Czy jest to perełka? Bez wątpienia. Czy miejsce jest oczywiste? Również nie. A tak bardziej serio: idźcie tam. Idźcie tam wszyscy i cieszcie się życiem. Ale tylko od piątku do niedzieli, bo w pozostałe dni najwyraźniej jesteśmy na świecie za karę.
Gdybym nie wiedziała, że tam jest dobrze i że warto, to raczej bym nie skręciła. To takie niepozorne miejsce przy Puławskiej, co prawda dym leci, ale w przydrożnych barach z “grochówką wojskową” też leci, a się tam nie zatrzymujemy. Ubolewam, że są ortwarci tylko do piątku do niedzieli, naprawdę. Kanapeczka z podwójnym pastrami jest miłą memu sercu rozpustą, którą chętnie bym popełniła jeszcze we wtorek i czwartek.
Kanapki z pastrami to jest inny poziom przyjemności. Zwykle we wszelkich relacjach punktem odniesienia jest legendarne nowojorskie Katz’s Delicatessen (za górami, za lasami, w innym życiu pisałam o Katz’s tutaj). I w BBQ i w Katz’s te kanapki są jednakowo pyszne. Naprawdę. Nie widzę różnicy. Jedynie w Katz’s jest więcej mięsa. Na tyle dużo, że już nawet nie zauważasz chleba. Jednakowoż i tu i tu wołowina jest soczysta, delikatna i pełna smaku. I tu i tu pieczywo jest białe, do tego musztarda i ogórki konserwowe.
W BBQ normalna kanapka kosztuje złotych 40 a porcja podwójna 59. Polecam tę drugą, szczególnie jak Wam brakuje żelaza. Ale czy da się lepiej? Moim zdaniem tak. Nie twierdzę, że jest to konieczne, ale można. Póki co nie znalazłam lepszych kanapek z pastrami, niż te, które jadłam w Bostonie w Sam Lagrassa’s (tu wpis do wglądu). Były trochę inne: pastrami krojone cieniej, choć równie smaczne, chleb na zakwasie i do tego sporo coleslawa. Tak czy siak – kanapka z pastrami w BBQ jest absolutnie warta grzechu i czepiam się tylko dlatego, że leży to w mojej wrednej, drobiazgowej naturze zodiakalnej panny. Ekstra wymówka nie?
Najlepiej idźcie tam w kilka osób, szczególnie w weekend, bo tylko wtedy dostępne są żeberka (69 zł) i taca Dj’a (120 zł) czyli trzy rodzaje mięs, porcja zdecydowanie do podziału. A jeśli nie, to i tak warto zrobić przelot przez z pozoru krótkie, ale jednak bardzo syte i treściwe menu.
My zamówiliśmy jeszcze złoty środek (27 zł), czyli kanapkę z pieczywa tostowego przyzwoicie nadzianą pieczarkami i serem, naturalnie na ciepło. Takie to trochę nostalgiczne. Dla mnie – urocze. Dalej wjechał soczysty i dobrze doprawiony burger (36 zł) w bułce maślanej z piklami, pomidorami, musztardą i keczupem. Podoba mi się ta prostota i fakt, że mięso było dobrze doprawione. Często w burgerach mięso ma smak trocin, czego nie rozumiem, nie szanuję i naprawdę nie wiem jakiej musiałoby być jakości i jak wspaniale przygotowane, aby rozkoszować się jego smakiem saute z pominięciem przypraw. Tego rodzaju purytanizm jest z dupy. Czytajcie mi z ruchu ust: z dupy.
Naturalnie należało spróbować szarpanej świni (30 zł) także podanej prosto – w dobrej, maślanej bułce (która się nie rozpada, tylko trzyma kanapkę w całości do samego końca – ważne!), z sałatką colesław i sosem bbq. Bardzo dobrze przygotowane mięso – delikatne i soczyste. Nie mam uwag, nawet jakbym chciała.
Z rzeczy mniej oczywistych wpadły sajgonki BBQ (17 zł) – nadziane mostkiem wołowym, chrupiące i absolutnie warte grzechu. A i frytki mają dobre. Jedynie do kukurydzy się przyczepię, bo czuć że taka z folii, jaką dostaniemy w każdym supermarkecie. Ale to nie sezon na świeżą kukurydzę prosto z pola, więc po prostu jej nie zamawiajcie i będzie ok.
Cóż, jest to miejsce niebezpieczne, bo uzależniające. Jeśli lubicie mięso, to istnieje duża szansa, że zostaniecie stałymi gośćmi.