Dacie wiarę, że na Helu nie byłam od dobrych piętnastu lat? Są rzeczy, które zmieniły się kompletnie, na przykład całkiem łatwo tu o dobre jedzenie, ale są też takie, które pozostały niezmienne – puste plaże, specyficzna energia Półwyspu i jego niezaprzeczalna uroda. Bez wątpienia jest perełką polskiego wybrzeża, a nam dał fantastyczną pogodę i cudowny, leniwy weekend. No i dziecięcą ekscytację ze spania pod namiotem!
I to jakim?! Jak wrzuciłam to zdjęcie na facebooka i instagram, to okazało się, że zrobiło szał. Ja się nie dziwię, mnie ten namiot też zrobił szał.
Post udostępniony przez by Magda G. (@krytykakulinarna)
Kiedy pod domem pierwszy raz go rozłożyłam, to okoliczne dzieciaki w wieku wczesnoszkolnym nie chciały z niego wyjść, prawie trzeba było je wyrzucać. I – o, rany – jak ja je dobrze rozumiem! Testowaliśmy bowiem na tym wyjeździe rzecz genialną, ale więcej opowiem Wam na końcu wpisu (choć już bardzo chcę tam dotrzeć, bo jaram się tym mobilnym dachem nad głową jak dziecko w przededniu wakacji).
Zacznijmy jednak od tych miejsc, które wybierając się na Hel powinniście mieć na uwadze. Każde z innego powodu. Ja wiem, że Hel w szczycie sezonu nie musi być “sielski”, choć może. Ale wiem też, że w przededniu sezonu ujął mnie jak mało które miejsce. Czułam się tu cudownie swobodnie, wszystko już było otwarte, ale jeszcze wolne od kolejek, ludzie jacyś tacy bardziej wyluzowani no i te puste, szerokie plaże…
Hel(l), yeah!
Kuźnica
Wioska rybacka, która jako bodaj jedyna na półwyspie zachowała ten niepodrabialny klimat. W niewielkim porcie wciąż znajdziecie kutry, sama miejscowość jest mała, a przez to bardzo kameralna. Tu rzeczywiście pielęgnuje się tradycje kaszubskie i rybackie. Półwysep jest w tym miejscu wąski, od strony wioski, czyli również Zatoki są idealne warunki do uprawiania sportów wodnych, a od strony morza cudownie szerokie w tym miejscu plaże. Wystarczy pójść nieco w bok, by odnaleźć ciszę, spokój i kojący szum morza. Tę bliskość odnajdziecie też w herbie Kuźnicy, który w symboliczny sposób przedstawia całujące się morze i Zatokę.
Chałupy 6
Jeden z najfajniejszych, jeśli nie najfajniejszy camping na Półwyspie. Póki co jedyny, którym włada młode pokolenie. I to czuć. Znajdziecie tu świetną energię, ale też bardzo fajny, wysoki poziom wszelkich usług. W Karmie dobrze zjecie (podają znakomite mule i bardzo dobre śniadania, choć schabowym też nie pogardziłam – w końcu czasem człowiek musi), jest tu surf shop, w którym bardzo łatwo można wydać ciut za dużo, jest bar i okienko z lodami naturalnymi, a wszystko to pięknie zadbane i takie… instagramowe. Do tego lśniące sanitariaty i super uprzejma obsługa. Ameryka!
A ciekawostka jest taka, że w lipcu będzie tu można potestować MINI, z tego co wiem także z tym właśnie namiotem, więc miejcie to na uwadze, jeśli planujecie w tym roku morze.
Wieża widokowa
To takie miejsce, o którym nie ma pojęcia wielu miejscowych, nie mówiąc o przyjezdnych. Na wszystkich mapach jest oznaczone źle (jako Lewy Punkt Obserwacji Dwubocznej), być może specjalnie, ale w Ukochanym uruchomiły się jakieś dziwne instynkty i uparł się, że znajdzie. I znalazł. To ten punkt, który zaznaczyłam Wam na mapie, kawałek za Juratą po lewej stronie jadąc w stronę Helu.
Wieża jest wysoka, wystaje ponad korony drzew i oferuje widok na wszystkie strony. Coś niesamowitego! Jedna uwaga – schodki są bardzo strome, więc nie ciągnijcie na górę dzieci, a sami załóżcie pełne buty, bo w klapkach może być różnie. W tym fragmencie Półwyspu znajdziecie też kompletnie puste plaże. Nawet w szczycie sezonu.
Przetwórnia
Pogódźcie się, że będziecie musieli poczekać na stolik. To dość znane miejsce, sznyt raczej barowy – każdy podchodzi do kontuaru i zamawia sam. Właściciele parają się przetwórstwem ryb (jak nazwa wskazuje) i powszechnie wiadomo, że w Kuźnicy na rybkę idziemy tu. Co ciekawe mają w menu także pizzę – nie jadłam, ale na talerzach wyglądała zaskakująco dobrze.
Menu jest oczywiście proste i nie spodziewajcie się tu restauracyjnych wywijasów. Ale już dobrego kawałka ryby jak najbardziej. Tylko frytki sobie odpuśćcie, bo raz że z mrożonki, a dwa smażone na najtańszej fryturze. Poza tym wszystko jest ok.
Gdzie?
ul. Hallera 30, Kuźnica
Fokarium w Helu
Wiecie, że do wszelkich miejsc, w których zwierzęta trzyma się ku uciesze gawiedzi podchodzę z dużym dystansem i nie zasilam ich swoim wyjazdowym budżetem. Fokarium to jednak inny przypadek, bo powstało po to, by odbudowywać populację fok w Bałtyku. A w świetle ostatnich wydarzeń sprawa wydaje się jeszcze ważniejsza. Ale ostrzegam, że w sezonie może być tłoczno i trzeba będzie odstać swoje w kolejce.
Nam udało się trafić na luźniejszy moment i to naprawdę niesamowite jak medytacyjno-spokojnym miejscem jest Fokarium. Usytuowane przy samym deptaku, w oku turystycznego cyklonu, daje niebywałe wrażenie spokoju. Nie wiem czy to kojący wpływ przeciągających się fok, czy limitowana ilość osób, które w jednym czasie mogą się tu znaleźć, ale stąd naprawdę nie chce się wychodzić. My zrobiliśmy dwie rundki – wyszliśmy i stwierdziliśmy, że idziemy jeszcze raz.
Jedna uwaga – jeśli możecie, to suwenir kupcie w fokaryjnym sklepiku, a nie na straganie na deptaku. Te pieniądze wesprą działanie Fokarium.
Port Chałupy
Cudnie zlokalizowana knajpa, bar właściwie, z tarasem nad wodą i króciutkim menu. Tu także trzeba się obsłużyć i wejść do środka, aby złożyć zamówienie. Nazwa zobowiązuje i miejsce rzeczywiście specjalizuje się w rybach. Jest tu niepodrabialny klimat, zwłaszcza kiedy rybacy wychodzą w woderach daleko w zatokę i brodząc w wodzie po pas przestawiają łódki. Nie oczekujcie tu dań niebywałych, raczej ryby w panierce i prostej surówki. Ale umówmy się – dokładnie tego oczekujemy nad morzem, prawda?
Gdzie?
ul. Kaperska 65, Chałupy
Jak sprawdził się namiot dachowy w zestawie z MINI Countrymanem?
Mogłabym napisać tylko tyle: genialnie! I byłaby to prawda. Ale wiem, że będziecie mieli dużo pytań więc postaram się napisać nie tylko o tym, że ja pierniczę, cała ta podnieta z dzieciństwa wróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki! Bo wróciła. Miałam taką radochę z tego wyjazdu, że aż mi się ulewało tęczą.
Ale… czy wygodnie?
Bardzo. Przede wszystkim bierzcie pod uwagę, że pisząc te słowa jestem w ciąży, więc nie powinnam jakoś szczególnie przeginać z przemęczaniem się. Namiot bez problemu byłam w stanie rozłożyć sama – ma siłowniki i wystarczy tylko lekko popchnąć górną pokrywę, by rozłożył się sam. Cała operacja zajmuje tak na oko trzydzieści sekund. Najsprawniejszy harcerz nie jest w stanie tego przebić.
Do tego w środku jest materac, więc odpada temat jakiegoś dmuchańca lub wszelkich niewygód związanych z karimatą. Śpi się super wygodnie, można też w nim swobodnie usiąść. Pod dachem jest podpięta siatka, która świetnie sprawdza się jako mini (nomen omen) szafa, jest również lampka. Do tego na bocznych ścianach kieszenie i możliwość otwarcia namiotu z obu stron, co załatwia sprawę porannego upału, który każdego z nas choć raz w życiu wypędził z namiotu zbyt wcześnie. Tu robi się idealny przeciąg i można spać dalej.
Ja wiem, że na zdjęciu proporcje mogą wydawać się dziwne, ale mam dokładnie 182 centymetry wzrostu i spałam bardzo wygodnie mając jeszcze spory zapas. Ten namiot to jest klasyczna dwójka – dwie dorosłe osoby śpią wygodnie i każdy ma dość przestrzeni. A biorąc pod uwagę umiejscowienie namiotu – w gratisie jest najlepszy widok na całym campingu.
Poza tym stanowiliśmy dość dużą atrakcję i sporo osób pytało, czy może zrobić zdjęcie albo zajrzeć do środka. A zaraz później okazywało się, że świat jest mały i mamy wspólnych znajomych. I tak dalej.
Pytaliście jak wygląda złożony? Otóż złożony niczym właściwie nie różni się od bagażnika dachowego, tyle tylko, że jest trochę szerszy. Generalnie jeśli ktoś nie wie, że to jest namiot, to pozostanie w przekonaniu, że macie na dachu zwykły bagażnik, zwłaszcza że jest po prostu mocowany do relingów. Nie sprawdzałam jaką prędkość można z nim rozwinąć i może lepiej, ale powyżej stu na godzinę w samochodzie wcale nie robi się z jego powodu głośniej i wciąż można swobodnie rozmawiać czy słuchać muzyki.
A samochód mieliśmy godny, bo blisko dwustukonny, co przy mojej ciężkiej dość nodze znaczy, że się nie pieściliśmy – jeśli wiecie co chcę powiedzieć. Poza tym upada mit MINI – małego samochodziku do miasta. Countryman jest szybki, zwinny, daje dużo satysfakcji z jazdy i z łatwością zapakowaliśmy się na weekend, co przy wyjeździe biwakowym, który siłą rzeczy wymaga więcej gratów wcale nie było takie oczywiste – tu bagażnik jest zaskakująco pojemny. Ja ten samochód polubiłam już rok temu, głównie dlatego, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i właściwie zmiótł w pył wszelkie stereotypy na temat MINI, jakie miałam w głowie.
Ten zestaw jest na tyle genialny, że jedna z czytelniczek jeszcze w czasie naszego wyjazdu napisała mi, że wydębiła taki od męża w ramach prezentu urodzinowego. I takich mężów należy szanować, od takich mężów życie nie boli. Więcej o brykaniu Coutrymanem pisałam Wam przy okazji wyjazdu na przecudny Uznam.
Padały pytania o nośność relingów i inne technikalia. Chyba nie ma sensu, żebym Wam przepisywała to wszystko tutaj, więc zajrzyjcie na stronę producenta, gdzie znajdziecie wszystkie dane dotyczące namiotu, o – tutaj. Od siebie napiszę Wam tylko, że człowiek, który to wymyślił jest geniuszem. Ostatecznie tylko geniusz jest w stanie sprawić, że przeszło trzydziestoletnia kobieta piszczy z uciechy na widok… namiotu.
Mam taką refleksję, że czasem tęsknimy za tymi soczystymi, nieskażonymi dorosłym doświadczeniem wrażeniami. Tymi, które kiedyś porywały nas bez reszty. Więc szukamy ich i chcemy by wróciły, ale przecież to niemożliwe, bo i my już jesteśmy inni i świat też. I już nie potrafimy odbierać go tak czysto i niewinnie. A jednak czasem okazuje się, że wystarczy namiot, by uruchomić w człowieku niezgłębione pokłady nostalgii i ekscytacji jednocześnie. I powiem Wam, że mało jest rzeczy, które smakują równie dobrze. Takich dziecięcych emocji i radości wszystkim nam życzę. Nie tylko na wakacje!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To super! Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz do udostępnić 🙂