Minęło już trochę czasu, od kiedy pierwszy raz przestąpiliśmy próg Mañany. Przemek Błaszczyk był Przemkiem Błaszczykiem z Chorzowa, a nie fejmem z telewizora, zaś TopChef był jeszcze w odległych planach. Wtedy pierwszy raz zakochaliśmy się w ich kuchni, a później już tylko utwierdzaliśmy w przekonaniu, że uczucia lokujemy we właściwym miejscu. Chyba nadszedł czas na małe odświeżenie wpisu dotyczącego Mañany.
Do Mañany po raz pierwszy zwabił nas Daniel, który pracuje tam po dziś dzień. Stary, dzięki Ci za to! Później było już łatwo – jeśli zdarza nam się zajrzeć do Krakowa, czy gdzieś w niedalekie okolice, nieodmiennie stwierdzamy, że do Chorzowa jest już zbyt blisko, aby nie skoczyć na kolację. Do dzisiaj pamiętam bażanta z menu walentynkowego. Autentycznie zaniemówiłam z zachwytu.
Z dużą przyjemnością patrzę, jak Przemek, razem ze swoim zespołem, wchodzi na coraz wyższe tony i stawia sobie coraz bardziej skomplikowane zadania. Nie jadłam niczego od nich, co nie byłoby przynajmniej na poziomie tłustej piątki. A to tylko bistro. Po remoncie trochę bardziej eleganckie, ale wciąż bistro. Byłam w ich maleńkiej kuchni i uważam, że są rzadkiej klasy sztukmistrzami serwując to, co serwują.
Tym razem, z nieskrywaną rozkoszą, wciągnęliśmy niezwykle aromatyczny i esencjonalny rosół na gęsich szyjach z siekaną gęsią wątróbką i warzywami (12 zł) oraz chrupiące jajko w kaszance z jarmużem, chipsami ze skorzonery, burakiem, kozią rurą i czarnuszką (23 zł). Kuchnia w Mañanie stawia na sezonowość, wspiera polskich producentów, a to wcale nie jest takie oczywiste. Ostatecznie w ilu miejscach dostaniecie na talerzu ser od Kaszubskiej Kozy? No i to jajko… Później Przemek przysiada przy naszym stoliku i jak Anna Patrycy w reklamie Always z jakaś taką nieśmiałością pyta: jak wyszło? Bo on to pierwszy raz i nie wie, czy dobrze wymyślił. O, człowieku, jak ty to wymyśliłeś! Odpowiem jak młodzież na instagramie: #najlepiej.
Główne są dwa i nie jestem w stanie rozsądzić, które jest lepsze. Jacek zjada kremowe risotto z kasztanami, selerem naciowym, brandy i dymką, któremu towarzyszy gęsia pierś (29 zł). Trochę zbyt zachłannie wyjadam ryż z jego talerza. Jest tak pełen smaku, że ślinianki szaleją. Nawet teraz, kiedy to piszę i jestem skończonym hipsterem, bo siedzę w Starbuniu popijając jakąś absurdalnie wielką i absurdalnie słodką kawę – przełykam łakomie ślinę na wspomnienie tego risotta. To taki rodzaj jedzenia, które wprawia w niezwykle dobry humor, a smak chce się utrzymać na języku jak najdłużej.
Konfitowane gęsie udo z kaszą gryczaną z suszonymi grzybami, marynowanymi burakami, emulsją z pora i czarnuszką (50 zł) jest genialnie delikatnym mięskiem, które właściwie bez pomocy odchodzi od kości i rozpada się na włókna. Kasza – niby zwykła, gryczana – a taka w punkt. Z odrobiną zeszklonej, miękkiej cebuli, podejrzewam ją też o spory dodatek masła. Ostatecznie coś musi robić tak, że mlaszczesz i chcesz jeszcze. I tym czymś musi być tłuszcz. No i te wspaniałe, chrupiące, cienkie jak papier plasterki buraka marynowane w occie z czerwonego wina z przyprawami korzennymi…
Trochę mniej nas zachwyca kasztanowa panna cotta z solonym karmelem i truflą w pistacji (12 zł). Trufla jest znakomita, ale panna cotta zbyt twarda. Ale ponieważ prawie wszystko w tej kuchni jest eksperymentem, musimy pogodzić się z tym, że wychodzi im tylko 99%. I to właśnie jest reprezentacja pozostałego 1%.
Natomiast czekoladowa beza z kremem z mascarpone, fenkułem, jagodami i liofilizowanymi malinami absolutnie urywa wszystko. W dużym stopniu zjada ją Adrian Feliks (ostatecznie to on ją zamówił), który z Przemkiem walczył w TopChefie. Trochę podjadam z jego talerza, stąd wiem, że błaszczykowa beza to poezja. A Adrian kiwa głową i mówi: “Tak, tak, Przemek robi zajebiste bezy.” Potwierdzam – Przemek robi zajebiste bezy. Ta jest cudnie wilgotna i ciągnąca w środku, idealnie chrupiąca z wierzchu, niezbyt słodka, ale wyraźnie czekoladowa. A to, co robi z nią fenkuł jest absolutnym odjazdem. Połączenie z kategorii “mega hit”.
Przepadam za Mañaną, przepadam za smakami Przemka Błaszczyka, bo są lustrzanym odbiciem moich smaków. To nie jest kuchnia dla ciężko chorych, tylko dla tych, którzy kochają wyraźne smaki i uwielbiają umami. A kiedy dodam, że mają świetny serwis i wina w wyjątkowo przystępnych cenach, to już chyba nikt nie będzie zdziwiony, że w lekko pustawym wieczorami Chorzowie są jedną z niewielu knajp wiecznie pełnych po brzegi. Jedźcie tam, naprawdę warto.
A tak między nami – intuicja podpowiada mi, że jeśli jakiś region ma się w tym kraju wysforować na czoło peletonu jako matecznik największej ilości uzdolnionych kucharzy, to będzie nim Śląsk. Może się mylę, ale raczej nie.
Uwielbiam to , przyjemne wnętrze i ciepłe miejsce z widokiem na Wolkę, w którym można upić się smakiem i zapachem oraz przecudowną obsługą. Bywałam tam przed topem i bywam teraz…..chętnie zjadłabym kolacyjkę 😉
Jedna odpowiedź
Uwielbiam to , przyjemne wnętrze i ciepłe miejsce z widokiem na Wolkę, w którym można upić się smakiem i zapachem oraz przecudowną obsługą. Bywałam tam przed topem i bywam teraz…..chętnie zjadłabym kolacyjkę 😉