Ancora jest takim rodzajem restauracji, jakie cenię najbardziej. Gdybym miała ją opisać jak człowieka, byłby to dojrzały, znający swój fach, pewny siebie mężczyzna. Proste plecy, pewne ruchy, wysoko głowa. Jak od linijki. Z jakiegoś powodu właśnie tak o niej myślę i to porównanie pojawiło się w mojej głowie jeszcze podczas posiłku.
Obsługa to duża klasa, wyjątkowo uprzejma, nienachalna, ciepła. Co prawda w kuchni nie było Adama Chrząstowskiego, ale jego zespół wywiązał się ze swoich zadań fenomenalnie. Karta nie jest zbyt długa, ale wystarczająco różnorodna, by zaspokoić wszelkie gusta. Można wybrać też menu degustacyjne w cenie 165 zł za pięć dań, bądź 205 zł za siedem. Rzadko decyduję się na taką opcję, bo wolę sama wybierać to, na co mam ochotę, więc i tym razem postąpiliśmy podobnie.
Jacek zjadł doskonałego, delikatnego tatara (28 zł), a ja podwędzanego łososia i kiełbaskę z raków z marynowanymi warzywami i mleczną pianką (24 zł). Ten zestaw był znakomity, wiele delikatnych smaków, bardzo lekkie, nienarzucające się połączenie. Fajny, subtelny start.
Dalej mamy intermezzo, czyli sorbet ogórkowy z żubrówką (13 zł). To nie jest odkrywcze połączenie smaków, ale skuteczne. W wersji na zimno rewelacyjnie oczyszcza i odświeża kubki smakowe, przygotowując je na danie główne.
A dania główne to dwie ryby, za obie dałabym się pokroić, choć za owędzaną polędwicę z dorsza na strączkowej mozaice (49 zł) bardziej. Boska ryba. Delikatna jak muślin, rozpadająca się pod naporem widelca. Dużo delikatnych smaków, dość sprytnie przełamanych musztardą, która stawia kropkę nad i. To jest ten pieprzyk, który zmienia tę i tak już rewelacyjną potrawę w coś, co zapamiętuje się na długo.
Choć łososiowi na kurkach z ostrą papryką i szpinakiem (45 zł) też nie odmówię prawa do miejsca na pudle, bo to znakomicie przyrządzona, jakościowa ryba o wyraźnym smaku i chrupiącej skórce. Do tego smaczne dodatki, z mocno przebijającą się polską nutą. Ancora ma rekomendację Slow Food, więc kurki czy bób w ich potrawach nie zaskakują.
Nie znam Adama Chrząstowskiego, ale przypuszczam, że jest taki, jak jego kuchnia. Albo odwrotnie – jego kuchnia jest taka jak on. Dotychczas to się sprawdzało i rzeczywiście po zawartości talerzy mogłam z dużym prawdopodobieństwem wnioskować o charakterze szefa kuchni. A kuchnia w Ancorze jest dojrzała, świadoma, pewna i bezkompromisowa. Tak ją przynajmniej odebrałam. No i składniki. Pierwszorzędne składniki, więc wrażliwy na szmelc brzunio nie buntuje się po kwadransie od spożycia, lecz miło ukołysany zachęca do poobiedniej drzemki.
Do Ancory będę wracała z rozkoszą i serdecznie ją polecam, zwłaszcza jeśli chcecie pokazać komuś jak wygląda kuchnia polska na wysokim poziomie. Wygląda właśnie tak.