No dobrze, to przejdźmy do konkretów. Bo w sumie ja tych Seszeli nie miałam w planach akurat wtedy. W planach miałam odpocząć po hardkorowym poprzednim roku, w który włożyłam tyle energii, że jedynym, czego chciałam było leżenie pod palemką i żeby się nikt do mnie nie odzywał.
Owszem, szukałam czegoś na Seszelach, ale wiedziałam, że wiąże się to z przemieszczaniem między wyspami, zmianą hoteli, etc. A naprawdę ostatnie na co miałam ochotę to pakowanie i rozpakowywanie walizki co trzy dni, tarabanienie się promem, i tak dalej. Dlatego dość mocno rozpatrywałam tydzień na Malediwach, bo jak się człowiek zamknie na jakiejś miniaturowej wysepce, to może tylko odpoczywać, nawet jak mu się wydaje, że nie potrafi.
Z drugiej strony Seszele mi się bardzo marzyły, ale z katamaranu. I tak kopałam w tych ofertach, kopałam, ceny znałam na pamięć i bach! – wyskakuje mi na fejsie reklama rejsu, do tego ostatnie wolne miejsca, więc trochę taniej. Podjęcie decyzji zajęło mi jedną krótką rozmowę telefoniczną i może kwadrans.
Cena okazała się bardzo, ale to bardzo konkurencyjna. Dla porównania naprawdę fajny hotel na Malediwach to wydatek na poziomie 16 000-20 000 zł za tydzień. Tu miałam dwa tygodnie w cenie… No, sami zobaczcie.
Rejs po Szeszelach – koszty
Całkowity koszt składa się z kilku klocków: przelotu, ewentualnego noclegu dzień czy dwa jeśli loty nie zgrywają się idealnie, w końcu czarter łódki, kaucja (zwrotna), zrzutka na jedzenie, itd. My mieliśmy zonk z powrotem, bo COVID i Emirates nas nie zabrały, więc byliśmy zmuszeni kupić bilety powrotne w Qatarze za 6500 zł od osoby. To był koszt, którego nie ujmuję w poniższej kalkulacji, bo był niespodzianką i mam nadzieję, że nic podobnego Was nigdy nie spotka. Ale jeszcze raz to napiszę – nie żałuję niczego. Pierwszy wpis o tym, jak sobie poradziliśmy z powrotem po zamknięciu granic znajdziecie tutaj.
A ceny? Takie:
Bilety lotnicze: 2 600 zł
Cena rejsu: 1 300 eur (ja płaciłam 1000, bo złapałam promocję na ostatnie wolne miejsca)
Kaucja zwrotna: 200 eur (z możliwością ubezpieczenia za 20 eur)
Wydatki jachtowe (prowiant, paliwo, etc.): przewidywane 160 eur, ale myślę, że wydaliśmy znacznie więcej, jakieś 300 eur na osobę, bo godnie żarliśmy i piliśmy bez jakichkolwiek oszczędności w tym zakresie
Ubezpieczenie turystyczne: 200 zł, ale to też zależy od pakietu jaki wybierzecie
Transfer z i na lotnisko: 30 eur
Wstępy do parków narodowych: max 100 eur (ale tu wyszło nam trochę taniej, jakieś 50-60 eur)
Własne wydatki: ile się komu podoba. My dużo nie wydaliśmy, bo nawet nie było gdzie. Nie jedliśmy w knajpach, świetnie sobie gotowaliśmy, sklepów jak na lekarstwo, bo staraliśmy się nie spać w portach, tylko w pięknych i możliwie dzikich zatoczkach. Wydaje mi się, że więcej przepuściłam na lotnisku w Doha, jak się dorwałam do stoiska Jo Malone, niż przez te dwa tygodnie.
Jeśli przyjmiemy kurs euro 4,40 zł (czyli z dzisiaj – 14.08.2020), od tej kwoty odejmiemy 200 eur zwrotnej kaucji, to mamy co następuje: 2 800 zł (ubezpieczenie i lot) plus 1 710 eur (rejs i pozostałe opłaty), czyli 7 528 zł.
Razem: 10 328.
Niewiele ponad dycha za dwa tygodnie w najpiękniejszym miejscu, jakie kiedykolwiek widziałam. Gdybym tyle czasu chciała się przebujać w hotelach, które mi się naprawdę podobają (a nie, że kompromis), to zapłaciłabym trzykrotność tej kwoty. Tak. Polubiłam rejsy. Będę to robiła znacznie częściej.
Rejs po Seszelach – co zabrać?
Dobry humor, dolary lub euro (rozmienicie na miejscu), ze dwie karty płatnicze i krem z filtrem. Poza tym całą resztę dostaniecie na liście od firmy, z którą popłyniecie. Tam są bardzo ważne rzeczy. Klapki na przykład.
Rejs po Seszelach – z jaką firmą pływałam?
Pamiętajcie, że to nie jest wielkie żeglarstwo przez duże “Ż”, sztormy i fale co z pokładu zmywają beczki śledzi i babę bosmana, to jest raczej żeglarstwo przez małe “rz”. To są wyjazdy rekreacyjno-turystyczne, nikt Was nie będzie tarmosił i przymuszał do ciężkich prac. Dlatego ważne jest, aby wybrać firmę, która to rozumie. W moim wypadku padło na Tortuga Sailing zupełnie przypadkiem, ale przypadek ten okazał się być bardzo szczęśliwym. Warto też zaglądać na ich FB, bo tam wrzucają wszystkie fajne oferty. Generalnie organizują też rejsy szkoleniowe, rodzinne, rejsy z jogą albo wegańskie. Co komu pasuje.
Płynęliśmy z kapitanem Adamem Krupą, człowiekiem wyjątkowo spokojnym i posiadającym bardzo cenną cechę w takich okolicznościach, a więc głęboką niechęć do wpierdalania się w sprawy załogi. Doskonale. W ogóle to całkiem sympatyczny człowiek jest. Oto dowód:
Oczywiście mogłam trafić różnie, ale trafiłam świetnie i ludzie, z którymi płynęłam okazali się być znakomitymi kompanami podróży. Było na tyle sympatycznie, że nie ustaliliśmy żadnych wacht. Jakoś naturalnie się podzieliło, że dziewczyny bardziej gotują, chłopaki bardziej sprzątają i łowią ryby, a Wojtek zgłosił się na ochotnika do zmywania. No i git.
Generalnie w związku ze sporymi kłopotami z powrotem miałam okazję sprawdzić Tortugę w warunkach poniekąd ekstremalnych. I choć nie mieli obowiązku organizować nam powrotu, to naprawdę robili wszystko, aby nas ściągnąć do domu. Bo co do zasady – w tego typu firmie kupujesz rejs, ale dojazd i powrót są raczej po twojej stronie. Oni bardzo chętnie pomagają przy szukaniu lotów, a w naszym wypadku naprawdę stawali na głowie. Szanuję bardzo i zachowam we wdzięcznej pamięci. No i na pewno jeszcze z nimi popłynę.
Wnioski?
W razie gdyby zdjęć i poprzednich wpisów było mało, to… Och, znalazłam sobie nową ulubioną rozrywkę! Choć pływałam już wcześniej, także katamaranem, także po ciepłych wodach. Ale ja naprawdę dopiero na tym rejsie skumałam dlaczego niektórzy jeżdżą do Norwegii na ryby, albo latają do Stanów, żeby jeździć na Harleyu, a jeszcze inni żeglują w pięknych okolicznościach przyrody.
W życiu tak nie odpoczęłam, tak się nie zresetowałam. I przyznam, że ten rejs zrobił mi w głowię kompletną demolkę. Otóż nie, nie muszę biec z językiem na brodzie. Nie muszę mieć pięciu otwartych projektów. Nie muszę być perfekcyjną panią domu, która na kolację serwuje udziec jagnięcy, wychowuje dziecko, prowadzi bloga, dokonuje cudu rozmnożenia i nawet jak jej nie ma w domu, bo pracuje, to i tak wszystko jest przypilnowane, która w jednym roku wydaje dwie książki i pisze konspekt trzeciej. Otóż odkryłam, że czasem mogę mieć wyjebane. Mogę wydać jedną książkę raz na dwa lata. Mogę zamówić pizzę zamiast stać przy garach. Mogę leżeć w hamaku, pluć i łapać. Takiej się nie znałam.
Ale ekstra, mówię Wam!
Magda
Pozostałe wpisy z Szeszeli:
O niełatwym powrocie
O Mahe i St. Anne
O Praslin, Courieuse, St. Pierre i żółwiach
O najpiękniejszej spośród nich wszystkich – La Digue
Jeśli ten wpis zainspirował Cię do takiego podróżowania, to będzie miło, jeśli go udostępnisz. Dziękuję!
Podobne wpisy
Seszele – miłość w czasach zarazy
Seszele katamaranem – przystawka: Mahe i St. Anne
Seszele katamaranem – danie główne: Praslin, Courieuse i St. Pierre
Seszele, deser. La Digue – tego się nie zapomina. Jak jazdy na rowerze
Tel Awiw – co i gdzie jeść, aby pojąć dlaczego to miasto nazywane jest “mekka foodiesów”
Dziecko w podróży – oto kompletna lista rzeczy, o których musisz pamiętać. Jest naprawdę krótka