Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Charlotte Menora – puka od dołu

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Poziom Charlotty ze Zbawixa wszyscy znamy. Mierne jedzenie, słabe wino, obsługa raz taka, raz śmaka, ale za to miejsce fajne, więc nawet ja czasem lubię sobie tam na chwilę przysiąść, zwłaszcza w słoneczny dzień. Naczytałam się już sporo o nowej Charlottcie na placu Grzybowskim i z jakiegoś powodu myślałam, że lewarowanie się kuchnią żydowską do czegoś zobowiązuje. Otóż nie zobowiązuje do niczego.

Fakt, że kelnerka myli się w zamówieniu, mimo że zapisuje je w notesie i przynosi nam sałatkę, której nie zamawialiśmy, to jest detal. Nawet to, że dwa razy dopytuje, czy NA PEWNO jej nie zamawialiśmy, jest mało istotnym detalem, dla kogoś, kto zna Charlottę. To jest norma i nie należy zwracać uwagi. Natomiast trochę rozczarowujący jest fakt, że tego dnia brakuje faszerowanych gęsich szyjek, na które trochę się zasadziliśmy. Trudno.

Zamawiamy więc foie a la Charlotte (16 zł), czyli mus z wątróbek drobiowych z brandy, konfiturą z suszonych fig i pieczywem. Mus jest naprawdę smaczny i choć konfitura jest nieprzytomnie słodka, a więc dominuje smak musu a.k.a pasztetu, to zawsze można ją po prostu pominąć. I choć chętnie zjadłabym go ponownie, to trochę jednak dziwi twarde jak kamień pieczywo. Jest po prostu stare i grozi połamaniem zębów. Charlotte to także miejsce, które chlubi się pieczywem domowego wypieku, więc fajnie by było, gdyby jednak o to dbali. W razie wątpliwości nagrałam film. Od czasu #JajaGate nagrywam wszystko.

charlotte_menora5775

Jacek, słodkolub, bierze babkę z czekoladą i malinami (6 zł) nadzianą dość oszczędnie, ale świeżą i przyzwoitą. To taki wypiek, który genialnie sprawdziłby się jako towarzysz dla kubka ciepłego mleka. Pomijam fakt, że ten słodki wypiek dostaliśmy na samym początku, jeszcze przed daniami wytrawnymi.

charlotte_menora5762

Nęci bajgiel z pastrami, musztardą Dijon, majonezem i ogórkiem kiszonym (9 zł), zwłaszcza po naszych gościnnych występach w nowojorskim Katz Delicatessen. Za tymi smakami się tęskni. I rzeczywiście, pastrami jest soczyste i naprawdę przyzwoite, natomiast pieczywo swoje już odleżało, więc jest dość twarde i niezbyt smaczne. Trudno bić brawo za trzy plasterki pastrami, kiedy całość jest sucha i poniżej przeciętnej. Oszczędność w krojeniu ogórka pozostawiam bez komentarza.

charlotte_menora5767

charlotte_menora5760

Przedostatnim strzałem jest żydowski kawior (10 zł), który znam, szanuję i lubię. Tutaj podany w grillowanej chałce w towarzystwie buraczków w śmietanie. Najlepsze były buraczki. Samemu kawiorowi z gęsiej wątróbki z jajkiem brakuje tego, co najważniejsze: smaku. Jest kompletnie nijaki, więc po ugryzieniu sążnistych pajd chałki jego nieistniejący smak znika jeszcze bardziej.

charlotte_menora5777

Na koniec gratin de poireaux (10 zł), które jest po prostu zapieczonym w śmietanie z serem bleu porem, przykrytym chlebem. Nie odnalazłam tu ani ciekawego smaku, ani ciekawego pomysłu. Ale też nie objadę tego dania. Jest po prostu jadalne, choć kompletnie nie zapada w pamięć.

charlotte_menora5770

Na pewno można o Charlottcie na placu Grzybowskim powiedzieć dwie rzeczy: jest tania i jest modna. To drugie jest mi obojętne, ale wiem, że wolałabym za każde z tych dań zapłacić kilka złotych więcej i otrzymać za to więcej pastrami w bajglu, świeże pieczywo czy doprawiony kawior żydowski. Bardzo dobrze, dostatecznie.

Rachunek.

pigs3

Magda

Info

fb
pl. Grzybowski, Warszawa

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

7 odpowiedzi

  1. Z wizyty w Charlottcie na pl. Zbawiciela wyniosłam jedynie poczucie straconego czasu. Chciałam tam zjeść sniadanie i sprawdzić, czym znaczna większość się zachwyca. Zamówiłam jajecznicę i herbatę. Po pół godziny czekania na obie rzeczy, jeszcze bardziej głodna, zwyczajnie wyszłam, bo jedzenie w modnym miejscu jest dla mnie mniej ważne, niż po prostu jedzenie.

  2. Ja jakoś nie mogę się przekonać do jadania na mieście. Próbowałam kilka razy, ale jakoś to nie mój klimat. Niemniej jednak uwielbiam oglądać zdjęcia wszystkich posiłków zupełnie jakbym podświadomie liczyła, że któryś przyciągnie moją uwage na tyle, by dane miejsce odwiedzić 🙂

  3. Charlotte jest TANIA?? No ja mam odmienne zdanie. Może Pani jako znana blogerka dostaje specjalne porcje, ale gdy ja dostałam to pierwsze z opisanych dań to pożałowałam wyboru, bo 16zł za odrobinkę pasztetu i chleb to wysoka cena, tak jak i za większość dań. Co niestety stało się już standardem że ceny są w gastronomii PRZESADNIE zawyżane, ale skoro są klienci to nie ma szans by się to zmieniło. A już zwłaszcza jak coś funkcjonuje pod modnym szyldem vege i eko (choć tego eko zweryfikować nie sposób). W szoku byłam przeglądając ost ceny w tego typu miejscach. O ile w pewnej znanej vege knajpie kiedyś oceniałam że średnio ok 5zł przynajmniej ceny są przesadzone, tak tym razem było jeszcze gorzej. I zrezygnowałam z zamówienia (co w sumie było błędem bo potem wydałam więcej na niezbyt zdrowe dla mnie obżarstwo, więc może i lepiej było zapłacić 30zł za trochę warzywek..)
    Wcz na FB widziałam dania z nowego menu jednej z restauracji-ale tym razem to już knajpa z Mokotowskiej więc nie może być niedrogo-kawałek kalafiora, bobu kilka ziarenek, bodajże parę czipsów z jarmużu i coś tam jeszcze-30zł. Choć akurat w tej akurat restauracji to jeszcze faktycznie dbają chyba o jakość i oryginalność potraw. I przyznam że z chęcią bym wszystkiego spróbowała, lunche etc.. No ale nie dla psa kiełbasa;(
    Ale ogólne pytanie brzmi-czemu jest takie pazerstwo?? Niby taka konkurencja ale cenowo wszędzie zdzierstwo. I co gorsze, priorytetem jest jak najmniejszym kosztem jak najwięcej zarobić. Może na początku się jeszcze niektórzy starają ale potem to chyba wszyscy patrzą jedynie na kasę. Nie jest tak? Bo rzecz jasna Pani ma nieporównywalnie większe rozeznanie. Czasem na papierze wydaje się że bogactwo składników, och i ach, a
    W tej wspomnianej znanej knajpie vege też niestety od dawna idą po najmniejszej linii oporu. A zawsze pełno ludzi i zachwytów. Czyli widocznie mamy jednak bogate społeczeństwo. Wiadomo że dla jednych 30-50-100zł ma taką wartość jak dla innych 3-5-10zł (czy nawet groszy) i bez problemu mogą nawet codziennie jadać w knajpach i 30zł za garstkę czegośtam jest normalką (nie mówię już o daniach mięsnych za 50-100zł), no ale chyba jednak ceny powinny być bardziej adekwatne do faktycznej wartości potrawy? Czemu jest takie zawyżanie? No ale chyba w złym miejscu pytam skoro autorka sama jest osobą majętną która olbrzymie kwoty wydaje w restauracjach (zakładając że normalnie za wszystko płaci jak każdy) i stwierdza że byłaby skłonna zapłacić jeszcze więcej za kawałek pieczywa z czymśtam;) Dla mnie fenomen Charlotte jest niepojęty.
    Faktem jest że ja niestety nie należę do tych kasiastych. I gdy tak ostatnio trochę poprzeglądałam i poczytałam, to żałuję iż nie mogę popróbować tych wszystkich fajnych rzeczy-innych niż te standardowe znane od lat. Z jednej strony się objadam często ale jem szajs. I zwłaszcza w minionym miesiącu wydałam tyle kasy na żarcie, że może byłoby lepiej mniej ale coś nowego. Skoro już miał być miesiąc obżarstwa w stylu że nie patrzę na kasę mimo iż nawet z czynszem zalegam i mimo że szkoda tyle wydawać na żarcie, to lepiej było zaszaleć i kupić np za 20zł ciastko w Słonym (czy 30zł za kawałek tortu! no tam to ceny mega kosmiczne!) niż za kilka przeciętnych ciastek zjedzonych naraz. Inna rzecz gdy te drogie rzeczy też okazują się przeciętne i człowiek jest rozczarowany. Błędem były też lancze w Aioli, bo wyobrażałam sobie nowoczesne chłodniki bez mleka/jogurtu (chyba są takie w innych miejscach) a dostawałam mleko/jogurt z pokrojonym arbuzem czy jakimś warzywem:) no i kompletnie bez szału drugie dania. A już krew mnie zalała gdy skusiłam się na zakup pizzy na wynos, bo kilkakrotnie widziałam u innych takie chrupkie ciasto jakie lubię, i niestety moja pizza była miękka (“zwisająca”) a nie chrupka! Nie było czasu się wrócić bo zaraz był ost autobus, poza tym ja generalnie jestem pierdoła nie umiejąca walczyć o swoje:/ Tyle razy obiecywałam sobie by oglądać jedzenie PRZED zapłatą. Choć czasem płaci się z góry.
    Najgorsze że po tym miesiącu obżarstwa znowu rozepchałam sobie żołądek, hormon sytości mam już chyba całkiem rozwalony i pożeram mega ilości naraz, i tym ciężej będzie się przestawić na malutkie porcje. A z tego co widuję w necie, to ludziom naprawdę wystarczają niewielkie ilości mało kalorycznych rzeczy. Zwłaszcza ludziom którzy nie są zdrowi i dieta ma duże znaczenie. Przyznam że nie rozumiem tego właśnie-jakim cudem ludziom wystarcza trochę warzyw czy garstka jaglanki czy ogólnie małe porcje. Jakim cudem nie chudną i nie burczy im w brzuchu?:) Wiem oczywiście że ważna jakość nie ilość, i że u mnie to duży problem z tym objadaniem i nieumiejętnością poradzenia sobie ze zrealizowaniem marzenia o zdrowym odżywianiu (jak i pragnęłam zawsze umieć samemu przyrządzać pyszności-od choćby dla Taty którego dni były/są policzone a lubi zjeść coś innego niż standardowe kanapki i kurczak z ziemniakami-no ale niestety nie udało się zrealizować marzeń..) Wszelakie kursy, warsztaty itp, to niestety koszta-i tu też już nawet 200zł trzeba płacić za kilka godzin, poza tym mam różnorakie problemy depresyjne itp i jestem wyłączona z normalnego funkcjonowania, więc i niestety samej w domu nie udało się zostać miszczem kucharskim;( Nawet warunków nie mam w kuchni w tej chwili.
    No właśnie.. I nowy tydzień, nowy ranek, a u mnie stary dylemat-co tu dzisiaj będę jadła?
    Szkoda że nie jestem obrotna (a i za honorowa by żebrać), bo może mogłabym poprosić właściciela restauracji która ost wpadła mi w oko, by pozwolił mi spróbować wszystkich dań-nie za darmo, nie wymagajmy cudów, a i głupio bym się czuła-no ale za max 50%.. Choć i te 50% to dużo w skali wszystkich dań i na pewno mam poważniejsze wydatki i długi, no ale niech choć tyle mam z tego życia! Skoro jedzenie jest mym przekleñstwem od tak wielu lat, to niech stanie się choć przez mc przyjemnością a i jakieś nowe rzeczy człowiek pozna. No ale wiem że to naiwne oczekiwania i nikt w dzisiejszych czasach ot tak komuś nie pomoże czy nie zrobi jakiejś przyjemności. Choć mam argument-mam to samo nazwisko co właściciel ów miejsca które zaciekawiło mnie jedzeniem:) Korciła mnie też nowa meksykañska knajpa, no ale tam niestety też miniaturowe porcje za 30zł. Podejrzewam że wiele jest ciekawych miejsc z dobrym jedzeniem (i może nawet nie wszędzie patrzą tylko na kasę?) i pozazdrościć tylko mogę takim blogerom i ludziom którym dane to wszystko testować. Ja nie mam farta i jeśli już zamawiałam coś do domu czy nawet kiedyś gdzieś tam poszłam, to nigdy nic wybitnego mi się nie trafiło, wręcz rozczarowanie bywało częstym odczuciem, no i nieadekwatność ceny do tego co dostałam.
    Uff.. Ale mnie poniosło z tym pisaniem i wynurzeniami:)
    Pozdrawiam
    Ps. A z tą taniością Charlotte to może chodziło po prostu o ceny względem restauracji-że tu COŚ można zjeść za 10-20zł, a ja mam na myśli stosunek ceny do tego co dostajemy-że 16zł za kawałek pieczywa z pasztetem czy innymi rzeczami, to jest raczej drogo nie tanio. To tak dla jasności:)
    Ależ mi burczy w brzuchu. Jakże bym chciała teraz pojechać do tej restauracji na Mokotowskiej czy na jakieś inne dobre śniadanie i lunch.. Albo zamówić-tyle że nie dowożą stamtąd-no ale bogacz to by wysłał kierowcę lub taxi i no problem:)
    W domu tylko kasza, z domu niewiele wychodzę, a nawet jak zejdę do sklepu to znowu kupię niezdrowych rzeczy. Bo nawet NIE WIEM co i ile powinnam jeść by było zdrowo i ok, nie mam też w pobliżu żadnego targu z nieprzemysłowymi warzywami i owocami (tyle co w ogólnospożywczym i stragan z samochodu), przez co nie jadłam nawet w tym roku truskawek, że o szparagach nie wspomnę.. W mojej syt to ideałem byłoby dowożenie do domu-i są owszem dowozy nawet i eko zakupów, ale ceny koszmarne.. A i jak kiedyś warzyw nakupowałam to potem trzeba było wyrzucić, bo jadłam gotowe niewarzywne rzeczy (pieczywo, pizza, słodycze, ser, wędlina etc) a warzywa leżały i się psuły:( Dlatego nawet nie tyle dowóz produktów a całodzienny catering gotowego jedzenia by się przydał. Dobrej jakości to ok 100zł dziennie niestety kosztuje. Gdyby z takiej restauracji 5 posiłków zamawiać (albo chociaż 3) no to już w ogóle masakra. Więc chyba już zawsze będę albo siedzieć głodna albo objadać się szajsem który szkodzi memu zdrowiu (cała lista poważnych dolegliwości i chorób). Najgorzej że przez miniony mc wpadłam w cug jak alkoholik czy narkoman i będzie mi ciężko przestać jeść te wszystkie rzeczy. X razy miał być “ostatni raz” a potem znowu jakiś gluten (ciastka, pieczywo, pizza), nabiał (serniki itp, lody, sery), no i cukier, że nie wspomnę o niezdrowych tłuszczach w takich produktach jak chipsy, kukurydziane chipsy i chrupki, itp.. I to nie że raz coś tam zjem. Mega ilości i nawet nieraz wszystko jednego dnia. A z ukł pokarmowym nieciekawie.. Trochę niby tłuszczyku nabrałam (wychudzona jestem) no ale jaką wartość ma takie trochę tłuszczu zbudowanego z kiepskiego materiału.. Że o zasyfianiu jelit nie wspomnę a i tak źle z nimi od dawna. A co do tego nawyku i rozepchania żołądka to to choćby teraz zjadłam trochę kaszy no i tak jakbym nic nie zjadła:/ Niestety sama kasza bo owoców nie miałam. Ale i są różne teorie czy lepiej rano węglowodany czy białka i tłuszcze. W przypadku takich problemów z kompulsją i głodem raczej psychicznym, to ponoć węglowodany tylko podbijają głód. Ale jakoś nie mam zbytniej chęci rano na jajka a i na żołądku mi zalegają (właściwie to jak wszystko). Już nie mówiąc że w przypadku alergii i innych różnych problemów, powinno się dietę eliminacyjną wprowadzić i jajka odpadają wtedy. Zboża nie, strączki nie, nabiał nie, jaja nie.. Zostaje w sumie mięso i warzywa ALE wcale nie należy jeść dużo mięsa. Czyli co do cholery jeść?! A jeszcze jak problem z trawieniem i jelitami to mięso niekoniecznie jest dobre, już nie mówiąc o innych aspektach czy jest zdrowe czy nie. Nie każdy ma dostęp do eko mięs od karmionych trawą zwierząt.
    No i dlatego m.in. (z desperacji że nie wiem co i ile jeść) mc temu machnęłam ręką i wróciłam do jedzenia wszystkiego-tyle że niestety “popłynęłam” jak wspomniany narkoman i powróciłam do obżerania i szajsu. I za każdym razem miało być “od pn” ale niestety gdybym wyszła teraz na miasto i weszła do jakiejś fajnej cukierni no to CÓŻ.. Z jednej strony to trochę ratuje mnie siedzenie w domu i brak kasy, bo gdybym mogła tak do oporu kupować i zamawiać dzień w dzień, to strach pomyśleć. Choć w sumie wtedy byłoby mnie stać by zamawiać zdrowe wersje (tyle pyszności ludzie robią bez glutenu nabiału i cukru że widząc na blogach i fb aż miałam nieraz chęć krzyczeć-weź mnie na tydzień chociaż pod opiekę albo podeślij co łaska:)) Kilka tys na badania, 1000zł na ułożenie diety i suplementów (u najlepszych do których długa kolejka), potem min 100zł dziennie za catering wg tej diety, min tys zł/mc na suplementy, że o innych kuracjach nie wspomnę-i wtedy człowiek może miałby szansę stanąć trochę na nogi a i temat żarcia ogarnąć.
    Podsumować by można że dla jednych temat żarcia to przyjemność, droga do sławy itp, a dla innych problem czy nawet mega problem.. Czasu niestety się nie cofnie. Jasne że kiedyś można było inaczej życiem pokierować ale to już tylko gdybanie. Poza tym są sprawy w których bez pomocy sam człowiek sobie nie poradzi. A wiadomo jak to dzisiaj jest z pomocą bliźniemu;) a już zwłaszcza bezinteresowną.
    No tak. Miało być krótkie Ps a wyszedł znowu elaborat i zwierzenia osobiste, jakby kogoś to interesowało tutaj:] No ale tak już mam że się rozpisuję. Teraz dylemat czy to wysyłać czy skasować w cholerę.

    Tjaaa.. Już widzę jak skończę z ciastkami itp skoro w głowie mam cały zestaw deserów ze wspomnianej restauracji, że o Słodkim to już nie wspomnę. No ale zaszaleć z ptysiem za 20zł to można jak się raz w miesiącu albo max raz w tyg je coś słodkiego (i zdrowie pozwala) a nie jak uszami człowiekowi wychodzi bo po kilka ciastek dziennie jadł przez mc. No ale właśnie-zamiast dwóch ciastek za 10zł trzeba było zjeść jedno za 20zł. I nie połykać tylko podelektować się. Tak jak np ostatnio zamawiałam do domu jedzenie, to w końcu wszystko naraz zjadłam-dwa desery (jeden był gratis bo pomyłka była) i pieczywo które powinnam wyrzucić, i danie obiadowe i coś tam jeszcze-i finał taki że spać poszłam i 12h spałam i oczywiście jeszcze rano był dyskomfort na żołądku. Z wielką chęcią bym w tej chwili dobre truskawki zjadła, czy jakiegoś szejka zdrowego wypiła, jak i ogólnie zaczęła jeść więcej owoców, warzyw, szejków (za koktajle też trzeba bulić ok 15zł a nieraz i więcej-nie jest to przesada?). Tylko skąd mam np w tej chwili wziąć te truskawki? W pobliskim sklepie to jakieś szklarniowe są czy niewiadoma jakie, a u baby z samochodu rozciapane niewiadomego pochodzenia. Powiedzcie mi skąd brać dobre owoce itp w Wawie? Poza jeżdżeniem na eko bazar na Żelaznej. A i w moim przypadku najlepiej z dowozem do domu bo nie mam auta by wsiąść i gdzieś podjechać a i wychodzenie z domu bywa problematyczne, nie mogę też kupować raz w tyg dużych ilości bo jak to przechowywać? Nawet w tej chwili lodówki nie mam, zresztą truskawki w lodówce też szybko się psują. Pewnie już końcówka truskawek a ja tylko raz kilka sztuk jadłam:( I raz kilka szparagów za duże pieniądze (duże w stosunku do tego co na talerzu). No i dlatego w czw gdy byłam na mieście, chciałam kupić jakieś dobre ciacho/deser z truskawkami.. Tam gdzie zaglądałam nie było nic ciekawego, wlazłam do tej knajpy na Mokotowskiej która na mnie dobre wrażenie robi jak już wspomniałam wyżej, no i pokarało mnie za pazerność, bo zamiast wziąć malutki deserek pana cotta albo babeczkę i to w dodatku beglutenową, to “ostatni raz” postanowiłam wziąč z glutenem francuskie ciastko bo było największe. No ale niestety-10zł za odrobinę truskawek to bezsens. A pozostałe składniki to było odrobina kremu i ciężkie ciasto:( I taki mój fart:] A zważywszy że jeszcze potem “na mecz” kupiłam paczkę paluszków, żurawiny, orzechów, pop corn-i wszystko zjadłam-to wyszło na to że miałabym za tą kasę tego ptysia w Słodkim:) A mniej cukru i kalorii by było i lżej dla żołądka. Tarta z truskawką też w Słodkim była, chyba też za ok 20zł za kawałek. Te ciastka tyle kosztują dlatego że znana właścicielka czy jest jakieś faktyczne wytłumaczenie dla aż takich cen? Celowo tylko dla bogaczy miejsce? Nawet zwykle drożdżówki są po ok 10zł, ptysie i inne ciastka ok 20zł, torty 30zł (jeden kawałek rzecz jasna). Całe ciasta no to wiadomo że odpowiednio drożej. Tyle lat człowiek uzależniony od słodyczy a nigdy takich dobrych rzeczy nie jadł. Chlip chlip.. 😉 Zakładając że faktycznie są jakieś super hiper najlepsze składniki i smaki. Tak jak i nie sposób zweryfikować czy faktycznie ci co deklarują używają eko produktów itp. Ale nawet i to nie tłumaczy aż takich cen, bo ceny eko są potwornie zawyżane w sklepach, ale tacy restauratorzy to bezpośrednio i w dużych ilościach kupując, na pewno płacą zupełnie sensowne kwoty. A nie że mi pani w vege knajpie tłumaczy że ceny takie (25zł za np troszkę soczewicy z marchewką, postną kaszę i sałatę) bo oni to naturalne produkty mają. 16zł za sok/koktajl to w sumie w wielu miejscach. Ba! Kiedyś patrzyłam domowe kuracje sokowe to dzienna porcja 5 soków bodajże 200zl kosztowała. Można spotkać za 150zł. No i ilu Polaków stać na taką choćby trzydniową kurację, a na codzień catering za 100zł, czy jadanie w restauracjach i kawałek tortu za 30zł? Czy nawet zakupy w eko sklepach/bazarach. Wydawałoby się że jednak bogatsza część to ciągle ułamek, a jednak jakoś nie brak klientów i wręcz ciągle nowe miejsca i biznesy gastronomiczne (i nie tylko) powstają i ceny jakoś nie spadają czyli nie ma takiej potrzeby. Ale serio trzeba AŻ TYLE zarabiać? Nie można trochę mniej?:)
    Czas leci, ja piszę i piszę (niewiadoma po co), poludnie już się zrobiło, a ja dalej nie wiem co dziś jeść będę. Oby nie skończyło się na pizzy czy kanapkach.. Za godz w pobliskiej szkolnej stołówce są obiady, no ale wiadomo-standardowe jedzenie typu ziemniaki/kasza, mięcho, warzywa (zasmażane, zabierane itp). Kiedyś za 15zł to przez jakiś czas jadłam, no ale już jest drożej, poza tym kawałek wieprzowiny i ziemniaki to można w sklepie kupić i wrzucić do wody. Tyle umiem-wrzucić do wody czy na tłuszcz:] Rzecz w tym żeby pojeść trochę innych rzeczy.
    Skoro już taka wena mnie dopadła to może jakieś rady?:) Może zna Pani restauratorów, kucharzy, który z dobrego serca i chęci pomocy bliźniemu, pozwolili by mi pojeść dobrych rzeczy przez jakiś czas?:) Przez mc wszystko bez wykluczeń a potem wreszcie pożądana dieta eliminacyjna-w formie cateringu najlepiej. Chyba że już od teraz można by jeść te wszystkie pyszne rzeczy w wersji bez glutenu nabiału i cukru. Nie wiem jak z tym mięsem. Czy jednak ograniczać mięso czy raczej zbóż i strączków unikać. No bo samymi warzywami to się chyba nie da. Zwłaszcza gdy u mnie zero mięśni na kościach i tyle co przez te ostatnie tygodnie trochę tkanki tłuszczowej przybyło (ale nadal wygląd jest chorobliwie chudy bo tu mięśni trzeba i wartościowej odżywczej szamy a nie pustych kalorii i szkodzenia sobie szajsem). Latem to aż się prosi o vege, ew mięso ze 2 razy w tyg (i to max 150g a nie pół kg:))
    ale musi być to jakoś z głową zbilansowane żeby nie wygładzać organizmu. Bo i tak mimo wielu kalorii to pod względem potrzebnych składników, witamin, minerałów-wygłodzony mam organizm niewątpliwie. Rozwalone wchłanianie, trawienie, wszystko. I nie ma tu innego sposobu niż zacząć się w końcu zdrowo i odpowiednio odżywiać. No i smacznie a nie że na parze kasza i marchewka. W tym rzecz że chciałabym właśnie popróbować tych innych fajnych dań pełnych smaków zanim będę już na amen skazana na takie najprostsze bezsmakowe rzeczy (bądź dożywotnie przeklęte chorobliwe wpieprzanie przetworzonych niezdrowych rzeczy). Naiwna ze mnie istota-wiem. Wiadomo że moje “oczekiwania” są nierealne i nikt mi nie pomoże. Równo rok temu raz poprosiłam vege catering o pomoc-i wiadomo-kopas w dupas. I to tam nie było żadnych wymyślnych potraw tylko mega proste. I chyba można było pomóc po prostu nie zarabiając ale i nie fundując darmowego jedzenia-przez 1mc chociaż (choć ze 3mce są potrzebne by jakieś efekty zdrowotne były) mogłam płacić realną wartość dań, użytych produktów. Przecież jak się gotuje dla wielu osób to ta porcja zupy, kaszy czy warzyw, czy nawet i innych rzeczy, to nie jest mega problem prawda? 70-100zł dziennie to wiadomo że to nie jest realna wartość jedzenia i w wyjątkowej sytuacji można by pójść komuś na rękę. Gdy FAKTYCZNIE potrzebna pomoc, bo nie wątpię że nie brak chętnych by coś za darmo czy taniej dostawać. I paradoksalnie to takie osoby są bardzo obrotne i nie mają problemu by prosić o coś. A ja mam ogromny problem. I naprawdę potrzebowałam pomocy (a tak to minął kolejny stracony rok i doszły problemy z ukł trawiennym i inne). Napisałam wtedy elaborat dłuższy niż tutaj, pisząc dokładniej o swym zdrowiu, sytuacji, Rodzicach potrzebujących mojej pomocy itd.. No ale cóż. Life się brutal. Może trzeba było jednego maila do wszystkich cateringów itp wysłać:) Ot np blisko mnie była restauracja Sowy, to co to dla nich przy takich gościach i dochodach byłby za problem podokarmiać mnie trochę;) No ale ja nieobrotna sierotka a i godność trzeba mieć. Co innego na zasadzie “ok, nie ma sprawy, umawiamy się tak i tak-chętnie pomogę” a co innego jakaś litość i odbieranie mnie jak żebraczki. Bo absolutnie nie o to tu chodzi by za darmochę wysępić jedzenie.

    DOBRA. Tym razem już naprawdę koniec pisaniny. Ze dwie jak nie trzy godziny mi zeszło 8)
    I teraz to już tym bardziej głupio wysyłać to wszystko no ale skasować 3h pisania?:] W sumie co za różnica-i tak mi życie ucieka i kolejne dni/miesiące/lata są tracone na bezsensowną wegetację, to i równie dobrze można skasować w cholerę taki kilkugodzinny elaborat i nie robić sensacji swą twórczością. Ale z drugiej strony-co mam do stracenia. Wysyłam:) I przepraszam za tyle czytania-o ile się komuś chciało w miarę dokładnie wszystko czytać;)
    No a ja co? A ja muszę gdzieś iść po żarcie (jakieś) bo nawet jak się przegłodzę dziś na samej kaszy to przecież potem tym bardziej się rzucę na jedzenie. A już wcz niewiele jadłam (po obżarstwie w sb). Wychodzi ostatnimi dniami że dzień obżarstwa i dzień głodowania bo tak samo było w czw-pt. I w tym sęk by zacząć w końcu jeść regularnie! I zdrowe dobrej jakości rzeczy.
    Szkoda że te restauracje z fajnymi lanczami są daleko a w pobliżu tylko tradycyjne najprostsze obiady stołówkowe. Choć te “fajne lancze” to mogą fajnie wyglądać na obrazku czy w menu a w realu dadzą coś na co nawet tych 25zł szkoda;)

Dodaj komentarz