Do Kotłowni wpadliśmy na niedzielny obiad. Zabraliśmy Basię, mamę Jacka, która jest mega fajną teściową. Tak, istnieją takie kobiety w przyrodzie, więc nie traćcie wiary. W Kotłowni było pełno, głównie rodzin z dziećmi. Kuchnia otwarta, a w kuchni niedzielny kocioł a.k.a tabaka.
Po prawej troje dorosłych i jedna biegająca wokół stołu, piszcząca dziewczynka. Spośród trójki dorosłych nie reagował nikt. Po lewej para z dwójką dzieci – jedno w wózku, śpi; drugie w wieku piszczącej dziewczynki – gra z tatą w jakąś grę.
Niby wszyscy konsumują jednakowo, ale zgadnijcie kto zabiera całą przyjemność reszcie gości? Ja naprawdę nie mam nic przeciwko dzieciom w restauracjach tak długo, jak ich zachowanie nie wpływa na komfort pozostałych gości. Kiedy w mrocznym zakamarku mózgu wizualizujesz knebel, to znaczy, że mała piszcząca dziewczynka jednak trochę przeszkadza. Drodzy rodzice, ogarnijcie najpierw się, a zaraz później swoje pociechy.
Podpisano: Wdzięczna Reszta Świata
Tym razem wybieramy kilka dań z dodatkowej wkładki. Najpierw rybna z mulami i krewetką (20 zł). Krewetka faktycznie jest jedna, a mule cztery. Dobra rybna smakuje rybą. Trenujemy rybną w wielu miejscach na świecie, także w Marsylii, stolicy genialnej bouillabaisse. Z rybną jest jak z racją – każdy ma swoją. Każda jest inna, ale podstawą jest zawsze porządny wywar na głowach, a co dalej się z nim zrobi, to już kwestia wyobraźni i smaku kucharza. Ta jest lekko pomidorowa i kompletnie rozwodniona, nie czuć w niej ryb. Nawet Basia, krynica wyrozumiałości, kręci nosem. Mało tu smaku, choć owoce morza są delikatne i naprawdę przyzwoicie przygotowane.
Przepis mają od Włocha, co właściwie nic nie znaczy, bo w kuchni paszport nie ma wiele wspólnego z umiejętnościami. Jeśli rzeczywiście to, co mieliśmy na talerzu jest wiernym odwzorowaniem włoskiego przepisu, to chciałam powiedzieć tylko tyle: zmieńcie przepis.
Zamawiamy też krem z pieczonych pomidorów i czosnku z mozzarellą i rukolą (14 zł). Zawiesisty, gęsty, lekko słodki krem. Wnioskując po smaku celuję raczej w pomidory z puszki, co w sumie nie byłoby takie głupie, bo to nie sezon na świeże. Choćby nawet i pieczone. Małe glutki zbitego sera, który topi się niechętnie pomijam. Niezła zupa, spokojnie dałabym ją piszczącym małoletnim zamiast knebla.
Tagliatelle di seppia z mulami, krewetkami, szczypiorkiem, chili i kurczakiem (38 zł) nie powinno zawieść makaronożerców. Jest al dente i w znakomitym balansie między delikatnymi smakami owoców morza i maślanym sosem, a lekką pikanterią chili, która ujawnia się dopiero chwili. Rym jest dziełem przypadku, a makaron jest dziełem ludzkich rąk. Tu ponownie mule są bardzo delikatne, a krewetki na tej subtelnej granicy między miękkie, a chrupiące. Proste, smaczne jedzenie.
Absolutnie uwiodło mnie tortellacci ze skorupiakami barwione atramentem z kałamarnicy podane z sosem serowym z zielonym pieprzem (32 zł). Te pierożki miały jedną tylko wadę – twarde, szerokie ranty, które stanowiły połowę dania, i które konsekwentnie odkroiłam. Ale poza tym te smaki to szał uniesień. Nadzienie stanowi nie tylko mięso kraba, ale również ricotta, która zaokrągla smak, a delikatny powidok zielonego pieprzu w sosie stanowi dla tych subtelności znakomity kontrapunkt. Ten talerz to czyste umami. Gdyby zechcieli dopracować ciasto, to tortellacci może się stać prawdziwym hitem tej knajpy i chętnie bym tam na nie wróciła.
Znakomicie przygotowali filet z troci fiordowej podany z risotto szafranowo-kolendrowym i sałatką z rukoli, selera naciowego, figi i groszku cukrowego skropioną sour’em ogórkowym (46 zł). Ryba pięknie rozpada się na płatki, ale wciąż jest mięsista i wilgotna. Fajnie tę konsystencje przełamują chrupiące paseczki groszku cukrowego ukryte pod plastrami wodnistego, niestety, ogórka. Ryba przygotowana na piątkę z tłustym plusem.
Natomiast mam zastrzeżenia do reszty, bo że risotto nie jest kremowym risottem, to widać wyraźnie na zdjęciu. Dobrego risotta nie da się ułożyć na talerzu za pomocą ringu, bo zwyczajnie się rozpłynie. A tu mamy lekko kleisty ryż bez szczególnego smaku. Sałatka też smakuje trochę jak trawa. Kwaśna, ale jednak trawa.
Nie mamy już wiele miejsca, więc na spółkę zamawiamy suflet (17 zł), który w menu dumnie pręży się pod wielkimi literami i obwieszcza, że jest Sufletem Szefa Kuchni. I rzeczywiście – szef kuchni nie ma się czego wstydzić. Pod lekko tylko przypieczoną skórką kryje się płynna, gorąca, czekoladowa rozpusta, która topi kulkę lodów orzechowych usadowionych na wierzchu. Czekoladowo, orzechowo, ciepło, zimno – deserowa klasyka to świetna sprawa, ale tylko w tak dobrym wykonaniu.
Nie są mistrzami risotto, nie są też mistrzami rybnej i prezentacji dań, ale… Ale mają pełno, przyzwoicie karmią ludzi, nie napinają się sztucznie na coś, czym nie są, mają super miłą obsługę. I ja to szanuję.
Kotłownia jest knajpą codzienną, która może nie funduje odlotu, ale karmi nieźle i do tego z uwielbianym przez Polaków włoskim sznytem. To takie miejsce, do którego nie idziesz z powodu specjalnej okazji, tylko po to, by coś przekąsić i spędzić czas ze znajomymi czy rodziną. Dlatego bez sadzenia się na fine dining i przesadnego czepialstwa – spokojnie można się wybrać do Kotłowni, choć prawdziwych amatorów rybnej wysłałabym w zupełnie inne miejsce. Jeśli jednak nie masz zbyt rozbuchanych wymagań i po prostu chcesz milo spędzić czas, to w ogólnym rozrachunku wyjdziesz stąd najedzony i zadowolony.
Magda
Info
www fb
ul. Pawła Suzina 8, Warszawa