Z premedytacją tę niewielką, szalenie klimatyczną wysepkę zostawiłam sobie na deser. Jeśli kiedyś będziecie mieli w planie Seszele, to baczcie, by jak najwięcej czasu spędzić właśnie tutaj. Bo tu jest najcudniej!
Rower w tytule znalazł się nie bez powodu, bo to główny środek transportu na wyspie. La Digue jest naprawdę malutka i nie sposób się tu zgubić. W moim odczuciu jest tu najwięcej wyspiarskiego luzu, jest też najbardziej klimatycznie i kameralnie.
Możecie tu wpaść na jeden dzień, ale jeśli będziecie mieli możliwość spędzenia kilku dni na wyspie, to koniecznie się na to zdecydujcie. Tu jest taka maniana, że naprawdę nie chce się ruszyć tyłka na kolejną plażę, kiedy ta właśnie jest tak idealna, że po co?
Wychodząc w malutkim porcie na ląd udajcie się wprost do którejś z kilku wypożyczalni rowerów. Im bardziej skrzypi i zamiast fikuśnego koszyczka z kokardkami ma na bagażniku koszyk z supermarketu – tym zabawniej. Jest tu właściwie jedna główna droga i trochę dróżek odchodzących w bok. Gdy już pozyskacie rower udajcie się w prawo od portu, wzdłuż wybrzeża. W ten sposób po dziesięciu minutach dotrzecie do największej atrakcji La Digue – Anse Source d’Argent. Ale zanim rozpłyniemy się nad najpiękniejszą plażą wiedzcie, że po drodze możecie zajrzeć tu do kolonialnego farmerskiego domu, który w piwnicy kryje wcale nieźle zaopatrzony sklepik z pamiątkami. Nie ma ich na wyspie wiele i jeśli chcecie sobie coś przywieźć, to być może właśnie stąd. Ja z Seszeli nie przywiozłam prawie nic, głównie dlatego, że sklepy inne niż spożywcze po prostu omijaliśmy. Vis a vis tegoż domu kolonialnego znajduje się całkiem spora zagroda. Możecie usiąść na murku i karmić żółwie.
Gdy ruszycie dalej zwróćcie uwagę na plantację ciągnącą się wzdłuż piaszczystej drogi – te charakterystyczne długie strąki to wanilia. Wanilię też warto stąd przywieźć.
Po chwili dotrzecie do parkingu, gdzie zostawicie rowery i idąc ścieżką wzdłuż wybrzeża między palmami i monumentalnymi, niemal czarnymi skałami, mijając kolejne piaszczyste zatoczki z turkusową wodą dotrzecie do jednej z najpiękniejszych plaż świata i jednej z najchętniej fotografowanych na Seszelach. I cudnym to miejsce jest, zaprawdę powiadam Wam. Tak naprawdę to ciąg mniejszych plażyczek i większych plaż, więc z łatwością znajdziecie zaciszne miejsce z odrobiną cienia i zapierającym dech widokiem.
Wybierzcie sobie jakieś miłe miejsce w cieniu palmy, połóżcie na piasku i słuchacie jak szumi. Słyszycie? To raj.
La Digue zamieszkuje zaledwie ok. 2000 osób, jest też uznawana za najbardziej dziewiczą z wysp archipelagu. Mimo, że niewielka, to uważam, że należy jej się przynajmniej kilka dni. Chętnie zostałabym tam przez tydzień, połaziła w klapkach, pogotowała, tak po prostu pożyła w tym rozkosznym rytmie. La Digue jest bujna, zielona, otoczona mniejszymi i większymi białymi plażami i turkusową wodą, od której aż bolą oczy. Ach! I choć od czasu covidka nietoperze nie mają najlepszej prasy, to tutaj karmiliśmy małe, odratowane skądś nietoprzątko. Ale spokojnie – bezkontaktowo. Z butelki. Było śliczne!
Jeśli postanowicie wybrać się na drugą stronę i eksplorować tamtejsze plaże, to wiedzcie, że Anse Caiman, Fourmis i Banane serwują mocniejsze doznania i większe fale. Na wyspie znajdziecie też Skałę Romea i Julii – granitowy język górujący nad wyspą, z którego roztacza się bajeczny widok.
,
Spośród wszystkich miejsc, które zobaczyłam podczas tego wyjazdu najbardziej chcę wrócić właśnie tutaj. I z pewnością to zrobię. Bo jak mówię, to robię, a nie tylko mówię.
I Wam polecam to samo 🙂
Magda
Spodobał Ci się wpis? To nie bądź buła i udostępnij! Dzięki! 🙂