Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Dior des Lices – haute cuture nie idzie w parze z haute cuisine /St. Tropez

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Yannick Alléno – obsypany gwiazdkami jak laska w białych kozaczkach brokatem szef kuchni, firmujący swoim nazwiskiem piętnaście restauracji w najbardziej prestiżowych lokalizacjach na świecie. Jego nazwisko to poważny brand. Dior to też poważny brand. A co wynika z mariażu haute cuture i haute cuisine?

IMG_3206Z pewnością esteci nie będą zawiedzeni. Ta niewielka restauracja jest absolutnie urocza. Nie można tu mówić o wnętrzu, bo go nie ma. Jest piękny, bujny ogród, zieleń i wytchnienie od przeładowanego turystami centrum Saint Tropez. Przekroczenie bramy naprawdę przenosi w inny wymiar, bo to zielona oaza spokoju.

Menu jest dość krótkie, więc bez zbędnej zwłoki decydujemy się na gazpacho z bazylią (15 eur.), które okazuje się być przyjemnie gęste, kremowe i odświeżające, jednak nieco płaskie w smaku. Brakuje mu polotu, tego ostatniego smaku, który sprawia, że danie z półki “może być” przebojem wchodzi do pierwszej dziesiątki. Ostatnio u Adasia Kowalewskiego zjedliśmy o niebo lepsze. W Bydgoszczy, ok?

IMG_3198Sałatka nicejska (23 eur.) nie wypada wiele lepiej. Lubię prostotę na talerzu, ale ta prostota musi mieć przynajmniej dwa zasadnicze walory, a jednym z nich jest interesujący smak. Tu jest nudno, przeciętnie i zupełnie nieciekawie. O smaku stanowią wyłącznie fileciki anchois, oliwa i cytryna. To już? – myślę sobie, a kąciki ust opadają mi coraz niżej.

IMG_3197-001Strzępiel na ratatouille (36 eur.) ma jedną podstawową zaletę. Otóż towarzyszące mu warzywa są delikatne i fantastycznie smaczne. Właściwie nie pogardziłabym taką wegetariańską miseczką, zamiast powyższej sałatki pozbawionej jakiegokolwiek charakteru. Sam strzępiel smakuje bardzo przeciętnie, podejrzewam go o kiepskie, marketowe pochodzenie. Znacie to? Ten charakterystyczny posmak ryb z wielkich, przemysłowych hodowli? To jest bardzo dobrze przygotowana, delikatna ryba kiepskiej jakości.

IMG_3201Wołowina z chrupiącymi warzywami (36 eur.) najpierw robi szybką nawrotkę, bo komuś się sypnęło tyle soli, że nawet ja, sololub, nie dałam rady. Kiedy na stół wjeżdża druga porcja, mam szansę przyjrzeć się jej z bliska. Przede wszystkim mięso: to nawet nie jest polędwica (!) lecz jakiś kawałek nie wiadomo z której części (kelner też nie wie), który żuje się w nieskończoność. Z rozrzewnieniem myślę o niektórych polskich knajpach, serwujących doskonałą wołowinę, rozpływającą się w ustach jak masło.

Ta, nie dość, że byle jaka, to jeszcze bardziej ugotowana, niż usmażona. Bez wątpienia sytuację trochę ratują chrupiący fenkuł, marchew i rzodkiewka, bo swoimi wyraźnymi smakami przykrywają nieco żałość, jaką prezentuje sobą mięso, ale wciąż jest to tak słabe danie, że w połowie sobie odpuszczam, bo nie widzę żadnego sensu w dręczeniu swojego podniebienia.

IMG_3204Na deser zamawiam ich – nie bez przyczyny – słynne D’choux (14 eur./4 szt.), czyli małe i pyszne ciasteczka z ciasta ptysiowego, wypełnione kremem. Każde ma inny smak, można wybrać spośród ośmiu dostępnych, ale to malinowe rozwala system. Jest deserową doskonałością. Dobra wiadomość jest taka, że można tam wejść i wziąć je na wynos. Z przyczyn oczywistych nie namawiam na kolację.

IMG_3211Kiedy rozmawiam z kelnerem o tym posiłku, mówię mu przede wszystkim o jakości produktów, o tym że proste dania są wspaniałe, pod jednym warunkiem – składniki bezwzględnie muszą być najlepszej jakości. Wiecie co mi odpowiedział? Odpowiedział, że właśnie dlatego nie mają gwiazdki. A więc nie dokonałam epokowego odkrycia, skoro nawet kelnerzy doskonale wiedzą, że tu się gotuje z kiepskich składników.

Wołowina mnie zażenowała. Miałam ochotę na trochę delikatnego, krwistego, czerwonego mięsa, a dostałam jakieś różowe coś do żucia. Blisko 150 zł. za 100 g. fatalnego mięsa. Ktoś tu kpi z klientów i robi to wyjątkowo bezczelnie. Ceny nie zaskakują, bo takie są tutaj w większości restauracji z pretensjami do kuchni wysokiej. Tyle, że w większości tutejszych restauracji naprawdę stają na wysokości zadania. Jak zwykle byłam jedyną, której takie rzeczy przeszkadzały, bo najwyraźniej jedzenie z metką robi na ludziach tak duże wrażenie, że już poza faktem spożywania posiłku w tym miejscu, nie potrzebują nic więcej do szczęścia. Nie rozumiem ani tej fascynacji, ani tego onieśmielenia.

Dlaczego o nich piszę? Zwykle nie wspominam o średnich czy kiepskich knajpach, które przytrafiają nam się podczas podróży, wolę opisać i umieścić w przewodniku tylko te, które uważam za godne polecenia i które nie sprawią Wam zawodu. Polskie knajpy to inna bajka, bo restaurator przeczyta i jak jest rozgarnięty, to wyciągnie wnioski, a to przyniesie korzyść i jemu, i jego klientom. Tak więc przejechanie się po kimś, kto karmi źle ma logiczne uzasadnienie. Francuz raczej nie będzie tego czytał. Tutaj wyjątek wynika ze sporego zaskoczenia, jakim okazał się być mariaż dwóch potężnych marek kojarzonych z doskonałą jakością. Spodziewałam się pięknego kulinarnego doświadczenia, a wyszłam totalnie rozczarowana. Co prawda śmiałam się z tego wszystkiego bardzo głośno, ale chyba tylko dlatego, że wakacje rozluźniają.

Zastanawiam się czy Christian Dior chciałby być kojarzony z taką jakością? Zastanawiam się jak zareagowałby Yannick Alléno, gdyby mu podano taką wołowinę? Zastanawiam się, czy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co firmuje swoim nazwiskiem?

Jedyne, co koniecznie powinniście zjeść u Diora w St. Tropez to D’choux. I nic więcej.

pigs3

Magda

Info

RUE FRANÇOIS SIBILLI 13, SAINT TROPEZ

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Dodaj komentarz