Historia Leśnego Dworu jest długa i wyjątkowa. To trochę historia o tym jak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Pięćdziesiąt lat temu. No i mają tu jedyne rondo w Wetlinie, psiakrew!
Leśny Dwór jest naprawdę dworem polskim, na etapie projektowania konsultowanym nawet z profesorem Zinem (kto pamięta “Piórkiem i węglem”? Na studiach miałam przyjemność mieć z profesorem Zinem zajęcia i było to niesamowite doświadczenie i niesamowita wiedza!). Tak więc Leśny Dwór jest prawdziwym dworem, nie ma drugiego takiego w całych Bieszczadach. Ale historia zaczyna się dużo, dużo wcześniej, od schroniska…
Rodzina Ostrowskich przyjeżdża w Bieszczady w roku 1969. To były inne czasy, trudne, zimy mroźne, a Bieszczady były wtedy najprawdziwszą dziczą. Mama Ostrowska, Pani Wala, od pojawienia się w Bieszczadach przez 27(!) lat prowadzi schronisko. Tam wychowuje dzieci, później jej dzieci wychowują swoje dzieci.
Piotr (psiakrew!) w Bieszczadach poznaje swoją żonę, Grażynę – warszawską studentkę. Mój borze szumiący, te bieszczadzkie miłości są takie romantyczne, mówię Wam. Mówię Wam to z doświadczenia 😉 Ale wróćmy… Jest rok 1977, Grażyna ma swoje sprawy w Warszawie, ale miłość to miłość. Kila lat później biorą ślub i Grażyna sprowadza się w Bieszczady. Mieszkają w schronisku, tam rodzą im się dzieci. W którymś momencie postanawiają wybudować pensjonat. W tamtym czasie rzecz niebywała, a biorąc pod uwagę rozmach i urodę samego budynku – jeszcze bardziej wyjątkowa. Pamiętajcie, że to były lata osiemdziesiąte. Kredyt, ogromne trudności ze zdobyciem materiałów, wszystko pod górkę. Budują więc kilka lat.
Dziś Leśny Dwór pyszni się na pięknej polanie, góruje nad Wetliną i rzeczywiście jest tu jedyne rondo we wsi. Tu po prostu kończy się droga i czasem ktoś się zapędzi nie wiedząc nawet do jakiego bieszczadzkiego skarbu dotarł. Oficjalnie Leśny Dwór zaczął przyjmować gości w roku 1993, zaś kilka lat później trafiła się okazja odkupienia państwowego ośrodka z domkami, który znajdował się poniżej dworu. Znowu kredyt, znowu wyzwanie, znowu sobie świetnie poradzili. Wyremontowali domki i na 10 hektarach przyjmują kilkuset gości. Kilka lat temu dobudowali jeszcze przepiękne schronisko. A więc powrót do korzeni. Wiecie kto zarządza schroniskiem? Najstarszy syn Ostrowskich, Tomek. Trzecie pokolenie! Ostrowscy są w Bieszczadach tak mocno zakorzenieni, że niewielki wodospad, który znajdziecie przy drodze wiodącej do Leśnego Dworu nazywa się “Siklawą Ostrowskich” i tak jest oznaczony na mapach!
To naprawdę jest historia jedyna w swoim rodzaju. Co więcej – oni nigdy nie rozpychali się łokciami, oni po prostu robią to dobrze i z serca. Bez wielkiej reklamy, za to z poleceniami z ust do ust. Ja o nich usłyszałam… na Pomorzu. I od razu postanowiłam, że spędzę w Leśnym Dworze kilka dni. Ostatecznie udało nam się w przyjaciółmi i dzieciakami wybrać na kilka dni w Bieszczady całkiem niedawno. Było świetnie. Tu wszystko oparte jest na szacunku, zaufaniu i założeniu, że człowiek człowiekowi człowiekiem. Wiecie, że oni nawet zaliczki ode mnie nie chcieli, gdy robiłam rezerwację? To się już nie zdarza!
A kiedy już tu dotrzecie, to nie zdziwcie się, jeśli przywita Was w drzwiach Piotr gościnnym: “Witaj, niedźwiedziu! Psiakrew!”. “Psiakrew” to jego ulubiony przecinek i wtrąca go w niemal każde zdanie. To miejsce jest niesamowite pod każdym względem. Wydaje się po bieszczadzku odcięte od świata, a jednak leży niemal w centrum Wetliny i jest stąd doskonały dostęp do szlaków. No i jak oni karmią! Koniecznie zdecydujcie się na śniadania i obiadokolacje właśnie tutaj. W karmienie swoich gości zaangażowana jest cała rodzina i robią to tak, jak wszystko inne – z sercem i z serca. Jedzenie jest domowe, oparte na produktach dobrej jakości, szalenie smaczne. Takie, że chciałoby się jeszcze, ale nie da rady, bo jest pod sam koreczek.
Leśny Dwór to jest taki mikrokosmos! Gdybyśmy nie mieli ze sobą małego berbecia, to właściwie można stąd tylko wypuszczać się na szlaki i wracać, wracać, wracać. I nic już do szczęścia nie trzeba. Psiakrew!