Ta knajpa jest wyjątkiem od złotej reguły, która mówi: “Im lepszy widok, tym gorsze jedzenie”. Tutaj widok jest znakomity, a jedzenie jeszcze lepsze. Dość powiedzieć, że wracaliśmy do nich trzy razy pod rząd. I aż mnie skręca, że siedzę teraz przy biurku, zamiast rześko maszerować na obiad do Knossos.
W Rethymno, w Porcie Weneckim pod numerem 40 znajduje się ta urocza, mała tawerna. Nie dysponuje połową nabrzeża, nie ma też rozmachu sąsiadów, ale to właśnie tu gotują z prawdziwym sercem. Mają tylko dwanaście stolików ustawionych przy wodzie, jeden na balkonie i (aż) przeszło osiemdziesięcioletnią babcię, która pichci takie cuda, że czasem brak słów.
Najpierw funkcjonowali jako kafejka, miejsce spotkań marynarzy i rybaków. Kilkadziesiąt lat temu, wraz z falą turystów zmienili profil i zaczęli karmić. I to jak?! Zaangażowana jest cała rodzina, Maria i Stavros troskliwie obsługują i zajmują się logistyką, babcia gotuje, jest też kilka osób do pomocy. Odnaleźliśmy w tej trosce ogromnie dużo serca, są tak bardzo dla ludzi, że dla nich samych warto tam zajrzeć. Stavros zagra na buzuki, rozbawi do łez i doleje raki, Maria zadba o kwiaty w wazonach i doradzi co zjeść, a babcia nakarmi tak, że zapamiętacie to na całe życie.
Początki – Stavros w wieku lat 12 (po prawej na zdj.) i obecnie
Przejdźmy zatem do meritum: obezwładniająco smaczne Mule przez duże “M”, oto co nas interesuje. Mule Saganaki, czyli powszechne na Krecie muszle z serem feta w sosie pomidorowym, kawałkami papryki i świeżą miętą. Niby nic, niby prosta rzecz, a próbowaliśmy ich w kilku innych miejscach i żadne, powtarzam, żadne nie miały nawet startu do tych z Knossos. Przede wszystkim konsystencja: niezwykle delikatna, chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z mulami przygotowanymi tak idealnie w punkt, niemal znikającymi na języku. Nie wiem jak to robią, ale mają też żelazną powtarzalność (żartuję, wiem – to pasja i kilka dekad doświadczenia), których może im pozazdrościć większość knajp, jakie przyszło mi odwiedzić. Małże za każdym razem były tak samo doskonałe i smaczne. Do tego zapach morza i sos pomidorowy. No właśnie – sos. Gęsty, aromatyczny sos redukowany dość długo, by feta się prawie zupełnie rozpuściła, tworząc kremową rozkosz, w której nurzanie (nota bene świetnego) chleba to misterium i modlitwa. Gdyby to nie było miejsce publiczne, przynajmniej ośmiu na dziesięciu klientów wylizałoby talerz.
Ja też.
Mają też świetne ryby i owoce morza, zawsze bardzo delikatne, z duża ilością warzyw i bez zbędnych sosów. Jakość broni się sama. A słynny kreteński ser graviera zapieczony pod grillem z pomidorami i papryką to rzecz pyszna i serwowana zupełnie inaczej niż powszechnie przyjęte. Jednak to właśnie małże kojarzą mi się z tym miejscem najmocniej, bo zaprawdę powiadam Wam, kiedy ich kosztujecie, otwiera się niebo. To nawet nie jest tak, że polecam Wam się tam udać przy okazji wyjazdu na Kretę. Ja Wam każę tam iść, bo dzięki temu zyskacie bardzo cenną wiedzę: punkt odniesienia. Punkt odniesienia, który już zawsze będzie Wam niezawodnie pokazywał na wewnętrznym smakometrze czy mule, które właśnie spożywacie gdzieś w Koluszkach, Sarasocie czy Maladze są dobre, średnie, czy też może kompletnie do bani.
Byłem, widziałem, zjadłem – absolutnie rewelacyjne mule, najlepsze w życiu jakie jadłem… no i ta ośmiornica. Nie lubię głowonogów ale ta była super
!!!
2 Responses
Byłem, widziałem, zjadłem – absolutnie rewelacyjne mule, najlepsze w życiu jakie jadłem… no i ta ośmiornica. Nie lubię głowonogów ale ta była super
!!!