ul. Marszałkowska 8, Waraszwa
Do Delikatesów trafiliśmy za namową znajomej i nie żałuję, bo miło spędziłam czas. Wnętrze nie przytłacza, sprawia, że czujesz się komfortowo, to ważne. Do tego super miła obsługa, której uśmiech nie schodzi z ust nawet, gdy zbyt wysmażony stek wraca do kuchni. Dobrze, dobrze, bardzo dobrze.
Moje osobiste wrażenia są takie, że czułam się tam bardzo komfortowo – chciana i ugoszczona. Tak właśnie powinno być, bez zadęcia, niepotrzebnego spinania pośladków, za to z serdecznością, uśmiechem i otwartością.
Wystartowałam z zupą z soczewicy nazwaną w menu zupą “tysiąca smaków”. Nie była najlepszą w moim życiu, bo najlepsza jest w Himalaya Momo, ale w miarę dobra, rozgrzewająca i sycąca. Trochę przesadzili z cynamonem i finalnie nie była “tysiąca smaków” lecz jednego smaku. W ogóle moja wizyta w Delikatesach była bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z cynamonem.
Ponadto na naszym stole wylądowała również pomidorowa – tu duży ukłon w stronę kucharza, bo smakowała dokładnie tak, jak ta, którą robię w domu z własnego przecieru.
No i całkiem smaczne flaki, których nie lubię, więc może na ich temat wypowie się ktoś inny.
Dalej wjechały kolejno: mój brie panierowany w płatkach migdałów na mieszance sałat z dressingiem… cynamonowym. Mam dość cynamonu na jakiś czas, choć wydawało mi się, że go lubię. Chyba się w Delikatesach trochę jednak przecynamonowiłam. Tu niestety nie było dzikiego szału, choć wygląda bardzo apetycznie. Ser był właściwie bez smaku, więc nie przełamywał jednostajnie słodkiego sosu i pomarańczy. Myślę, że brie jest do tej sałatki zbyt mało wyrazisty i w kontraście z bardzo charakterystycznym sosem przegrywa, brakuje równowagi smaków.
Poniżej steak, który jak już wspomniałam wcześniej najpierw dotarł zbyt wysmażony, więc wrócił do kuchni. Po chwili otrzymaliśmy już mięso idealnie medium rare. Było naprawdę pyszne, do tego puree z ziemniaków, które smakowało jak to domowe. Hej, mięsożercy – będziecie zadowoleni!
No i krewetki z soczewicą – spośród wszystkich potraw startujących tego dnia w wyścigu – idące łeb w łeb z pomidorową i steakiem. Bardzo smaczne, stanowiące nieco inne połączenie niż te powszechnie praktykowane. Soczewica się tu genialnie odnalazła, do tego krewetki takie w sam raz, w żadnym wypadku nie gumowe i pozbawione przewodu pokarmowego, co bardzo sobie cenię.
Na koniec oczywiście desery, miał być jeden, a skończyło się na trzech.
Panna cotta z sosem z owoców granatu trochę dziwna, miałam wrażenie że z domieszką gipsu. Serio, tak smakowała.
Tort bezowy natomiast z pewnością nie miał w sobie ani gipsu, ani cementu – był bardzo smaczny, wilgotny i ciężki od słodyczy w środku, miło chrupiący z wierzchu. Jeśli lubicie takie rzeczy, to się nie zawiedziecie.
No i mój dwusmakowy mus czekoladowy. Świetny, zwłaszcza górna część z białej czekolady, z chęcią zjadłabym go ponownie. Co prawda lekko słonawy spód – w sumie całkiem sensownie przełamujący słodycz musu – był mi do niczego nie potrzebny, ale to dlatego, że w mojej kulinarnej pamięci najlepszym musem czekoladowym był ten, który wiele, wiele lat temu, mieszkając jeszcze w kraju bagietki i wina, dostałam na urodziny od Pascala B. – w ogromnej misce, bez żadnych dodatków. Po prostu wielka micha wściekle kalorycznego szczęścia. Wciąż uważam, że był to najlepszy mus czekoladowy jaki jadłam w życiu. A ja nawet nie lubię słodyczy.
Ale wracając – zobaczcie jakie to ładne, choć chętnie bym zjadła ten deser w uproszczonej wersji, czyli miseczkę musu z białej czekolady i nic więcej.
Podsumowując – miłe miejsce z naprawdę dużym potencjałem. Jest szereg rzeczy, nad którymi spokojnie mogą jeszcze popracować, np. nad stekami, sosami, nad ograniczeniem nieco ilości cynamonu we wszystkim, może nawet w niektórych przypadkach do zera. Drinki mogłyby być mocniejsze, ponieważ po trzech wyszłam taka jak weszłam, a chciałabym być chociaż trochę wesolutka (cena za sztukę 22 zł., razy trzy). Ejże! Istnieją miejsca, z których wychodzi się mocno chwiejnym krokiem po tej samej ilości drinków, do tego w tej samej cenie.
Z drugiej strony kilka potraw było na naprawdę przyzwoitym poziomie, może jeszcze nie wybitnych, ale na dobrej drodze. Do tego atmosfera, którą stwarza i obsługa, i właściciele jest czymś, co bardzo sobie cenię – ktoś o mnie dbał, czułam się komfortowo, czyli dokładnie tak, jak powinnam się czuć przychodząc na miły sobotni obiad. Podobała mi się prostolinijność właścicielki, pytania o to co nam smakowało, wysłuchanie naszych uwag bez focha. Stąd przypuszczam, że chcą pracować nad podniesieniem jakości, a to szanuję. W ogóle obsługa każdą porażkę brała z uśmiechem na klatę i bez szemrania starała się poprawić, a to jest niezwykle rzadkie.
Przyjemne miejsce i na obiad z przyjaciółmi i na randkę, i żeby wpaść z laptopem popracować. Na pewno jeszcze wrócimy, choćby po to, żeby sprawdzić jak się ma sprawa drinków i cynamonu.
Poniżej rachunek za cztery osoby.
Ode mnie cztery świnki.
Magda
4 Responses
Właśnie,do drinków i steków mam w Delikatesach największe zastrzeżenia.
Drinki chyba bez alkoholu, a steki słabo usmażone.
Dopiero po interwencji stek dociera jak się należy.
Może dlatego ze byłaś tak oczekiwana i chciana przez właścicieli a może raczej właściciele oczekiwali raczej na słodki owoc twojej wizyty, recenzję, którą przeczytałem uważnie.
Polecam zatem wybrać się tam po raz kolejny w przebraniu nie do poznania w gronie znajomych, bez zapowiedzi i po takiej wizycie ponownie zrecenzować.
Na rachunku pojawi się przymusowy napiwek 10% ba… i obsługa będzie próbowała negocjować jego wysokość w razie niezadowolenia płatnika…
Ja osobiście byłem bywalcem tej restauracji do ostatniej soboty.
Nie polecam, i nie wybieram się tam więcej….
Co ciekawe, byliśmy tam czteroosobową grupą właśnie w ostatnią sobotę i jak widzisz ten owoc wcale nie jest taki słodki. W zasadzie napisałam niemal słowo w słowo to, co powiedziałam właścicielce, kiedy zapytała jak nam smakowało. A bez aparatu i totalnie incognito byliśmy już wcześniej – obsługa równie miła. Sam widzisz jakie to wszystko bywa subiektywne.
Dziwna sprawa z tym napiwkiem. Byliście tam większą grupą? Bo w takich wypadkach czasem praktykowane jest doliczanie serwisu do rachunku, ale w karcie powinna być informacja na ten temat, choćby nawet drobnym drukiem. Przyznam, że nie zwróciłam na to uwagi, ale na rachunku, jak widzisz na powyższym zdjęciu, nie mamy dodatkowej kwoty za serwis.
Jest napisane w karcie ze powyżej czterech osób doliczane jest 10% napiwku.