Świdermajer, świdermajer, tu fidrygałek, tam bajer, tralalala… Była kiedyś taka piosenka, znacie? Żartuję, zmyśliłam to. Ale mogła być. Otwock był drzewiej uzdrowiskiem, do którego na wakacje zjeżdżali zamożni Warszawiacy, by wypoczywać wśród znanych ze swych prozdrowotnych właściwości sosen czarnych, nad uroczym Świdrem, w charakterystycznie zdobionych drewnianych willach.
Nie napiszę, że styl Andriollego trzyma sie mocno, ale wciąż na tzw. linii otwockiej można znaleźć architektoniczne perełki – jedne chylące się ku ziemi, inne odrestaurowane i zadbane. Gałczyński pisał o nich tak:
One stoją wśród sosen
jak upiory w przedpieklu
i mówią smutnym głosem
o radościach FIN DE SIÈCLE’U;
wzięte z ryciny żywcem:
“ŚWIĄTYNIA BOGINI KALI”
też z drzewa są, jak skrzypce,
na których walce grali.
[ … ]
Te wille, jak wójt podaje,
Są w stylu “świdermajer”
O co chodzi? Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie o jedzenie. Oto bowiem w Świdrze od dziesiątków lat funkcjonuje Jadłodajnia, gdzie przeszło siedemdziesięcioletni pan Andrzej serwuje najlepszą dziczyznę pod słońcem. I to nie prawda, że nie można sie telepotrować. Można. Wystarczy tylko przekroczyć próg tego przybytku, by znaleźć się w głębokim PRL-u.
A na ścianach obrazy przedstawiające nieistniejące już ambasady różnych państw, które kiedyś stały w Warszawie. Z tymi obrazami to ciekawa historia. Otóż razu pewnego Pan Andrzej karmił Cyrankiewicza. Na stół wjeżdżają flaki, Cyrankiewicz zachwycony, bo pierwszy raz nie musi ani dosolić, ani dopieprzyć, obdarowuje Pana Andrzeja dwunastoma płótnami, bęc. I wiszą sobie po dziś dzień, choć podobno był kupiec i miliony monet kładł na stół.
A więc ponownie namawiam na wycieczkę na dziką stronę Wisły. Tym razem pójdę o krok dalej i napiszę: porzućcie swoje samochody! Szalone, co? Czujecie już ten dreszczyk emocji? Weźcie pacholęta za rękę, wsadźcie w pociąg i zabierzcie je na safari na rubieże miasta, którego od tej strony nie znacie. Po dwudziestu minutach jazdy wysiądźcie na stacji Świder, napaście brzuchy wyborną dziczyzną, płuca życiodajnym tlenem, a oczy widokiem rozsianych tu i ówdzie stuletnich świdrówmajerów. Jeśli starczy wam odwagi, sjestę urzadźcie sobie nad uroczą rzeczką Świder, gdzie z pewnością grasują wilki i niedźwiedzie polarne, ale co tam! Nic tak nie dodaje życiu pieprzu, jak odrobina szaleństwa i adrenaliny.
Dobra, robię sobie jaja. Ale jedźcie tam. Serio. Pan Andrzej i Pani Zosia nie będą wieczni. A skoro Nina Andrycz mogła do nich regularnie przyjeżdżać niemal do dnia śmierci aż ze Śródmieścia, to i wy możecie. Takie miejsca to gastronomiczno-klimatyczne klejnoty, więc cieszmy się nimi, póki są.
Magda
Info
ul. Kasztanowa 6, 05-402 Otwock-Świder
w poniedziałki zamknięte
2 Responses
A więc znalazłam (po wypytywaniu na IG). Brzmi ciekawie i fajnie, że są jeszcze takie perełki), choć to niezupełnie to, o co mi chodziło (bo temat wyszedł przy okazji zdjęcia tradycyjnej gospody austriackiej).
fatalna recenzja kultowego miejsca.
Jak ktoś się porywa na bycie blogerem (bo krytykiem na pewno nie jest) to powinien zwrócić uwagę na rzeczy istotne.
Żałosne.