Londýnská 10, Praha 2
Pamiętałam to miejsce sprzed roku, kiedy szwendaliśmy się po Vinohradach, o których kilka słów znajdziecie też tutaj. Wtedy byliśmy zziębniętymi, zmęczonymi wędrowcami, nie inaczej było tym razem. Wtedy podano nam ambrozję oraz frykasy lecz zupełnie inaczej było tym razem. Dobrze, że zweryfikowaiśmy to miejsce, bo byłam gotowa je polecać.
Na początek zupy: czosnkowa, pomidorowa i flaki. Czosnkowa z grubą czapą tłuszczu i łychą śmietany, która się zważyła była bardzo słaba i wodnista, a przy tym nie pachniała zbyt zachęcająco, chyba że zachęcająco może pachnieć ściera.
Pomidorowa z przecieru też jakoś nikogo nie powaliła. Rzadka, półprzezroczysta i pozbawiona smaku.
No i flaki – smutne, smutne flaki. Szare i odpychające, w płynie będącym wariacją na temat żurku i czosnkowej. Wiem, że te opinie są dość lakoniczne, ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie zbyt wiele, nawet jak patrzę na zdjęcia, to się krzywię.
Placki ziemniaczane chrupiące tylko na brzegach, w pozostałej części przypominały bułę, choć dość cienkie, bardziej niż to konieczne tłuste i kompletnie bez przypraw. Z ubiegłego roku zapamiętałam świetną czosnkową i pyszne placki, więc tym mocniej się rozczarowałam – po prostu miałam już jakieś nastawienie – nastawienie na dobre jedzenie.
I na koniec dziwnie żylasty schabowy (albo raczej karkówka) w ociekającej tłuszczem, grubej panierce. Nie wymaga dalszego komentarza.
Nie, nie i jeszcze raz nie. Można tam pójść na piwo, ale po co, skoro jest milion fajniejszych miejsc? Rok temu kompletnie nie zwracaliśmy uwagi na wystrój, bo wszystko przyćmiło świetne jedzenie. Tym razem dość łatwo oderwałam się od talerza, więc mogę zaraportować, że wnętrze prezentuje dokładnie taki sam poziom jak potrawy, czyli żaden.
Ceny przeciętne, ale chyba i tak to już nikogo nie obchodzi, hm?
Magda