Żeglarze to specyficzna grupa. Posługują się swoim narzeczem, słuchają muzyki innej, niż wszyscy i noszą specjalne ciuchy. Tak samo koniarze, narciarze czy snowboardziści. Ja żeglarzy lubię, szanty w sumie też i posiadam specjalną garderobę na okoliczność takich wypadów, jak ten. Chyba jestę żeglarzę.
Nigdy nie ukonstytuowałam swoich umiejętności, choć żegluję od podstawówki. W przeciwieństwie do Jacka, który ma patent jachtowego sternika morskiego i jest w tym naprawdę dobry. Tym samym w hierarchii stoję niżej, jestem majtkiem i wykonuję ciężką pracę na szotach. Czyli pociągam za sznurki i z grubsza wykonuję pozostałe polecenia. Ale tylko z grubsza, w końcu jestem kobietą, więc bez przesady.
Nie bez powodu napisałam, że żeglarze noszą specjalne ciuchy. Mają też swoje dedykowane marki, które cenią szczególnie. Pamiętam, że w liceum czy na studiach, żeby kupić sobie sztormiak Henri Lloyda, musiałam odkładać do świnki skarbonki i jak już odłożyłam, to było święto, luksus oraz prestiż – całe Mazury moje! Później już nie musiałam odkładać, więc tym bardziej pozostałam wierna tej marce, a dziś jest słodka chwila i zrozumie to każdy, kto ciężko pracuje na swój sukces, bo dziś z Henri Lloydem współpracuję. I jest to dla mnie duża przyjemność.
Ten weekend to taki prezent od Jacka, bo ciągle obiecywaliśmy sobie, że znajdziemy czas na łódkę i cały czas się nie udawało – zawsze była jakaś praca, trochę pracy, jeszcze więcej pracy. A ja nie jestę robotę, tylko żeglarzę! Ja chcę na Mazury!
Niedawno internet obiegły zdjęcia ludzi, którzy nad Morskie Oko idą w sandałkach, klapeczkach oraz innym obuwiu, które nijak nie chce pasować do miejsca i warunków. No beka niebywała. A wiecie, że na kei też można tak błysnąć? Na przykład kanciastą walizką, której nijak nie da się upchnąć w ciemnej dziurze żaglówki dysponującej jednak ograniczonym miejscem na bagaż. Z miejsca widać kto swój, a kto nowy. Jeśli nie wiecie jak ten temat ugryźć, to są rzeczy, które na pewno ułatwią Wam żeglarski wypad. Nawet, jeśli będzie pierwszym.
1. Miękka torba
Zawsze. I z miękkim dnem. Nigdy kanciasta waliza na kółkach, którą ciężko będzie schować w bakiście. Szczególnie, jeśli płyniecie w kilka osób i hundkoje będą zajęte. Hundkoja to takie miejsce do spania, które przypomina trumnę i trzeba się do niej wślizgiwać jak wąż. Normalnie przy mniejszej ilości załogi służy do przechowywania bagaży, piwa oraz innych niezbędnych utensyliów. Miękka torba sprawdza się zawsze, bo łatwo ją gdzieś upchnąć i dopasować do wolnej przestrzeni. Fajnie by było, gdyby była dość pojemna, aby zmieścić również śpiwór, który i tak musicie zabrać (ja zabieram też prześcieradło i małą poduszkę, bo odrobina luksusu jeszcze nikogo nie zabiła).
2. Buty
Buty na łódce są ważne. I nie mówię teraz o kaloszach, które się oczywiście przydają, bo nawet jeśli nie pada, to przy brzegu często jest błoto. Mówię o wygodnych, mocnych, zabudowanych butach na gumowej podeszwie, która na pewno uchroni Was przed poślizgiem na zachlapanym wodą pokładzie. I zwróćcie uwagę na kolor podeszwy – dobrze, aby była biała, bo czarna zostawia na pokładzie paskudne i trudne do usunięcia ślady. Warto też zwrócić uwagę na to, aby buty miały jak najpłytszy bieżnik – dzięki temu nie wniesiecie na łódkę błota. Raczej odradzam japonki. Na łódce jest bardzo dużo podstępnych miejsc, które tylko czekają na najmniejszy palec u nogi. Ten, który normalnie służy do walenia nim o meble.
3. Rękawiczki
Jeśli będziecie pociągać za szoty tylko przez jeden dzień, to jeszcze ujdzie, ale po trzech lub czterech macie murowane odciski. Do tego lina, która bardzo szybko przesuwa się po skórze potrafi ją poparzyć. Rękawiczki są ważne i warto je mieć. Zwróćcie uwagę na ich jakość, na to, czy od wewnętrznej strony podszyte są mocnym, antypoślizgowym materiałem, który prędko się nie przetrze, czy dobrze leżą i nigdzie nie piją. Wygoda jest ważna, bo spędza się w nich większość dnia.
4. Sztormiak
Tu naprawdę pochyliłabym się nad wyborem, bo dobre kurtki są drogie, ale za to służą przez kilka lat. Sztormiak ma zabezpieczać przed wiatrem i wodą, więc ważna jest podwójna patka przy zamku i rzep na całej długości, sam zamek także powinien być wodoodporny. Do tego wysoki kołnierz, żeby zimny wiatr nie podgryzał w kark, a woda nie chlapała. Zwróciłabym też uwagę na wykończenie rękawów – czy można je spiąć tak, żeby idealnie przylegały do nadgarstka (ponownie – woda i wiatr), czy mają drugi wewnętrzny mankiet (z tych samych powodów). Oraz czy na ramionach i kapturze są odblaski. Ważny jest kaptur – sprawdźcie jak szczelnie jesteście się w stanie w nim zapiąć. No i sztormiak ma być z mocnej, oddychającej tkaniny, która nie przepuszcza wiatru i wilgoci. Ten, który mam na sobie znajdziecie tutaj. Co prawda to odzież, która ma spełniać określone funkcje, ale nikt nie powiedział, że nie może być w kolorze z kategorii “słodziak”.
Kiedy dobrze powieje (a na Mazurach pogoda potrafi się zmieniać błyskawicznie i nagłe pizgnięcie nie jest niczym zaskakującym, tak samo jak deszcz) i jeśli przypadkiem poza Wami nie ma nikogo, kto za te sznurki może ciągnąć lub chociaż balastować, to wierzcie mi – sztormiak błogosławi się po wielokroć, średnio co dwie minuty. Ostatecznie jakoś do brzegu trzeba dobić, co niestety trochę trwa, a rozpłakanie się na środku jeziora, bo “deszczyk pada i mi zimno oraz dlaczego ta łódka idzie w takim przechyle, zaraz walniemy grzyba, maaaamoooo!” …nie jest w tej sytuacji najlepszą postawą. Powiało grozą, więc przejdźmy do punktu milszego babskiemu sercu.
5. Ciuchy
Tu się już jakoś przesadnie nie napinam, ostatecznie to nie wyprawa dookoła świata, tylko Mazury. W przypadku dłuższego weekendu zawsze mam w torbie longsleevy na wypadek chłodu, dwie pary miękkich, wygodnych spodni, kilka koszulek, bluzę, dodatkową parę butów, gdyby pierwsza zamokła, klapki pod prysznic, dobry sweter lub polar, szorty, bikini (bo jestem optymistką), miękką bawełnianą chustę na szyję (bo wiatr), ciepłą piżamę i trochę bielizny. Nawet latem warto mieć też ze sobą czapkę, bo wieczory bywają bardzo zimne. Plus ciepłe, grube skarpety. Generalnie łódka to wygoda. To nie jest miejsce na paradowanie w dyskotekowych ciuchach, błyskotkach i pantoflach na obcasie. Tu jest mało miejsca, więc pakować trzeba się z głową i nie iść w ilość, tylko w jakość i wygodę. I wielowarstwowość: powiedzmy, że zrobiło się bardzo zimno, a Ty masz koszulkę, longsleeve, bluzę i sztormiak. I rządzisz, bo masz na sobie cztery warstwy i jest Ci ciepło, jak w uchu.
6. Kosmetyczka
A tu jest life hack. Żeglowanie wiąże się z tym, że albo myjesz się w ogólnodostępnej łazience, albo w jeziorze, jeśli parkujesz na dziko. Tę drugą opcję zostawmy i wróćmy do łazienki. Teraz już jest fajnie i prysznice w marinach są naprawdę zadbane i czyste, ale prawie zawsze brakuje w nich półek na szampon czy żel do mycia. Od wielu lat używamy więc kosmetyczek z haczykiem. Taka prosta rzecz, a zmienia życie na lepsze. Po prostu wieszasz sobie pod prysznicem kosmetyczkę, masz łatwy dostęp do wszystkich potrzebnych rzeczy i nie wkurzasz się co pięć sekund, że znowu coś upadło. Skoro jesteśmy przy kosmetykach, to warto pamiętać też o zabraniu kremu z filtrem, bo na wodzie opala szybciej, można natomiast spokojnie pominąć brokat i szminki w pięciu odcieniach.
7. Ręcznik
Od dawna na wyjazdy zabieramy ręczniki z mikrofibry. Zajmują mało miejsca, błyskawicznie schną, w miarę potrzeb można kupić ogromne (bo wciąż zajmują mało miejsca) i są bardzo praktyczne. Do dostania w każdym sportowym. Life hack: zabierz kilka spinaczy do prania – dzięki nim mokry ręcznik bezpiecznie wyschnie na którejś z linek i nie wyląduje w wodzie.
8. Dodatkowe gadżety
Latarka, najlepiej wodoodporna, plus zapasowe baterie. Okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV i/lub czapka z daszkiem. Słońce na wodzie razi znacznie mocniej, tak samo, jak na śniegu. Wodoodporny zegarek, chyba, że jesteście szczęśliwi i czasu nie liczycie. Przydatnym gadżetem jest wodoodporny worek, do którego schowacie np. telefon, dokumenty czy gotówkę i power bank. Niby na łódkach jest prąd, ale przezorny… No i scyzoryk. Scyzoryk warto mieć zawsze.
Fajny post, faktycznie esencja przydatności 😉 Dorzuciłabym flanelową koszulę, bo ciepła, bo może być bluzą, a z kolorowym topem pod spodem – królowa szyku na kei <3
2 Responses
Fajny post, faktycznie esencja przydatności 😉 Dorzuciłabym flanelową koszulę, bo ciepła, bo może być bluzą, a z kolorowym topem pod spodem – królowa szyku na kei <3
Superpost – esencja przydatności. Dorzuciłabym koszulę flanelową, bo grzeje, może być narzutką i z kolorowym topem pod spodem – letnia królowa kei <3