Wiecie, że wszystko jest energią, prawda? I moja koncepcja jest taka, że knajpa jest emanacją energii właściciela. Może być pozornie luźno, krótki dystans, spodnie nad kostkę i talerze nie od kompletu, ale jak szef ma rozdęte ego, to miejsce też będzie miało w sobie tę obłą, lekko odpychającą energię. A jak coś idzie z serca, to idzie. I to czuć. A w Kubusiu to akurat bardzo czuć.
To było jedno ze wspanialszych stołecznych doświadczeń knajpianych w roku bieżącym. Nie powiem jednego złego słowa, nie rzucę jednego krzywego spojrzenia. Jedynie pokój, miłość i chlebek z masłem. A chlebek to oni mają, oj mają… Polecam kupić do domu. Chlebek o cudnym, puchatym miękiszu, ale nie za lekkim, takim w sam raz i chrupiącej, porządnie podpieczonej skórce. Chleb idealny. Do tego masło, szczypta soli i życie staje się dobre.
Ale chleb to nie wszystko, kupicie tu drożdżówki z przeróżnymi nadzieniami czy piękne, rumiane chałki obficie posypane kruszonką. Jeśli oczywiście postanowicie sobie odmówić jednej z większych przyjemności, jakie mogą Was spotkać w tym tygodniu, a może nawet miesiącu, i nie zjecie w Kubusiu śniadania. Och, jakież to są śniadania! Od razu przyszło mi do głowy gdyńskie Flow – jest tu tak samo kolorowo, z pomysłem i dziko smacznie. Zaklinam Was na potęgę Posępnego Czerepu! Idźcie do Kubusia na wielkie, długie, cudowne śniadanie i zjedzcie WSZYSTKO!
A chleb kupicie sobie na wynos po śniadaniu.
I tak oto na nasz stół wjechało co następuje: Zestaw z Awanturką, a więc wyborna pasta z makreli okraszona korniszonami, co jest ze wszech miar właściwym połączeniem, dwa jajka na miękko (drugie domówiłyśmy dodatkowo, bo w tym zestawie jest jedno) ugotowane idealnie w punkt, szparagi ugotowane al dente i podane na lekko – na jogurcie z pesto, z nutą mięty i sałatką z młodego szpinaku. A do tego ich wspaniały chleb i masło. Cudowny początek, a dalej miało być tylko lepiej.
Oto bowiem lekki, puszysty omlet z szyjkami rakowymi usadowił się na gęstym, aromatycznym, paprykowo-rakowym sosie i nie byłoby tu nic dziwnego, gdyby nie udekorowano go chipsami paprykowymi lekko oprószonymi tartym serem Groseran (to polski ser z Grodziska, doceniam ten akcent!). Jak to czytacie, to może brzmieć dziwnie, ale zapewniam, że chipsy paprykowe okazują się być doskonałym towarzystwem dla delikatnego omletu. Raki szlachetne, chipsy pospolite. Mezalians na piątkę z plusem!
Koniecznie łaskawym okiem spójrzcie na zapiekankę. Okocicie się. Oto sążnista pajda chrupiącego chleba, a na niej boczniaki, które bezbłędnie udają szarpaną łopatkę wołową, mnóstwo ciągnącego się sera (tu Bursztyn), doskonale kremowa jajecznica i sałatka z ogórka małosolnego z chrzanem, która tej z pozoru ciężkiej porcji nadaje cudnej lekkości. Prawie to sobie wyrywałyśmy. A do tego fermentowany ketchup – przepyszny, i równie pyszny majonez ziołowy. Jest. To. Niebo!
Na koniec racuchy, które ucieszą każdego, kto pielęgnuje w sobie wewnętrzne dziecko. Ułożone w wieżyczkę, zawierające w sobie całe krążki jabłka, sowicie udekorowane bitą śmietaną. W smaku wyraźnie czuć cynamon, a gdy podlejecie je sosem karmelowym z wyraźną nutą palonego masła, to traficie prosto do raju. Sporo w tym wpisie boskich odniesień, ale to uzasadnione.
Czy zjadłyśmy wszystko? Prawie. Grzech zostawiać, bo to są same wspaniałości.
Jeśli jednak będzie Wam spieszno i zechcecie wziąć coś na wynos, to mają też kanapki, np. z pastą jajeczną i truflą. Szacunek ludzi ulicy Sezamkowej.
A wszystko to w przyjemnej, luźnej atmosferze, bez zadęcia i frontem do człowieka. Kochani, tak trzeba ż(r)yć!