Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

siga siga warszawa talerzyki

Siga siga – nie dość, że “nie”, to jeszcze “w żadnym wypadku”. O talerzykach

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Ja się naprawdę nie dziwię, że koncepcja “talerzyków” zbiera coraz większe cięgi. I nawet wiem dlaczego: ponieważ w wielu miejscach została zaburzona subtelna równowaga między chęcią zarobku restauratorów, a wypornością gości na obrażanie ich inteligencji. Możemy to nazywać jak chcemy, ale Siga siga jest tu doskonałym przykładem.

Tak, wiem, właśnie czynię sobie z kogoś śmiertelnego wroga, ponieważ mówię głośno jak jest. No, trudno, nie pierwszy raz, oddychajmy do torebki. Przyznam jednak, że jak myślę o tym przypadku, to trochę ponoszą mnie nerwy. Bo tu jest o jeden most (dzielący nas od kompletnego absurdu) za daleko.

I jeszcze żeby jasności stało się zadość: jestem w stanie zapłacić bardzo dużo pieniędzy za bardzo dobre jedzenie, choćby było w malutkich, degustacyjnych porcyjkach. Vide: gazylion fine diningowych restauracji, które odwiedziłam. Za bardzo dobre jedzenie. Właśnie. To może przejdźmy do rzeczy.

Siga siga to nazwa, która wskazuje na kuchnię grecką, ale menu już za bardzo tego nie odzwierciedla. Jest to ponoć kuchnia “bliskowschodnia”. Geograficznie dyskusyjne. W menu Grecji tyle, co kot na płakał – kawa po grecku, bardzo niedobre ciasto, nad którym będę się pastwić w dalszej części tego wpisu, a poza tym hummus, tabbouleh, baba ganoush czy malabi (akurat nie było, to taki deser w podobie jak panna cotta, zwykle podawany z wodą różaną – jeśli zrobiony dobrze, jest przepyszny). Nie ma tu dań głównych, tylko “mezze”. Czyli wspomniane wyżej “talerzyki”.

Na stół wjechało co następuje: grudkowaty, bardzo przeciętny hummus (29 zł), jaki powstaje naprędce przed co drugą domówką. Brak mu było lekkości, kremowości (choć to jest kwestia gustu oraz całkowicie umowna), ale też tego szlachetnego orzechowego smaku dobrej jakości tahini. Taka przeciętność, że smutno mi, Boże. Jedynie karmelizowana cebulka, którą był udekorowany zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Pani zeznała, że była smażona z sosem sojowym, ale smakowała jakby była zmieszana z odrobiną zmielonej i podsmażonej wątróbki. Jakkolwiek to było przygotowane – było pyszne. Ale to tylko odrobina cebuli na hummusie.

 

siga siga warszawa talerzyki

 

Dalej mamy por (29 zł). Po prostu upieczony kawałek pora podany z kilkoma małymi plasterkami parmezanu. Kto tu był gwiazdą? Tak jest: nie por. Por był po prostu upieczony w pergaminowym papilocie do miękkości. I to tyle jeśli chodzi o wkład pora w danie pod tytułem “por”. Dzięki Bogu za parmezan!

 

siga siga warszawa talerzyki

 

Następnie labneh z winogronami (28 zł) – zbity, zbyt gęsty i konsekwentnie pozbawiony smaku labneh, który błagał o szczyptę soli i całkiem smaczne pieczone winogrona jako drobny dodatek. Tu również zmogłyśmy może połowę.

Jeśli na zdjęciach nie widać proporcji, a nie widać, to zaznaczam, że wszystkie te potrawy zostały podane na talerzykach deserowych, nie obiadowych.

 

siga siga warszawa talerzyki

 

Pieczony bakłażan (33 zł) to jest hit. Ale hit w znaczeniu “jak daleko można się posunąć i nic”. Zatem mamy tu pół (PÓŁ!, popatrzcie na cenę) niewielkiego pieczonego bakłażana, kompletnie niedoprawionego, nieco jogurtu naturalnego, dokładnie dziewięć pestek granatu i szczyptę suszonych ziół (obstawiam głównie koperek). Jezu… Doskonale znam to danie z Izraela, potrafię je też przygotować w domu. I wyjściowo to jest coś naprawdę pysznego, można to podać z drobno posiekanymi pomidorami, świeżą kolendrą i kremowym, orzechowym sosem z tahiny. Ale po co, jeśli można zrobić coś, co jest całkowicie pozbawione smaku, dziwaczne z tym suszonym koperkiem i tak bardzo przepłacone, że człowiek przeciera oczy ze zdumienia? No mówiłam – hit!

 

siga siga warszawa talerzyki

 

Mało? To jeszcze palony bakłażan (29 zł) z odrobiną oliwy i pietruszki. W menu jest również sól Maldon, ale niestety bakłażan nie miał żadnego smaku. Jak dla mnie mogłaby być i kłodawska, byle była. Jego jedynym atutem był delikatny dymny aromat. I tu plusy się kończą.

 

siga siga warszawa talerzyki

siga siga warszawa talerzyki

 

Do powyższych mezze kupne pity w cenie 9 zł za sztukę. W greckich delikatesach, już nawet nie sprawdzam w żadnym Makro, gdzie pewnie jest taniej, opakowanie 10 szt. kosztuje 25,99 zł. Może czas wylądować?…

A na koniec jedyny dostępny deser, czyli greckie cisto portokalopita (19 zł). Co zaskakujące – gargantuicznie wielka porcja. Może chcieli sie go jak najszybciej pozbyć, bo jak wielkie, tak niedobre. Znam to ciasto z Grecji. Tak, jest wilgotne w środku, ma mocno pomarańczowy aromat, głównym składnikiem jest pokruszone ciasto filo i jest bardzo słodkie, jak z resztą wszystkie greckie ciasta. To w Siga siga jest zakalcowate (a to coś innego, niż “wilgotne”), zbite i słodkie do omdlenia, ale za to prawie całkowicie pozbawione pomarańczowego aromatu. Skubnęłyśmy po dwa razy – pierwszy z ciekawości, drugi żeby się upewnić. Upewnić, że tego się nie da jeść. Jezu, ta knajpa jest jak za karę.

 

siga siga warszawa talerzyki

 

I teraz pomówmy sobie o koncepcji talerzyków ogólem. Co do zasady jest mi bliska, lubię ją i cenię. Mam wielką słabość zarówno do kuchni bliskowschodniej, jak i greckiej. I wcale nie oczekuję, że w mieście stołecznym będą ceny takie, jak w prowincjonalnej greckiej tawernie (3-5 eur za naprawdę zacną i przede wszystkim bardzo smaczną porcję meze typu tzatziki, taramasalata, tirokafeteri czy fava; przy czym dwie takie przystawki i kawałek pity sprawiają, że się kłaniasz i odchodząc od stołu dziękujesz za obiad, po czym musisz się zdrzemnąć). Nie, nie mam takich oczekiwań.

Rozumiem i akceptuję wzrost cen produktów spożywczych, on dotyczy nas wszystkich. Rozumiem i akceptuję niemałe czynsze i wszelkie pozostałe koszty prowadzenia lokalu gastronomicznego. Rozumiem i akceptuję zupełnie normalną potrzebę zarobienia na prowadzeniu lokalu gastronomicznego. Naprawdę wszystko to rozumiem.

Nie rozumiem natomiast maleńkich, pozbawionych smaku porcji przepłaconych wielokrotnie. Nie usprawiedliwia tego również wnętrze, w którym trudno o jakiekolwiek doznania estetyczne, co z kolei jest jeszcze jedną częstą kwestią powtarzającą się w “talerzykowych” knajpach – byle jakie krzesła każde z innej parafii, talerze z wyprzedaży garażowych i ogólna bylejakość, ale za to z dorobioną na kolanie i naprawdę mało wiarygodną “filozofią”. Nie usprawiedliwia tego również nadzwyczajna obsługa, bo tu akurat pani była jedna – gotowała i obsługiwała całe dwa zajęte stoliki. Obsługa w “talerzykowych” knajpach to też jest dość poważny ból. O Smerfetkach już kiedyś pisałam i nie chce mi się powtarzać.

Sądzę, że mam całkiem rozsądne wymagania: chciałabym zjeść smacznie, w cenie która będzie adekwatna do tego, co na talerzach. Dopuszczam możliwość wzrostu cen wraz ze wzrostem doznań smakowych. Otoczenie wystarczy aby było miłe dla oka, a obsługa przyjemna dla ucha. Serio, to nie jest aż takie trudne.

Weszłam głodna i wyszłam głodna. Byłyśmy we dwie plus dziecko, które zjadło kawałek pity. My większość dań (poza porem, ale – uwaga – również było go tyle, co kot napłakał) zjadłyśmy może do połowy. Za to co powyżej plus dwie pity, woda i dwie herbaty zapłaciłam 227 zł.

Coś tu poszło mocno nie tak.

Gdybym miała dać świnki to dałabym 2/5, bo jestem miłą osobą. Ale nie daję nic, bo mi się o tym już nawet gadać nie chce.

Rachunek.

Magda

Info

@sigasigawarsaw
ul. Willowa 9, Warszawa

Nie musisz udostępniać tego wpisu. Rób jak uważasz.

 

 

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email
Kup moje książki
W pakietach taniej!
169,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 169,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart