Och, oficjalnie mamy perełeczkę. Jeśli lubicie meksykańskie jedzenie, to tu się odnajdziecie. Jeśli lubicie na ostro, to też. A nade wszystko jeśli lubicie jedzenie przygotowywane od podstaw, z sercem, to tutaj Wam się spodoba.
Szybciutko, bo to food truck, a nie ośmiodaniowe menu degustacyjne. Ale bardzo smacznie. Nie będę udawała wielkiej ekspertki od meksykańskiego jedzenia, bo najbliżej Meksyku byłam w San Diego, owszem, pełnego Meksykanów i leżącego tuż przy granicy. I owszem, jadłam tam tyle meksykańskiego ile dałam radę. I owszem, bywały to rzeczy wspaniałe, szczególnie w ponurej jadłodajni w środku ponurej dzielnicy na przedmieściach. I powiem Wam, że te smaki są niebezpiecznie blisko tamtych. Wiem też na pewno kiedy jedzenie jest smaczne i nie krzywdzi żołądka. To dość, żeby się wypowiedzieć. Uwaga, wypowiadam się: żarcie tu mają pierwszorzędne!
Menu liczy zaledwie trzy pozycje: tacos, burrito i quesadillę, do których możecie wybrać cztery różne nadzienia i pięć sosów. Jeśli lubicie kolendrę, to rekomenduję wziąć ekstra, bo jednak ta dostępna w Polsce daleka jest od aromatu, jaki może mieć dobra kolendra.
Oczywiście spróbowaliśmy wszystkiego, przy czym burrito z szarpaną wieprzowiną i czarną fasolą pojechało z nami w podróż. Było świetne, nawet na zimno – mięso soczyste, delikatne, bardzo aromatyczne. Na miejscu natomiast zjedliśmy tacos i to rozwiązanie serdecznie Wam polecam, bo do trzech placuszków możecie dobrać trzy różne nadzienia i po prostu spróbować. Mnie najbardziej smakowała wolno pieczona wołowina, czyli beef barbacoa – była wspaniale soczysta i pełna smaku. Dalej w kolejce wylądował pulled porc i na końcu kurczak. Choć przygotowany naprawdę dobrze, to jednak kurczak nie ma w sobie zbyt wiele smaku.
Jeśli chodzi o salsy to one regulują poziom ostrości. My poszliśmy w łagodne, bo dziecko (może raz ugryzie, a może nie), ale i tak było lekko pikantnie lecz w taki przyjemny, elegancki sposób. Bardzo fajnie. Widziałam natomiast jednego pana, który poprosił ostro-ostro i później płakał. Choć w sumie wyglądał na zadowolonego. Ale płakał najprawdziwszymi łzami.
Salsy do wyboru to: roja, habanero-mango, mango, pico do gallo i pink onion. Tak naprawdę rotując mięsem i sosami możecie uzyskać bardzo wiele kombinacji. Tylko opcji vege nie próbowałam, ale daję znać, że jest.
Señor Lucas stacjonuje w Zalesiu Górnym pod Warszawą i chyba tu warto się udać, bo gotuje Meksykanin i jest fajnie. Może to nawet właśnie TEN Señor Lucas. Natomiast w centrum Warszawy odpalili stacjonarny lokal i to też trzeba Wam wiedzieć.
Jest to bardzo, bardzo smaczne miejsce, a brzuszek ma się po tym jedzeniu znakomicie. Jak nie po meksykańskim! If you know what I mean 😉