Wszystko zaczęło się od walizki. Gdyby nie walizka, nie byłoby nas w La mia Italia i nie byłoby tej recenzji. Walizkowy splot wydarzeń sprawił, że dzięki rekomendacji Ewy trafiliśmy do tego przybytku uciech wszelakich. Ewa zeznała, że dzięki nim przytyła już kilka kilogramów. Nie dziwię się, gdybym mieszkała bliżej też bym przytyła.
To nie jest kolejne miejsce, na które rzucają się blogerzy i hipsterzy, znajomi królika nie robią właścicielowi wirtualnego loda. To jest miejsce posiadające wierne grono klientów, bez całej tej internetowej hucpy i tuby, tak po prostu. Bo karmią jak diabli. I do tego na… Domaniewskiej.
La mia Italia to jest perła, którą powinniście odkryć jak najszybciej. Włoska do bólu, autentyczna, szczera kuchnia, do której chce się wracać, i o której z dziką rozkoszą Wam teraz piszę. Nie było ani jednej skuchy, ani jednego nieporozumienia. Od znakomitej, szybkiej obsługi po cudownie prawdziwe smaki. Ale niespodziankę zostawiłam na koniec.
Tak więc zaczęliśmy od rozkosznie mięsistej focaccii (10 zł) z przyjemnie chrupiącymi, przypieczonymi bąblami. Mają piec na drewno, więc ten dymny aromat powtórzy się później także w pizzy.
Jacek zamówił carbonarę (25 zł) – genialną w swej prostocie, lekko spojoną jajkiem i z przebijającym się smakiem boczku. Prostota w znakomitym wydaniu. Przez chwilę zastanawiałam się, kto ma lepiej, ale moje domowe gnocchi al tartufo (25 zł) kompletnie mnie porwały. Tak dla odmiany tu naprawdę są domowe, nieco większe od tych, które restauratorzy kupują od pewnej firmy i wszyscy, jak jeden mąż, twierdzą, że robią je na miejscu. Kłamią. A w La mia Italia robią na miejscu. I nie kłamią. Gnocchi to czysta rozpusta – delikatne jak chmurka, rozpływające się w ustach, okraszone solidną porcją masła i odrobiną czosnku, który gra tu idealnie. Ładunek umami, jaki niesie ze sobą ten talerz zwala z nóg. Mam ochotę go wylizać i gdyby przed nami nie majaczyło jeszcze widmo pizzy, zamówiłabym drugą porcję. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, czuję jak moje ślinianki szaleją. Chcę gnocchi. Natychmiast!
I jeśli znowu naszym śladem przyjdzie tu jakiś słabo rozgarnięty kulinarnie człowieczek i spróbuje swoją indolencją podważyć to, co napisałam o tej knajpie, to oficjalnie zabiję go śmiechem. I miłością. Bo braci mniej rozgarniętych trzeba kochać w dwójnasób.
Jedziemy dalej. Pizzy con formaggio di capra (29 zł), czyli z kozim serem, też trudno odmówić niespotykanego w Polsce poziomu zajebistości. Ma lekko osmalone, pulchne, chrupiące ranty, a dymny aromat czuć nie tylko w smaku lecz również na języku. Neapol. Okazuje się, że z Domaniewskiej jest bardzo blisko do Neapolu. To nie są tak obłędne wrażenia, jakie mieliśmy w sławnym Da Michele, ale jest naprawdę blisko. Jest niebezpiecznie blisko, zwłaszcza dla obwodu talii. I już rozumiem Ewę. Też bym tu przytyła.
Jacek postanawia nadrobić dodatkowe kilogramy, których nie wrzuciliśmy tylko dlatego, że nie znaliśmy wcześniej tego miejsca i zamawia tiramisu (14 zł). Proste, dobre, klasyczne. Bez twistów i szaleństw. Próbuję jeden kęs i odpuszczam, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że eksploduję.
I znowu – bez tuby, bez marketingu, bez niezdrowej podniety. Genialna w swej prostocie i autentyczności kuchnia włoska, którą powinien serwować pulchny, roześmiany Włoch, a serwuje…
…wiotka, delikatna blondynka. Polka. Zdziwienie miesiąca. Jak ona gotuje! Kobieta – szatan. Po całym dniu nawet nie wygląda na zmęczoną, choć pewnie jest. Ładna, ciepła, serdeczna i pewna tego, co robi. Gotować uczyła się od Włoszek i teraz powtarza te smaki jeden do jednego. Oficjalnie zakochałam się w La mia Italia i zaryzykuję stwierdzenie, że jest to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza włoska knajpa w Warszawie. Amen.
“Bo braci mniej rozgarniętych trzeba kochać w dwójnasób.” Zaplułam się ze śmiechu! 🙂 I chociaż to ode mnie koniec świata to zaciągnę kiedyś tam chłopa w dzień niepracujący 😉
Mnie się wydaje, że kobiety lepiej gotują “włoszczyznę”, bo do tej kuchni trzeba włożyć całą matczyną, kobiecą miłość… Nieważne jak bardzo byłoby wykwintne danie, z jak najlepszych składników, to bez miłości i ciepła jedzenie nie będzie smaczne!
Jak wam ufałem, tak po wizycie w tej para włoskiej knajpie w stylu góralskiej chaty przestałem. Kuchnia z włoską miała niewiele wspólnego, Jedyne co było całkiem dobre to faccacia i oliwa. Pizza zajeżdżała polską jej wersją z dominium czy innej masówki, Makarony mocno średnie. Anchois w makaronie zdominowało go kompletnie, miałem potrawkę rybną, za to moja partnerka zamówiła carbonnare bez cebuli, a dostała pływającą w niej z dodatkową wielką ilością boczku marnej jakości. Pani, którą dumnie nazwaliście kucharką, jedyne co robiła przez 2h to siedziała z laptopem przed lokalem albo rozmoawiała przez telefon. Nie wiem czy was przekupili czy mieliście dzień konia i trafiliście akurat na dobry humor kucharza ale w mojej ocenie jest to najgorsza włoska kuchania w Warszawie i moje najwieksze kulinarne rozczarowanie tego roku.
To dziwne. Po tej recencji dużo osób tam poszło i dostaliśmy sporo wiadomości, że jedzenie jest super. Może mieliście pecha? Dałabym im jeszcze jedną szansę. Ale nie sugeruj, że ktoś nas przekupił, bo jesteśmy maksymalnie transparentni. Do tego stopnia, że jak dostajemy voucher do restauracji, to oddajemy go komuś ze znajomych.
Byliśmy tam wczoraj i również się zawiedliśmy… Na wstępie kelnerka namówiła nas na “pyszne ciasto ze szparagami i krewetkami” – dostaliśmy twarde, kiepsko przyprawione ravioli z nieodgadnioną masą w środku – wcale nie było pyszne. Na przystawkę danie z krewetkami za 33 zł, w którym były 4 małe krewetki pływające w misce sosu. Potem spaghetti aglio e olio z małą ilością smaku. Pizza była bardzo ciężka. Nie wspominając o tym, że siedzieliśmy w bocznej salce, która klimatem baaaardzo odbiega od tego, który panuje w głównej (białe ściany z okienkami tylko pod sufitem, zagracona rupieciami szafka w rogu, i fotelik dla dzieci ustawiony pod ścianą). W salce znajduje się ok 5 stolików, nie rozumiem, dlaczego nie można zadbać też i o jej wygląd. Poczułam, że “trochę” brakuje tam szacunku do jedzenia oraz do klienta… ogólnie 5/10 i smutne miny na wyjściu 🙁
11 Responses
Mieszkamy niedaleko i szczęśliwie trafiliśmy do La Mia Italia. Od tamtej pory, numer 1 na mapie. 🙂
Tyle wygrać! O ile się Wam już powiększyły obwody? 😉
“Bo braci mniej rozgarniętych trzeba kochać w dwójnasób.” Zaplułam się ze śmiechu! 🙂 I chociaż to ode mnie koniec świata to zaciągnę kiedyś tam chłopa w dzień niepracujący 😉
Idźcie koniecznie. I dajcie znać jak było 🙂
Mnie się wydaje, że kobiety lepiej gotują “włoszczyznę”, bo do tej kuchni trzeba włożyć całą matczyną, kobiecą miłość… Nieważne jak bardzo byłoby wykwintne danie, z jak najlepszych składników, to bez miłości i ciepła jedzenie nie będzie smaczne!
PS Pizza nie tuczy! 😀
Lubię ten komentarz najbardziej :)))
Jak wam ufałem, tak po wizycie w tej para włoskiej knajpie w stylu góralskiej chaty przestałem. Kuchnia z włoską miała niewiele wspólnego, Jedyne co było całkiem dobre to faccacia i oliwa. Pizza zajeżdżała polską jej wersją z dominium czy innej masówki, Makarony mocno średnie. Anchois w makaronie zdominowało go kompletnie, miałem potrawkę rybną, za to moja partnerka zamówiła carbonnare bez cebuli, a dostała pływającą w niej z dodatkową wielką ilością boczku marnej jakości. Pani, którą dumnie nazwaliście kucharką, jedyne co robiła przez 2h to siedziała z laptopem przed lokalem albo rozmoawiała przez telefon. Nie wiem czy was przekupili czy mieliście dzień konia i trafiliście akurat na dobry humor kucharza ale w mojej ocenie jest to najgorsza włoska kuchania w Warszawie i moje najwieksze kulinarne rozczarowanie tego roku.
To dziwne. Po tej recencji dużo osób tam poszło i dostaliśmy sporo wiadomości, że jedzenie jest super. Może mieliście pecha? Dałabym im jeszcze jedną szansę. Ale nie sugeruj, że ktoś nas przekupił, bo jesteśmy maksymalnie transparentni. Do tego stopnia, że jak dostajemy voucher do restauracji, to oddajemy go komuś ze znajomych.
Byliśmy tam wczoraj i również się zawiedliśmy… Na wstępie kelnerka namówiła nas na “pyszne ciasto ze szparagami i krewetkami” – dostaliśmy twarde, kiepsko przyprawione ravioli z nieodgadnioną masą w środku – wcale nie było pyszne. Na przystawkę danie z krewetkami za 33 zł, w którym były 4 małe krewetki pływające w misce sosu. Potem spaghetti aglio e olio z małą ilością smaku. Pizza była bardzo ciężka. Nie wspominając o tym, że siedzieliśmy w bocznej salce, która klimatem baaaardzo odbiega od tego, który panuje w głównej (białe ściany z okienkami tylko pod sufitem, zagracona rupieciami szafka w rogu, i fotelik dla dzieci ustawiony pod ścianą). W salce znajduje się ok 5 stolików, nie rozumiem, dlaczego nie można zadbać też i o jej wygląd. Poczułam, że “trochę” brakuje tam szacunku do jedzenia oraz do klienta… ogólnie 5/10 i smutne miny na wyjściu 🙁
Przykro to czytać. Mam nadzieję, że przekazaliście obsłudze swoje uwagi?