestety bez szału, bo warzywa niespecjalnie przyprawione, a przez to dość mdłe, jednak szparagi przyjemnie chrupiące.
A teraz pochylmy się w skupieniu nad świetnym halibutem. Lekko pieprzna ryba, niemal rozpadająca się pod naporem widelca. Do tego puree z ziemniaków i idealnie uduszony szpinak, delikatnie doprawiony, na tyle delikatnie, by nie stłamsić smaku ryby, a jedynie go uzupełnić; razem z halibutem stanowiący bardzo przyjemną dla podniebienia, pełną w smaku całość.
Nie zamówiliśmy deseru, ponieważ nie mieliśmy już na niego miejsca, ale za to chciałam kieliszek białego wina. Kelnerka zapytała na co mam ochotę, więc odpowiedziałam, że na coś lekkiego, niezbyt wytrawnego, o owocowym bukiecie. Dostałam Falanghinę. Lepiej nie mogła trafić, stawiając tym samym kropkę nad i. To był jeden z tych posiłków, który może mnie nie olśnił, ale na pewno w pełni usatysfakcjonował. Tak, to jest to słowo, wizyta w Boscaioli była całkowicie satysfakcjonująca.
Rachunek za dwie osoby: 211 zł.
Magda