Kiedy przygotowywałam nasz mały wypad do Włoch i później na Słowenię, szukałam jak zwykle nie tylko hoteli, ale również dobrych knajp. Z jakiegoś powodu nie spodziewałam się cudów. Myślałam, że będzie tak, jak w Chorwacji, czyli niezbyt czysto i dużo mięsa. Duży błąd. Dotąd omijana przez nas Słowenia zachwyciła nie tylko widokami, ale również genialnymi owocami morza. Wpadliśmy, jak śliwka w kompot i już planujemy kolejny wyjazd, tym razem zdecydowanie dłuższy.
Pri Mari jest rzeczywiście przy morzu, ale nie w centrum miasteczka, nie przy porcie i można to miejsce niechcący przegapić. A to byłaby zbrodnia niewybaczalna. Warto do przepięknego Piranu zajrzeć choćby na obiad w tym miejscu, ale to miasteczko jest tak urocze, że zostaniecie na dłużej. Wszystkie owoce morza, które serwują w Pri Mari pochodzą z Adriatyku, więc ich świeżość jest bezdyskusyjna.
Oboje zaczynamy od zup – ja wybieram istryjską zupę fasolowo – kukurydzianą, gęstą, smaczną, lekko kwaśną, a Jacek standardowo – idzie w rybną, nazywaną tu bouillabaisse. Rybna nie jest rybną w sensie klasycznym, jest seafoodową rybną. W genialnie aromatycznym, klarownym bulionie znajdujemy nieprzebraną ilość owoców morza, wszystkie przygotowane w punkt: paseczki kalmara miękkie jak masło, langustynka słodka i delikatna jak marzenie, podobnie małże.
O tak, ta zupa powinna być pisana przez duże Z. Później pytamy w jaki sposób ją przygotowują. Oczywiście tylko bulion jest gotowy wcześniej, a owoce morza gotują na bieżąco, dla każdego klienta. Dlatego nie są gumowym festiwalem rozczarowania. Ta zupa to obłęd.
Na naszym stole, w ramach przekąski, lądują też cudnie delikatne mule w białym winie i bułce tartej. Klasyczny sposób przygotowania opanowany do mistrzostwa, piękny, pełny smak i fenomenalnie delikatna konsystencja małży. Na stole mamy też świetny chleb, krojony w grube pajdy, który szczyci się cudnie chrupiącą skórką. Wybieramy nim sos do ostatniej kropli. Chyba trochę zbyt łapczywie, choć wcale nie jesteśmy aż tak głodni. Po prostu to jest aż tak dobre.
Dania główne rozkładają nas na łopatki. Nawet gdyby przyszło tu tysiąc grubasów i próbowało znaleźć choć jeden powód, aby tę knajpę skrytykować, to go nie znajdą. Langustynki w lekko pikantnym sosie pomidorowym to czysta poezja. Najpierw dostajemy śliniaki, które właścicielka troskliwie wiąże nam na szyjach. One są naprawdę potrzebne. A później zaczynamy robótki ręczne. Jak dzieci cieszymy się posiłkiem, tym że ubabraliśmy się po nadgarstki i że jest nam tu tak cudownie smacznie. Langustynki to sam miód – delikatne, słodkie, przed włożeniem do ust nurzane w gęstym, aromatycznym, smakującym jak lato sosie. Odjazd.
Czy faszerowane kalmary zostały w tyle? Ależ! To jest, moi mili, doskonałość na talerzu. Znaleźliśmy w nich pršut i cudownie płynny żółty ser, obok w muszli oliwę z pietruszką i czosnkiem oraz blitvę (taki lokalny szpinak z ziemniakami). Ale te kalmary… Genialnie delikatne, ze słoną nutą pochodzącą z nadzienia, pięknie wykończone oliwą z pietruszką. Proste rzeczy, o których wspaniałości stanowi doskonale świeży produkt i kucharz, który wie, co z nim zrobić. Tylko tyle lub aż tyle. Gdybym mogła, każdy obiad jadłabym w Pri Mari. Każ-dy.
Staram się przykładać odpowiednią miarę do knajp, które odwiedzamy. Naprawdę się staram. Ale mając takie punkty odniesienia ciężko czasem nie kręcić nosem. Wspomnienie tych smaków jest wciąż tak żywe, że aż mnie skręca w środku. Skręca mnie, bo siedzę przy biurku, zamiast w Pri Mari.
Właściciele są ciągle na pokładzie, ona pochodzi z Wenecji, on z Piranu. Syn rządzi kuchnią, a wszystkie przepisy dopracowywali sami. Cudny, rodzinny biznes prowadzony z ogromną pasją i sercem, więc jeśli tylko zdarzy Wam się zbłądzić w te okolice, zapewniam, że warto nadłożyć wiele, wiele kilometrów, tylko po to, by zjeść w Pri Mari. Nie zawiedziecie się, obiecuję.
Aha, za to wszystko plus karafka wina zapłaciliśmy 47 eur. Przy zachowaniu takich standardów świeżości rzecz właściwie niewykonalna w miejscach, w których ryb nie kupuje się rano w porcie.
Co tu dużo mówić, rzeczywiście jest pysznie. Do tego fajna atmosfera z "lokalsami", którzy przychodzą na wino, z właścicielem, który dba by każdy był zadowolony i przynosi do spróbowania inne dania. Bardzo fajne miejsce.
Jedna odpowiedź
Co tu dużo mówić, rzeczywiście jest pysznie. Do tego fajna atmosfera z "lokalsami", którzy przychodzą na wino, z właścicielem, który dba by każdy był zadowolony i przynosi do spróbowania inne dania. Bardzo fajne miejsce.