Lubię wiedzieć o miejscu, do którego się udaję chociaż trochę. A najlepiej dużo. Uważam, że to ważne, ale również nie ukrywam, że z tą wiedzą robię sobie co mi się podoba i co mi wygodnie. Owszem, wszyscy piszą, że Samos to wyspa Pitagorasa. I – Boże! – jakież to smutne myśleć o Pitagorasie na wakacjach! Wcale jednak nie trzeba kopać bardzo głęboko, by dokopać się do daleko bardziej radosnego znaleziska. Otóż Samos jest również wyspą Epikura.
No, i tu już zaczyna być z górki. Pamiętacie kim był Epikur? Epikur był typem, który poświęcił życie na rozważania o tym jak to zrobić, żeby było miło. Jego szkoła była też jedną z pierwszych, która przyjmowała kobiety, a to wszystko ponad dwa tysiące lat temu. Jak sami z pewnością zauważacie istnieją dziś, dwa tysiące lat PO Chrystusie, ludzie bardziej zacofani, niż Epikur kiedykolwiek był i to ponad dwieście lat PRZED Chrystusem. Lubimy Epikura, swój chłop. Właściwie możemy uznać, że to nasz patron. On już wtedy wiedział, że nie jesteśmy na świecie za karę.
Sądzę, że życie na niewielkiej, ale za to zielonej, bujnej i żyznej Samos, oblewanej przyjemnie błękitnymi wodami Morza Egejskiego, mogło wprost prowadzić do konkluzji, że szczęście i przyjemność w życiu są kwestiami nadrzędnymi i stanowią o jego jakości. A może po prostu Epikur nie był uwikłany w tę przedziwną narrację, która od dziecka wkłada nam do głów wizję nieba (jak zasłużysz) i piekła (też jak zasłużysz)? Nie wiem czy tak jak buddyści zakładał, że i niebo i piekło wydarza się między naszymi uszami, wiem natomiast, że w cierpieniu nie ma niczego podniosłego ani szlachetnego, a co cię nie zabije, to cię nie zabije, lecz niekoniecznie wzmocni. Wręcz posunę się jeszcze dalej, może nawet na skraj czyjegoś oburzenia, ale uważam, że dobrowolne wybieranie piekła na ziemi dla siebie lub innych jest przejawem wyjątkowo nikłego intelektu i ogólnego braku rozgarnięcia.
Dziwnie mi dziś myśli meandrują. Pisząc ten tekst siedzę w kawiarni, pani obok mnie trochę zbyt głośno opowiada koleżance, że sama się zdiagnozowała i z pewnością ma raka trzustki, co jest doskonałym przykładem na to, jak samodzielnie robimy sobie w życiu piekło. Wepchnęłam więc w uszy słuchawki, odpaliłam na cały regulator Wodeckiego i myślę o niebie, bo mam wolną wolę, jestem rozgarnięta i tak wybieram.
A Samos to takie małe niebo. Nie jest to najpopularniejsza z greckich wysp i może to nawet dobrze, bo nie jest tak turystycznie dojechana. Tym razem wakacje urządziliśmy sobie epikurejskie. Żeby nie powiedzieć: “epickie”. Zero. Zero zmartwień. Zero obowiązków. Zero planów. Ale za to: dobre życie, dobre jedzenie, spokój, plaża, siga siga. Niebo.
Zatrzymaliśmy się w Kokkari, które jest tak bardzo w sam raz, że ja nawet nie. Jeśli mielibyśmy wrócić na Samos, to na pewno do tego miasteczka. Jest tu dokładnie wszystko, czego możecie potrzebować na wakacjach: do woli knajp, plaża (długa, piękna i kamienista oraz druga malutka, kameralna i dużo lepsza), sklepy, trochę tych z pamiątkami. Mało jest straganów ze śmieciem, raczej przyzwoitej jakości lniane ciuchy, rękodzieło i tym podobne suweniry. Jest też bardzo zadbane i ładne nabrzeże, trochę wąskich, klimatycznych uliczek, bary, knajpki, kawiarnie – wszystko w zasięgu spaceru. A ponieważ byłam z Dzidziutkiem, to też miało znaczenie.
Tak więc na śniadanie każdego dnia chodziliśmy do Cavos, które mieliśmy najbliżej, dają tu pyszne gofry z drobnym cukrem i cynamonem oraz dobrą kawę dla matki. Na obiad i kolację atakowaliśmy jedną z wielu okolicznych knajp. Najczęściej lądowaliśmy w Lefteris (Prima Vera), gdzie zjedliśmy całkiem sporo całkiem dobrych posiłków, ale to na wielkie (nowozelandzkie, zostawmy ten temat) muszle w kremowym sosie zaprawionym ouzo wracałam trzy lub cztery razy, bo ten sos… Jezusie, ten sos! Na ryby i owoce morza możecie się wybrać także do La Bussola, zaś na mięso z grilla wybierzcie się do Zakore BBQ.
Kokkari jest w pewnym sensie naturalnie podzielone na dwie części. Ten cypel, który widzicie na zdjęciu głównym chroni część knajpianą przed wiatrem. Zawsze jest tam zacisznie, podczas gdy od strony północnej często mocno wieje i choć plaża na zdjęciach może się wydawać piękna, to jest kamienista (kamienie są duże i bez odpowiednich butów zapomnijcie o wchodzeniu do wody), a fale zmiatają największych śmiałków. Mówię teraz poważnie – gdy my sobie spokojnie pływaliśmy w naszej małej zatoczce, kilkadziesiąt metrów dalej ludzie walczyli o życie. Niemalże. Od strony północnej są duże fale, które kładły nawet wielkich facetów. O wejściu do wody z dziećmi nie ma mowy. I choć ta strona Kokkari kusi pięknymi apartamentami przy samej plaży, to ja bym się dwa razy zastanowiła. Oczywiście nie zawsze tak wieje, ale jeśli trafi się na taką właśnie pogodę przez tydzień dzień w dzień, to można przywieźć średnie wspomnienia.
W ramach jednodniowej wycieczki możecie wyskoczyć do Pitagorio, w którym to nie polecę Wam ani jednej restauracji, bo trafiliśmy tak miernie, że ciszej nad grobem. W Pitagorio jest trochę większy port, trochę droższe jachty, trochę więcej turystycznego śmietnika. Nic nadzwyczajnego, ale można się przewinąć.
Jeśli będziecie szukali ucieczki na fajne plaże, to zwróćcie uwagę na Livadaki Beach, która jest dość mała i kameralna, są tu parasole i leżaki oraz łagodne zejście do wody. Szukając piaszczystej plaży wybierzcie się na Psili Ammos Beach. Znajdziecie tu wygodne zejście do wody, całkiem niezłą infrastrukturę i upragniony miękki piasek. Niemal po drugiej stronie wyspy jest urokliwa i dość mała piaszczysto-żwirkowa Kaladakia Beach zlokalizowana między skałami, w których szczeliny wcina się błękitna morska woda. Fajne i ładne miejsce. Dużo bardziej dzikie są dwie plaże położone na północnym wybrzeżu wyspy: Mikroseitani i Makroseitani. Dojedziecie tam krętą drogą i kawałek będziecie musieli dojść, ale za to zyskacie gwarancję, że będzie tu mniej turystów.
Samos – gdzie spać?
Nasz apartament może nie był tak piękny, ani tak wspaniale wyposażony jak mógłby być, właściwie był to totalny grecki basic pamiętający lepsze czasy, ale za to widok mieliśmy bajeczny – z balkonu widzieliśmy dokładnie to, co znajduje się na każdej pocztówce z Samos i na zdjęciach powyżej. Tak więc mokry sen każdego dewelopera staje się tu ciałem, a brzmi on: lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja. Po zejściu na dół wychodzi się wprost na malutką plażkę z drobnymi kamyczkami, spokojną błękitną wodą i można pływać nawet z dzieckiem w dmuchanych rękawkach, podczas gdy za rogiem facet walczy o życie, bo takie fale. Tu lokalizacja jest o tyle cenna, że z jednej strony za rogiem jest długa plaża z apartamentami, kamieniami, barami, wiatrem i falami, z drugiej, za niewielką góreczką ciągną się knajpy jedna za drugą, co implikuje również wieczorny gwar, a ten malutki fragmencik wybrzeża jest idealnie zaciszny, są tu może trzy domy z apartamentami, które oferują balkony i widok, do tego niemal prywatna mała i spokojna plaża i koniec. Bajeczne położenie. Miejsce nazywa się Despina Studios i nie mogę go znaleźć na Bookingu, żeby Wam podlinkować. Tu generalnie jest trudno o miejsce w sezonie i niezależnie od umiarkowanie luksusowych warunków obłożenie wynosi 100%.
Zaraz obok niemal przez ścianę jest jeszcze takie miejsce. Ta sama lokalizacja i widoki, ale wyższy standard. Niestety nie było tu nic dostępnego, gdy my lecieliśmy na Samos, ale jeśli mielibyśmy wrócić, to chętnie właśnie tutaj.
Ściskam wszystkich miłośników Grecji!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie 🙂 Będzie mi miło, jeśli go polubisz lub udostępnisz. Dziękuję!