Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

karakter kraków

Karakter – no, co za bezczelna knajpa!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Wszystko tu jest bezczelne. Bezczelnie dobra obsługa. Bezczelnie niebanalne wina. A nade wszystko – bezczelna do kwadratu karta, która nic sobie nie robi z połączeń znanych i lubianych, bezczelnie wyrzucając cię poza strefę komfortu. Mule z żurkiem i białą kiełbasą? No, doprawdy! Nieprzytomnie mnie ta bezczelność kręci. 

Bo do czegoś Wam się przyznam. Ostatnio w knajpach nudzę się tak, że rzygam. Niestety – nie tęczą. Wszędzie jest to samo: jakaś ryba, jakaś zupa z czegoś tam, co akurat wpadło do Thermomixa, jakieś mięso, jakiś makaron i pomidorowa dla Brajanka. Bum. Niech mnie ktoś dobije, błagam. Ja wiem, że po tych wszystkich espumach z pajęczyny i jadalnych ziemiach spod paprotki, nasze upodobania, w sensie nas – zjadaczy, zaczęły ciążyć w stronę kuchni raczej prostej, ale uczciwej, bezpiecznej, w miarę estetycznej i po ludzku smacznej. Stąd wiele knajp stanęło w mało kreatywnym rozkroku między nie wiadomo czym, a nie wiadomo czym, bo wszyscy chcą być dla wszystkich. Big mistake, my friends, big mistake. Jesteście zwyczajnie nudni i zachowawczy, jesteście jak klony. Coraz częściej po przeczytaniu menu mam ochotę poprosić o szpadel, żebym mogła w spokoju pójść i się zakopać na pobliskim skwerku.

Ale nie w Karakterze. Tu, po lekturze połowy menu, usłyszałam w głowie coś w rodzaju “kaaa-czing!” i dźwięk bilonu wysypującego się z jednorękiego bandyty. O jakaż to jest odświeżająca lektura, jaka bezczelność i nonszalancja! Tatar z paloną gorgonzolą, krem z wędzonej słoniny, rzadko spotykany w menus karp, grasica z polikiem wołowym, boczek z kaszanką, flaki alla parmigiana, serca drobiowe, mule ze skwarkami z mangalicy… Witajcie w piekle, wegetarianie. Serio, jeśli jesteście wege, to odpuśćcie sobie to miejsce, bo nie ma sensu się frustrować. Jeśli natomiast jesteście mięsnymi sybarytami, rozpuszczonymi jak dziadowski bicz miłośnikami dobrej kuchni, jeśli macie otwartość w otłuszczonych serduszkach, to zapraszam Was na podróż do raju.

Na początku jest mała walka o to, co zamówimy, bo nie chcemy się dublować. Ostatecznie udaje nam się spróbować, a pod koniec już właściwie wepchnąć w siebie, bo porcje są tu bardzo zacne, co następuje: wyborny, gęsty, pełen smaku krem z wędzonej słoniny, palonych ziemniaków i białego wina z jędrnymi sercami kurzymi z patelni (15 zł), który podejrzewam o zyliard kalorii. Ale to nie jest miejsce na tak niemądre rozważania. Szczególnie, że na nasz stół trafia też ratka wieprzowa panierowana w pikantnych okruchach chleba z sufletem z koziego sera, pomidorem, burakiem, rabarbarem i pesto z orzechów włoskich (21 zł). To dopiero są fajerwerki! Ratka to sam tłuszcz, ale w formie, która oczarowuje, bo zupełnie nie pozostawia wrażenia ciężkości, kleistości, jest niemal lekka w konsystencji, choć wiem, że brzmi to jak oksymoron. Świetnie robi jej też rabarbar. Jedyna uwaga – mogłoby być ciut więcej przypraw, więcej kopa. Ale to już zwykłe szukanie dziury w całym.

img_2678

img_2679

Musicie mi wybaczyć jakość zdjęć. Bateria w aparacie dawno się rozładowała, był wieczór i do dyspozycji miałam jedynie telefon. Ale wierzcie na słowo – ozorek cielęcy rozpływał się w ustach, a puree z kalafiora (na bank z dużą ilością masła), botwina, sos roquefort i gruszka (21 zł) grały z nim jak marzenie. Prawie wylizałam talerz. A może wcale nie “prawie”.

img_2681

Skoro przystawki za nami, to teraz pomówmy o bardzo niezdrowym i bardzo satysfakcjonującym przejedzeniu. Trippa alla parmigiana, czyli flaki cięte w większe kawałki pod pikantną kruszonką podane z olejem z dymki (21 zł) to jest sztos. Nie napiszę, że rozpływają się w ustach, bo tak nie jest. Stawiają subtelny opór zębom, ale jakoś tak bez przekonania, trochę jak kochanka, która ulega po raz pierwszy – niby nie, ale jednak tak. Nie jestem wielką fanką flaków, ale te ugotował geniusz zła. Flaki na sztandary!

img_2690

Moje luzowane żebro wołowe z puree ziemniaczanym (ave, masło!), piklowaną, lekko słodką cebulą i sosem z Giunnessem (37 zł) jest dokładnie tym, czym powinno być: rozpadającym się na włókna, delikatnym, soczystym mięsem. Dokładnie tego chciałam i dokładnie to dostałam.

img_2686

Mule z żurkiem na zakwasie i białą kiełbasą (28 zł) okazują się być znakomitym połączeniem. Może szalonym, ale bardzo trafnym. Pod stosem idealnie mięciutkich małży znajdujemy pół talerza świetnej zupy, tak gęstej, że właściwie ma konsystencję sosu, lekko tylko kwaśnej, dość subtelnej i kremowej, a do tego kawałek świetnej, białej kiełbasy. To nie są mocne akordy, raczej urągające logice, bezczelnie cudowne legato.

img_2683

Na pytanie kelnera, czy chcemy desery ogarnia nas pusty śmiech. Ledwie jesteśmy w stanie złapać oddech. To znaczy chcemy, ale już więcej się nie da. Do tego za wina odpowiada tu trochę szalony, trochę kochany Kuba Janicki i rzeczywiście etykiety ma niebanalne. A jakby uciechy było mało, to są też cudowne, trochę szorstkie i trochę nieokiełznane cydry od Lorków. Także z kija.

Karakter jest bezczelnie dobry w tym, co robi. Karakter jest sobą, nie ogląda się na innych, jest narowisty, realizuje swoje szalone pomysły i robi to wzorowo. Ja nie wiem czy to jeszcze jest przyjaźń?… Chyba już kochanie.

Rachunek.

pigs5+

Magda

Info

fb
ul. Brzozowa 17, 33-332 Kraków

Szef kuchni: Daniel Myśliwiec

 

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

4 Responses

  1. Ja wiem, że “mięso” tego bloga dobra kuchnia, doceniam szczegółowe opisy i nowe rekomendacje, ale to, co lubię tu najbardziej to język. I nie mam tu na myśli cielęcego ozorka;)
    Magdo, jak Ty piszesz! Nawet jeśli znudzą Ci się kiedyś rajdy po restauracjach i uznasz, że ruskie z Tesco jednak dają radę, pisz dale – blog i tak nie straci mocno na wartości. Bo nie ważne CO, ale JAK.

  2. znakomitości. Ciekawi mnie jaki procent czytelników bez podpierania się googlem zrozumiało konstrukcję “bezczelne legato” 🙂 mi się ona bardzo podoba. Dam sobie to i owo odciąć, ze nigdy się z takim połączeniem nie spotkałem, podobnie jak Magda z takim połączeniem smaków. Czysta przyjemność. Nie tylko językowa 🙂

  3. Jestem. Specjalnie zaplanowana wizyta wcześniej przy okazji pobytu w Krakowie. Menu przejrzane i pozycje wybrane. Nastawiłam się na krem z wędzonej słoniny. Nie ma skończył się…. moją minę w wykrzywioną a podkowę pani kelnerka odczytuje jako wstęp do samobójstwa. Za chwile przychodzi i mówi, że specjalnie dla mnie będzie jeszcze jedna porcja. I dużo bym straciła. Zupa sztos. Jest jeszcze tatar, właściwie mięso pokrojone w grube paski oraz mule pod beszamelem. Nie dam rady deseru!!!! A musi być krem z wina.

Dodaj komentarz