Nigdy Wam o tym nie pisałam, ale od czasu do czasu funduję sobie małe ucieczki. Takie tylko dla mnie. Dla higieny psychicznej, dla złapania dystansu i oddechu. To są tylko moje chwile, intymne sam na sam. Ostatni taki wypad przydarzył mi się teraz i wiecie co? Miałam time of my life.
Kiedy pracujesz w trybie 7/7, bo w sumie tak to wygląda, i kiedy nie ma zdrowego podziału na tydzień roboczy i weekend, to niebezpiecznie możesz zbliżyć się do cienkiej granicy oddzielającej cię od normalności. U mnie to wygląda tak, że granica zaczyna majaczyć na horyzoncie, kiedy przestaję wyrabiać na zakrętach, zaczynam się gubić w ilości maili, spotkań i wiadomości od Was, które wciąż czekają na odpisanie, a spotkania przekładam, bo nie wyrabiam na zakrętach. Taki mały amok, prywatne piekiełko, w którym tonę w kotle wyrzutów sumienia, że czegoś nie dowiozłam. Wtedy wiem, że to jest ten moment, w którym powinnam wyciągnąć wtyczkę z gniazdka i na chwilę wylogować się z życia. Dać sobie buzi i rozgrzeszenie. Puk, puk, dwie zdrowaśki i adiós.
Planowałam dwa dni, a z rozpędu sprezentowałam sobie trzy. Nawet nie wiem, czy w ogóle określać to mianem “zdrowego egoizmu”. Robienie czasem czegoś tylko dla siebie jest przejawem normalności, tak myślę. Albo przynajmniej próby do niej dążenia. Przyroda lubi równowagę i czasem warto o to świadomie zadbać.
Zajmowałam się głównie robieniem nic. Na przykład siedziałam na plaży, wystawiałam twarz do słońca i robiłam nic. Piłam wino długo w noc i robiłam nic. Słuchałam szumu morza i robiłam nic. Jadłam dobre rzeczy i robiłam nic. Spacerowałam po plaży i robiłam nic. Zdarzyło mi się nawet zasnąć z książką i robić nic aż do rana. Nie obskoczyłam nawet połowy knajp, które zaplanowałam, bo byłam zajęta robieniem nic. Puk, puk, ani pół zdrowaśki.
Robienie nic jest dziecinnie proste. Polega bowiem na: nie sprawdzaniu maili, a w żadnym wypadku nie odpisywaniu na nie, nawet jeśli paluszek zabłądzi nie tam, gdzie trzeba i kliknie tę cholerną ikonkę z symbolem koperty. Robienie nic to także nie zaglądanie na Facebooka. Albo chociaż tylko raz dziennie. Góra dwa. Robienie nic to plucie i łapanie, wdupiemanie oraz samorozgrzeszenie. Robienie nic smakuje pysznie, a robienie nic z rozmysłem, to już w ogóle jest szał. Pro tip: robienie nic wydatnie wspiera żywotność baterii w telefonie. Dawno nie kończyłam dnia z 87% w prawym górnym rogu wyświetlacza. Bo wyjęłam go z kieszeni zaledwie pięć razy przez cały dzień i to tylko po to, żeby zrobić zdjęcie, żeby chwila nie uciekła, żeby się nie zatarło w niewdzięcznej pamięci.
Przypomniałam sobie jak to jest, kiedy człowiek nie ma wyrzutów sumienia, że marnuje czas, który mógłby poświęcić na coś konstruktywnego. Robienie nic jest wystarczająco konstruktywne. Jest jak najlepszy prezent. Nie żałuję ani minuty, choć teraz zwaliło mi się na głowę to wszystko, czego nie zrobiłam przez te trzy dni. Czuję niedosyt. Ale nawet on jest zdrowy. Bo najgorzej jest się przejeść. Wtedy zupełnie znika wspomnienie znakomitego smaku, a zostaje nieprzyjemne uczucie przesycenia. Wyjeżdżałam z Sopotu z prawie-prawie mokrym okiem, ale też z poczuciem doskonale wykorzystanego czasu. Przynajmniej dwa razy umarłam i poszłam do nieba, a gdyby zliczyć wszystkie moje krecikowe, zachwycone “Ach, jooo…”, to może nawet i sto dwa.
Znajdźcie czasem czas dla siebie. Wyjmijcie wtyczkę, wylogujcie się z życia i róbcie nic. Róbcie to z pełną premedytacją i świadomością tego, co robicie. Dajcie sobie buzi i rozgrzeszenie. Poobracajcie to uczucie na języku. Jest pyszne.
i tak trzymaj! 🙂 dzięki za post, jest on tak mi bliski! U mnie robienie nic przyniosło najcudowniejsze życie jakie mam tu i teraz 🙂 z dużego miasta uciekałam nad morze na 2-3 dni, aż pewnego dnia już zostałam, zostawiając karierę i miejski pęd. Robienie nic przyniosło w pewnym momencie odnalezienie siebie i robienie tego co kocham pomiędzy nicnierobieniem 🙂 i wtedy okazuje się że ten pęd za pieniędzmi by mieć kiedyś za co pojechać na wakacje by nic nie robić okazuje się zbędny, że nie potrzebuje się nowych modeli telefonów telewizorów modnych sezonowych ciuchów. Że najpiękniejsze i najdroższe rzeczy są za darmo. Ale żeby to dostrzec trzeba się wylogować z cyberprzestrzeni i zalogować w “dzisiaj-teraz”. Po prostu zobaczyć przestrzeń, która nas otacza. Pozdrawiam!
2 Responses
i tak trzymaj! 🙂 dzięki za post, jest on tak mi bliski! U mnie robienie nic przyniosło najcudowniejsze życie jakie mam tu i teraz 🙂 z dużego miasta uciekałam nad morze na 2-3 dni, aż pewnego dnia już zostałam, zostawiając karierę i miejski pęd. Robienie nic przyniosło w pewnym momencie odnalezienie siebie i robienie tego co kocham pomiędzy nicnierobieniem 🙂 i wtedy okazuje się że ten pęd za pieniędzmi by mieć kiedyś za co pojechać na wakacje by nic nie robić okazuje się zbędny, że nie potrzebuje się nowych modeli telefonów telewizorów modnych sezonowych ciuchów. Że najpiękniejsze i najdroższe rzeczy są za darmo. Ale żeby to dostrzec trzeba się wylogować z cyberprzestrzeni i zalogować w “dzisiaj-teraz”. Po prostu zobaczyć przestrzeń, która nas otacza. Pozdrawiam!
Moje ulubione spędzanie czasu! 😀 Dwa czy trzy lata temu pojechałam do Azji i w ogóle zostawiłam telefon w domu. Coś wspaniałego! Polecam!