Jak się u Was mówi: “palec pod budkę” czy “palec do budki”? U mnie “pod”. Zatem kto lubi dobry makaron – palec pod budkę! Ja na przykład nie lubię makaronu. Wyjątkiem jest dobry makaron. I to jest właśnie ten wyjątek.
Do Lupo wybierałam się od dawna i ostatecznie zbieg pewnych okoliczności sprawił, że wylądowałam tu w ostatni poniedziałek. Nie wierzę w przypadki, więc to nie był przypadek, że tylko w poniedziałki podają tu cacio e pepe z kręgu parmezanu, czyli dokładnie tę potrawę, które chciałam zjeść. Minusem może być fakt, że doczekacie się tej rozkoszy tylko pod warunkiem, że cały stolik zamówi to właśnie danie. Trochę szkoda, bo w tej sytuacji nie można spróbować innych makaronów. A cacio e pepe sugeruje, że mogą być znakomite.
I tak oto, na niewielkim stoliczku, wjeżdża wielki krąg parmezanu, kelner wlewa do niego nieco koniaku i go podpala, co poza walorem smakowym rozgrzewa ser, który staje się kremowy i cudownie oblepia makaron, który to z kolei do kręgu trafia, gdy tylko zgaśnie ostatni języczek ognia. Nie wiem dokładnie jaki to rodzaj makaronu – spaghettoni?, bigoli? Jeśli ktoś wie, to niech mi, proszę, napisze. Jest w każdym razie rubasznie grubiutki, ugotowany idealnie al dente i godnie obklejony kremowym serem z taką ilością pieprzu, że jest akurat w sam raz, aby go było czuć lecz by jednocześnie nie dominował smaku.
A ja nawet nie lubię makaronu.
Pewnie dlatego zjadłam wszystko.
Na uwagę zasługują znakomite kwiaty cukinii nadziane obficie kozim serem z tymiankiem, który to ser rozkosznie wypływa po rozkrojeniu. Bardzo lubię te dwa słowa obok siebie: “rozkosznie” oraz “ser”. To wszystko unurzane w czymś, co w menu stoi jako “chłodnik ze świeżych pomidorów”, a po mojemu jest po prostu przetartymi na sicie, doskonałymi letnią, słoneczną doskonałością pomidorami, która hojnie obdarza nas słodyczą oraz idealnie kwaskowym kontrapunktem. Do tego mały chlust oliwy i nie bacząc na to, czy ktoś patrzy czy nie patrzy – wypiłam ten muślinowy nektar wprost z talerza. Jeśli zastanawiacie się jak trzeba żyć, to odpowiadam: właśnie tak.
Tylko do panierki się przyczepię, bo nawet na zdjęciu widać, że brakuje jej odrobinę lekkości i polotu.
Czego nie można powiedzieć o chrupiącej, cieniutkiej tempurze, w której zostały usmażone liście szałwii. Wyborna przekąska, Milordzie.
No i fasolka szparagowa. Pełne zaskoczenie i wielki ukłon dla autora tej potrawy. Fasolka podana jest na zimno ze słodkimi, dojrzałymi brzoskwiniami i migdałami. Pozornie dziwne połączenie, ale jesteśmy dorośli i wiemy, że pozory dość często są mylące. Otóż jest to wyborne połączenie. Z jakiegoś powodu brzoskwinia, migdał, werbena i fasolka szparagowa to już na wejściu połączenie, które działa, natomiast w całość łączy je maślano-cytrynowy sos. Gdy będziecie to jeść zadbajcie, aby za każdym razem na widelcu wylądował kawałeczek każdego składnika. Razem to jest dynamit!
I na koniec tiramisu, no bo przecież nie może być inaczej. Dobre, takie nie za słodkie – powiedziałaby sąsiadka spod piątki. Lekkie – dodam od siebie.
A skoro już tak piszę w dowolnej kolejności, to nadmienię jeszcze, że podają tu bardzo smaczną focaccię z bardzo dobrej jakości oliwą. I okolica też ciekawa.
Na pewno chcę się przyjrzeć Lupo znacznie wnikliwiej, bo mają w menu kilka klasyków, takich jak carbonara (z guanciale, jak należy!) czy mediolański schab z kością z kremem parmezanowym (z kremem parmezanowym!), ale też dla równowagi poczynają sobie dość odważnie serwując pieczoną kapustę z kurkami i sosem bergamotkowym lub własną wersję sałatki caprese ze straciatellą i karmelizowanymi pomidorami. Lubię klasyki, ale lubię też ich współczesne interpretacje. I w Lupo to jest.