Kulinarki – moje ulubione blogerki. Są milutkie, jak babeczki z kremem, mają dobre serduszka, rozkoszne krągłości i dzielą się ze światem samym dobrem. Czyli swoimi ciężko wypracowanymi przepisami. Bierzemy od nich ile wlezie. To dzięki nim mamy na wyciągnięcie kilku kliknięć zyliardy przepisów na placuszki, ciasteczka, mięska, paszteciki i co tylko nam się zamarzy. To one z całej blogosfery wkładają w swoje blogowanie najwięcej pracy i zaangażowania. I to one są najbardziej rżnięte. A także najczęściej okradane. Bezpardonowo i bezceremonialnie – ze zdjęć i całych przepisów.
Mamy blogerów technologicznych, którzy testują telefony, lifestylowych, którzy dłubią w nosie i opowiadają jak było na wykopkach, szafiarki, które lubią się przebierać, restauracyjnych, którzy jedzą i piszą, co zjedli (też mi wielki wysiłek, doprawdy), podróżniczych, którzy opowiadają jak raz chcieli wejść na Giewont, ale zrezygnowali, bo okazało się, że jest pod górkę, mamy kilku profesjonalistów w każdej z dziedzin, no i kulinarki. Moje ulubione kulinarki. Podziwiam w nich zapał, wytrwałość i zaangażowanie. To może się wydawać banalne – laska zrobiła obiad, strzeliła fotkę i już. Ale to nie jest banalne. Pilnowanie przepisu, żeby później wyszło czytelnikowi to samo, stylizowanie potraw, zdjęcia – to trwa czasem dłużej, niż myślicie. Wiem, bo sama wrzuciłam tu kilka przepisów z nieudolnymi zdjęciami i szybko zarzuciłam ten pomysł. Do tego zakupy, godziny pracy, niezliczone ilości talerzy, półmisków, ściereczek, sztućców, które ładnie będą wyglądały na zdjęciach – to są koszty. I tak oto pracująca najciężej część blogosfery doceniana jest najmniej.
Lifestylowi, od dłubania w nosie, dostają “dary losu”, czyli mniejsze i większe prezenciki od różnych firm. Kulinarki dostają propozycje przygotowania 36 przepisów z kaszą gryczaną w roli głównej w zamian za pięć paczek tejże. Technologiczni dostają nową grę, żeby mogli się pobawić, kulinarki propozycję upstrzenia ich bloga reklamą gównianej przyprawy z glutaminianem w zamian za stówkę miesięcznie. Restauracyjni dostają zaproszenia na otwarcia knajp i degustacje, bo być może o tym napiszą, szafiarki nową torebkę, bo być może pokażą ją na swoim słodziutkim insta, a kulinarki mogą za darmo przetestować blender, który na koniec mają zwrócić. Na swój koszt. I jeszcze napisać o tym cudzie techniki trzy posty.
Mogę tak wyliczać bez końca.
Ta piosenka nie jest pisana dlatego, by wreszcie ktoś stanął w obronie moich ulubionych Babeczek Z Kremem, ta piosenka ma dotrzeć do nich samych i być może do niektórych agencji, rzucających kulinarkom ochłapy bolesne niczym policzek wymierzony publicznie. Tak, wiem, gros blogerek godzi się na “współpracę” za paczkę kisielu. Spoko, akurat tych nikt nie czyta. Wysyłajcie ten kisiel do upadłego. Ta piosenka inspirowana jest świństwem, którego dopuszcza się agregator blogów kulinarnych o wdzięcznej nazwie Targ Smaku. Targ to rzeczywiście będzie, jak wasze blogi, moje cudne Babeczki Z Kremem, zaczną zarabiać duże pieniądze. I te pieniądze nie trafią do waszej kieszeni.
Zapytacie co jest złego w agregatorach? To samo, co w jednoosobowych agencyjkach zrzeszających blogerów i żerujących na ich pracy, proponujących w zamian niebywale atrakcyjną współpracę z szalenie rozpoznawalnymi markami (na pytanie: jakimi? odpowiedź nigdy nie przychodzi), polegającą na umieszczeniu na blogu nieśmiertelnego banera, w który nikt nigdy nie klika. Za pięć dych miesięcznie. Brutto. I nie mówię tu o normalnych agencjach, które pośredniczą między blogerem, a klientem, tylko o firemkach-krzakach, które nagle zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu i jedynym motywem ich działalności jest mieć -set blogów w portfolio. Mniejsza o to jakich, ważne, że banerek na każdym z nich robi skalę. A ty, moja piękna Babeczko Z Kremem, choć w tym wszystkim jesteś kluczowa, to jak zwykle na końcu przewodu pokarmowego. Czyli w dupie.
Agregatory być może generują jakieś wejścia na blog, ale to kulinarki tworzą treści, które są podstawą istnienia agregatorów, nie odwrotnie. To WY, moje ulubione Babeczki Z Kremem, sprawiacie, że te strony istnieją. A teraz pochylmy się nad regulaminem, który (na bank bez czytania) akceptuje każdy, kto dodaje blog do przedmiotowego agregatora. Link tutaj, kluczowe dla tego tematu zrzuty ekranu z dn. 31 października 2014 poniżej:
Generalnie serwis Targ Smaku, którego właścicielem jest Onet, od chwili dodania twojego bloga, może z twoimi przepisami i zdjęciami zrobić dokładnie wszystko, co tylko będzie chciał. Może nawet z tych przepisów skleić ośmiotomową księgę kucharską o roboczym tytule “Tak Wielka Księga Kucharska, że Urywa Dupę”, albo zrobić bardzo chodliwą aplikację i nawet nie zająknąć się, skąd pochodzą zawarte w niej treści. A ty nie masz prawa nawet kwęknąć. Bo wyraziłaś na to zgodę akceptując regulamin i samodzielnie dodając swojego blogaska do agregatora, moja rozkoszna Babeczko Z Kremem. Tak, też uważam, że ten regulamin jest skandalem. Ale, hej!, każdy u siebie może mieć taki regulamin, jak mu się podoba. To od ciebie zależy, czy się na niego zgodzisz.
I kto jest bardziej winny? Targ Smaku, bo podsuwa ci świnię, czy ty sama, bo wyrażasz na to zgodę? A jak idziesz do banku po kredyt, to czytasz umowę, czy nie?
Ta piosenka, moja ulubiona Babeczko Z Kremem, pisana jest ku przestrodze.
I zacznij się wreszcie szanować, bo tak długo, jak sama swojej pracy nie będziesz szanować, pasożyty nie znikną. Nie musisz brać wszystkiego, ani godzić się na poniżające warunki współpracy. Robisz dużo, zabiera to twój wolny czas, energię i pieniądze, więc szanuj się, do cholery!
Miałam w weekend się przyjrzeć sprawie, bo dostałam zaproszenie od miłej pani z onetu. Szybciorem zajrzałam w regulamin, faktycznie takie kwiaty tam są. Skopiowałam i odesłałam pani w mejlu razem z odpowiedzią odmowną.
Dzięki za ten wpis :*
A mnie się nie podoba wrzucanie wszystkich blogerek kulinarnych do jednego worka – w tym gronie są różne osoby, z różnym podjeściem. Znam sporo osób prowadzących blogi kulinarne (nie tylko kobiety je prowadzą), których nie rajcuje przysłowiowa paczka kisielu.
12 Responses
Miałam w weekend się przyjrzeć sprawie, bo dostałam zaproszenie od miłej pani z onetu. Szybciorem zajrzałam w regulamin, faktycznie takie kwiaty tam są. Skopiowałam i odesłałam pani w mejlu razem z odpowiedzią odmowną.
Dzięki za ten wpis :*
Wow świetny wpis !!! Smutny ale prawdziwy, przyjemnie się go czytało. Mam nadzieje, że każdy weźmie sobie te słowa do serca !
O tak, regulaminy to podstawa. Wiele osób je lekceważy, a potem płacze……
Świetny tekst, sama prawda. Niestety.
Miło, ze ktoś docenia babeczki z kremem 🙂 ładnie napisane, ale fakt… Sami dajemy się wykorzystywać 🙁
Otóż to!
A mnie się nie podoba wrzucanie wszystkich blogerek kulinarnych do jednego worka – w tym gronie są różne osoby, z różnym podjeściem. Znam sporo osób prowadzących blogi kulinarne (nie tylko kobiety je prowadzą), których nie rajcuje przysłowiowa paczka kisielu.
Bardzo dobrze napisane!
Sama prawda, niestety. Ja na szczęście nie korzystam z agregatorów…
Genialny wpis! Niestety ludzie nie czytają na co się godzą..
“to one są najbardziej rżnięte” – ten fragment mnie uwiódł
Ciekawy wpis. Skoro więc nie agregaty kulinarne to co? No i czy są jakieś agregaty o bardziej ludzkiej twarzy?