Malikę pewnie wielu z Was pamięta z TopChefa. Wesoła dziewczyna z dreadami, zakręcona na punkcie kuchni Północnej Afryki. A ja dobrym kuskusem nie gardzę nigdy, więc oczywistym było, że odwiedzimy Malikę przy najbliższej okazji.
Restauracja jest taka, jak jej kuchnia – kolorowa, ciepła i dla ludzi. Tu chce się być i po prostu zasiedzieć nad szklaneczką aromatycznej, diablo słodkiej miętowej herbaty. Jest klimat, jest miła, uśmiechnięta obsługa, są przyprawy, które można kupić, zabrać do domu i samodzielnie poeksperymentować. Pewnie nie macie w domu grilla lawowego, który nadaje potrawom specyficzny, dymny aromat, ale to nic nie szkodzi. Bo to wystarczająco dobry powód, aby do Maliki wracać regularnie.
Pracują na sezonowych, lokalnych produktach, dbają o jakość i nie chodzą na skróty. Proszę bardzo, oto kolejny powód, by wpaść do Gdyni. Ale jeśli to nie wystarcza, to czytajcie dalej.
Zaczęliśmy od cudnie kremowego hummusu (12 zł) z wyraźną nutą tahini i o lekko kwaśnym, cytrynowym smaku. Hummus – petarda. Jacek zamówił też harrirę (16 zł) – genialnie pełną w smaku, gęstą że staje łyżka zupę z soczewicą i ciecierzycą. Pewnie gdybyśmy tutaj się zatrzymali, to nie wyszlibyśmy do wytrzeszczu przejedzeni.
Niestety jak zwykle popełniliśmy grzech nieumiarkowania, o który jest tu całkiem łatwo, bo porcje są solidne.
Na nasz stół trafia też omlet berberski, czyli zapiekanka z kozim serem (28 zł). Ponownie najlepszym słowem, będzie “aromatyczna”. W ogóle kuchnia u Maliki jest nieprzytomnie aromatyczna i jeśli macie dość jedzenia zachowawczo mdłego i niedoprawionego, to odpalajcie wrotki i wbijajcie do Gdyni. Różne rzeczy można o tej kuchni powiedzieć, tylko nie to, że jest mdła. Jest wyrazista, konkretna i teleportująca kubki smakowe gdzieś do jakiegoś spalonego słońcem Maroka czy Algieru.
Bardzo zaciekawiła nas b’stilla z gęsiną, pigwą i kasztanami (38 zł) w menu opisana jako “posiłek Bogów”, potrawa podawana na ślubach i innych tego typu uroczystościach. Zaprawdę powiadam Wam, moje zdziwienie było duże, kiedy zobaczyłam na talerzu coś, co wyglądało, jak deser. Pakuneczek z ciasta filo od serca posypany cukrem pudrem. Gdzie tu gęsina? Zdziwienie urosło do rozmiarów solidnie napompowanego balonika, kiedy spróbowałam pierwszego kęsa. To nie jest najłatwiejsze w odbiorze danie, bo smak trochę przeczy temu, o widzą oczy, a do tego okazuje się, że gęsina gra wspaniale ze słodyczą cukru, pikantnymi nutami cynamonu i musem jabłkowym. Coś jak szarlotka z gęsiną, tylko lepiej. Nadal uważam, że to danie wytrawne, choć słodkie. Absolutny odpał i must eat.
Oczywiście nie mogło zabraknąć kuskusu z baraniną (43 zł), podanego jak Allah przykazał – z sosem w dzbanuszku. Cudnie delikatne, miękkie i rozpływające się w ustach mięso. Do niego uduszone warzywa i w połowie porcji zaczynasz mieć problemy z oddychaniem, bo żołądek uciska płuca.
Trochę Wam zazdroszczę, Nadmorscy Czytelnicy. To już drugie miejsce, które karmi fenomenalnym, prawdziwym, obłędnie aromatycznym kuskusem.
Malika stworzyła wspaniałą restaurację. Nie przekombinowaną, nie nadętą, nie dla wąskiego grona przyjaciół królika. Jest tu dokładnie odwrotnie – serdecznie, obficie, aromatycznie i dla wszystkich. Tu się po prostu chce być i chce wracać. Już wiem dlaczego niektórzy mówią, że są w tej restauracji zakochani do nieprzytomności. Niniejszym dołączam do tego grona.