Chłopaki – sio! To jest zamknięta impreza dla dziewczyn. Nie wiem od jak dawna nie było tu takiego wpisu, ale od BARDZO dawna. A ja to naprawdę lubię, tylko bardzo długo trwa, zanim uzbiera mi się nieco więcej kosmetycznych polecajek. Ale jak już się uzbiera, to mam dla Was niezłą pajdę hitów!
We wpisie znajduje się współpraca reklamowa z BasicLab i linki afiliacyjne
Tytułem wstępu, ponieważ jest tu trochę pielęgnacji, a nie wszystko odpowiada każdemu typowi skóry: ja niezauważenie minęłam już czterdziestkę, mam pierwsze zmarszczki, skórę która coraz bardziej ciąży w kierunku skóry suchej, jest też lekko naczynkowa, ale poza tym kompletnie nie sprawia mi problemów. Kolorówka to co innego, to raczej będzie pasowało wszystkim dziewczynom, które szukają dobrej jakości. I tu mam dla Was niezłe zaskoczenie, ale to na końcu. Najpierw pielęgnacja.
Torriden Dive in Skin Booster
Ja nie wiem jak to nazwać… Serum? Może. Esencja? Też by pasowało. Mniejsza o to, używam tego w pierwszej kolejności po oczyszczeniu twarzy, jeszcze zanim nałożę serum. Ten produkt ma półpłynną konsystencję, jest bardziej wodnisty, niż tłusty, błyskawicznie się wchłania i bardzo fajnie nawilża. Sam w sobie może być dobrą pielęgnacją dla znacznie młodszej skóry niż moja, już bez potrzeby nakładania kremu. Plusem jest też to, że ma pojemność 200 ml i kosztuje ok. 70 zł, więc wystarcza na długo i nie rujnuje kieszeni. Przy mocniej wysuszonej skórze można nałożyć dwa razy i patrzeć jak skóra go “pije”. Bardzo fajna rzecz. Można kupić np. tutaj.
Serum Shake&shine, Bracia Mydlarze
Ja Wam właściwie wszystko od nich polecam. Mają naturalne, czyste składy, sole do kąpieli pachną tak, że można zwariować, jest to polska marka stworzona przez prawdziwych zapaleńców i w ogóle wszystko się tu zgadza. To nie jest moja pierwsza buteleczka tego serum. Zawiera witaminę C i dobrze działa na skórę naczynkową. Nadaje się raczej na noc, bo jest zbyt tłuste pod makijaż. Bardzo, BARDZO lubię go używać pod masaż gua sha, albo po prostu palcami, bo daje idealny poślizg. Rano skóra jest jak pupka niemowlaka! Ich stronę znajdziecie tutaj.
BasicLab – chyba wszystko
Nie słyszałam ani jednej złej opinii o tych kosmetykach. Czytajcie mi z ruchu ust: ani jednej. Dlatego mieć z nimi współpracę to dla mnie czysta przyjemność. Kolejna polska marka, która robi super robotę. Mam jeszcze trochę kosmetyków do przetestowania, ale nie wszystko na raz. Póki co od jakiegoś czasu jadę na takim zestawie: nawilżający płyn micelarny (link) – znakomity. Naprawdę oczyszcza skórę ze wszystkiego. Jedynie na makijażu wodoodpornym go nie testowałam, bo po prostu takiego nie używam. Natomiast nie powoduje ściągnięcia skóry, rzeczywiście nawilża, dobrze pielęgnuje, a wielka butla wystarcza na bardzo długo. Dalej enzymatyczny peeling myjący do skóry suchej i wrażliwej, ten niebieski (tu link do peelingu) – jest w pudrze, można go stosować na nawilżoną skórę lub wsypać w zagięcie dłoni, dodać odrobinę wody i tak powstałą papkę nałożyć na skórę. Dla mnie ta druga opcja jest wygodniejsza. A robotę robi jak zły! Nie podrażnia, nie narusza bariery hydrolipidowej, nie wysusza, za to skóra jest po nim tak gładka, że chyba nie umiem na to znaleźć odpowiedniego słowa. Ekstra kosmetyk!
I mamy jeszcze dwa kremy: krem aktywnie wygładzający na dzień (tu link) i krem aktywnie stymulujący na noc (tu link). Ten pierwszy jest oczywiście lżejszy, bardzo dobrze się wchłania i tak jak obiecuje producent – bardzo przyjemnie wygładza skórę, to wyraźnie czuć pod palcami. Super sprawdza się pod makijaż. Ten drugi siłą rzeczy jest bogatszy, ale też bardzo dobrze się wchłania. Rano nie mam poczucia, że przez noc skóra “wypiła” wszystko i znowu jest sucha.
Nie wiem… Nawet jakbym się chciała przyczepić, to nie mam do czego. Ale mam dla Was kod: KRYTYKA20, który daje 20% zniżki na wszystko (nie łączy się z innymi promocjami). Korzystajcie, bo to jest naprawdę dobra okazja, żeby trochę zaoszczędzić na kosmetykach jakości TOP.
Kiehl’s Hydro-Plumping Serum Concentrate
Tania impreza to nie jest, ale warto. Ja mam szczęście i dobre przyjaciółki, więc to serum przyniósł mi Mikołaj. Opakowanie jest już puste, trzymałam je tylko po to, żeby zrobić Wam zdjęcie. W cenie regularnej ta pojemność, czyli 75 ml kosztuje ponad 400 zł. Czy warto? A od kiedy to na siebie nie warto?
To serum ma pozornie lekką, żelową konsystencję, która nie zapowiada tak bogatego efektu. A tu niespodzianka. Wybitnie dobrze nawilża, działa wręcz jak kompres na wysuszoną skórę, a jednocześnie jest lekkie, doskonale się wchłania i idealnie nadaje pod makijaż. Nie ma słabych punktów (poza ceną). Ale warto zapolować na promocję, zdarzają się. To będzie idealny produkt na lato dla skóry, której potrzeba odrobinę więcej miłości.
Lirene Woda Samoopalająca Coconut
To jest coś, co kupiłam, bo było tanie, a ja akurat byłam w Rossmanie po pastę do zębów. Serio. Nie miałam żadnych głębszych przemyśleń na temat tego produktu. Po prostu był, ja też tam byłam i był na tyle tani (ok 20 zł), że nawet gdyby się nie sprawdził, to whatever. Ale się sprawdził. I to jak?! Cóż to jest za samoopalające złoto! Nie wymaga żadnego rozcierania rękawicą, babrania, nie zostawia smug, plam, nie robi żadnej krzywdy. Co zatem robi? Daje efekt skóry lekko muśniętej słońcem, zdrowej (można to stopniować, ale ja nigdy nie wyszłam poza jedną aplikację raz na kilka dni). Jak się to robi? Po prostu się rozpyla produkt na twarz, szyję i dekolt i zostawia w spokoju do wyschnięcia. Do tego przyjemnie pachnie i 97% składników jest całkowicie naturalnych. Słabe punkty? Ani jednego. Można kupić np. tutaj.
Fun fact: piankami i żelami zmywa się stopniowo, chyba że płynem micelarnym z BasicLab – ten zdejmuje kolor do zera za jednym pociągnięciem wacika.
Meroda Changing Foundation
Raz coś kliknęłam i reklamy tego produktu ścigały mnie dobre dwa miesiące. I tak byłam twarda, bo to taki rodzaj podkładu, na który jestem wybitnie łasa i już wcześniej dwa tego typu kremy/podkłady Wam polecałam (jeden Origins, a drugi Shiseido – oba dobre, ale żaden doskonały). No… Tu mamy silną konkurencję. Bardzo silną.
Po pierwsze proszę się nie wystraszyć koloru – produkt jest biały. W miarę rozcierania na skórze dopasowuje się do jej koloru i robi to… Och, dziewczyny, robi to doskonale! Żadnego odcięcia przy żuchwie. Nie wysusza, wręcz mam wrażenie, że całkiem nieźle pielęgnuje. Nie zapycha, jest lekki, a krycie można stopniować. Ja nie potrzebuję wiele, jedynie odrobiny wyrównania kolorytu, więc pół pompki w zupełności mi wystarcza. Ergo: jest również wydajny. Cena? Ok 150 zł. Tutaj jest link do ich strony. Wysyłka jest błyskawiczna i często miewają dobre promocje. Tak, jestem chytrą lisicą i kupiłam go za 120 zł.
Kolorówka od Eveline
Dlaczego wszyscy nie mówią o tych kosmetykach? Pytam dla koleżanki.
Mam do przetestowania naprawdę dużo kosmetyków pielęgnacyjnych z Eveline, ale nie da się zrobić wszystkiego na raz, więc raport zdam w bliżej nieokreślonej przyszłości. Za to za kolorówkę wzięłam się od ręki. Wszystko, co Wam tu opiszę jest tanie jak barszcz i ma świetne opinie na Wizażu. Nie bez powodu.
Po pierwsze cienie Variete Timeless Bronze… Słuchajcie, ta paleta nie kosztuje nawet pięciu dych, a cienie są tak napigmentowane, jak te z Maca. Trzymają się na powiece cały dzień, bardzo dobrze blendują, w ogóle niczym nie ustępują górnopółkowym odpowiednikom. Kolory są na tyle uniwersalne, że każda babeczka się pomaluje ze skutkiem pozytywnym. Bardzo żałuję, że przez pierwszą połowę życia nie byłam świadoma istnienia kolorówki z Eveline.
Dalej mamy smakołyk, który w chwili gdy to piszę na stronie Eveline kosztuje grosze (tu link). Całe życie używałam czarnego tuszu do rzęs. Przez całe lata był to Armani Eyes to kill, później jeszcze lepszy w mojej ocenie Mac Extended Play Gigablack Lash. Nie wiem ile opakowań tego zużyłam, ale w cholerę dużo. Aż stwierdziłam, że spróbuję brązowego tuszu, ale ponieważ nie mam pewności, czy ten kolor to dobry wybór, to musi być tani. O, niebiosa! Nie dość, że brązowy tusz dla blondynki to jest takie coś… Takie coś! Taką miękkość w spojrzeniu robi, no świetna sprawa. To jeszcze ten oto zawodnik za grosze idealnie rozdziela rzęsy, wydłuża, nie osypuje się, nie odbija na powiekach, dzielnie wytrzymuje łzy wzruszenia oraz deszcz i jest po prostu boski. Relacja ceny do jakości 100/10.
Na koniec dwa sprytki, obok których mogłybyście przejść obojętnie, ale nie róbcie tego. Po pierwsze bronzer w kremie Choco glamour, który ma kremową konsystencję, idealnie się wtapia w skórę, nie da się zrobić sobie nim krzywdy i kosztuje śmiesznie (tutaj link). Po drugie wygładzający puder pod oczy Better than perfect, którego używam na całą twarz, bo robi blur jak w Photoshopie, nie wchodzi w pory, nie podkreśla zmarszczek, nie wysusza i jest produktem doskonałym. Jeśli lubicie turbo matowe wykończenie, to nie ten. Ten jest lekki i zostawia lekki połysk. To taki efekt skóry bez makijażu, ale lepszej. Na lato będzie doskonałym wyborem. Jak zobaczycie cenę, to się zaczniecie śmiać. Tu link.
Trochę długo wyszło, a ja mam tego towaru jeszcze sporo, ale to już następnym razem.
Ściskam, Dziewczyny!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie 🙂 Będzie mi miło, jeśli go polubisz lub udostępnisz. Dziękuję!