Kolejka na półtorej godziny stania, żeby w ogóle dostać stolik. I tak non stop od otwarcia. Nikomu nie życzę takiego placu boju od momentu otwarcia. Restauracja zwykle potrzebuje chwili, żeby się dotrzeć, a Nine’s miało armagedon od pierwszej minuty.
W kolejce całe rodziny, sporo dzieciaków, ewidentnie podjaranych perspektywą zjedzenia burgera od swojego idola. I przyznam, że nie spodziewałam się zbyt wiele po tym miejscu. Myślałam, że to będzie dobrze doinwestowany, owszem, ale jednak tylko trochę lepszy fast food. I powiem Wam, że moje zaskoczenie było duże.
Odstałam to półtorej godziny ze zwykłej ciekawości. Intrygował mnie też fakt, że za menu stoi Tadeusz Muller, którego nigdy nie miałam okazji poznać osobiście, ale lubię jego program, bo widać w nim, że obcowanie z jedzeniem sprawia mu niekłamaną przyjemność, umie się z nim obchodzić i gotowanie wychodzi mu bardzo naturalnie. No i faktycznie – na wejściu, jak z “Kuriera” wycięty, Tadeusz Muller kręci te słynne już precle w kształcie dziewiątki. Wydaje mi się, że pełni trochę rolę dekoracyjną i z rozmysłem jest wystawiony pod same drzwi. Jeśli to mu pasuje, to ok. Ale ja nie o tym.
W weekend menu było dość okrojone. Myślę, że nie chodziło o weekend meczowy, jak zeznawała obsługa, tylko o to, żeby kuchnia się wyrobiła na zakrętach przy tym nawale gości. Choć mogę się oczywiście mylić. Zamówiłam prawie wszystko.
Na początek dwa słowa o menu, które wydaje mi się naprawdę ciekawe, głównie dlatego, że daje roślinną alternatywę dla wielu mięsnych propozycji. W ogóle cały ten koncept jest szalenie spójny nie tylko z wizerunkiem Roberta Lewandowskiego, ale również jego żony, promującej zdrowy styl życia. I to jest bardzo w porządku. Byłoby dość dziwne, gdyby Lewandowski nagle wyskoczył jak Filip z konopii i otworzył finedinigową restaurację, aby bić się o gwiazdki.
Tak więc na początek “healthy bowl” – miska pełna zdrowia, tak smaczna jak ładna. Znajdziemy w niej piękną rzepę arbuzową, quinoę, lekko mączysty fioletowy batat, czerwona cykorię, piklowanego kalafiora i czerwona kapustę i sos z tahini. Sam sos podszedł mi mniej, ale już w połączeniu z warzywami sprawdził się znakomicie. Tu jako dodatki są do wyboru krewetki, kurczak, kurczak roślinny lub grillowane halloumi w cieście filo. Wybrałam tę ostatnią opcję i to był świetny strzał. Halloumi było ciepłe i delikatne w środku, zawinięte w przyjemnie chrupiące ciasto filo. Ta micha syci w bardzo przyjemny sposób i chętnie zamówię to danie ponownie.
Zdecydowanie słabiej wypadły lekko kwaśne skrzydełka w niezbyt chrupiącej panierce podane z sosem hot louisiana (niezbyt ostry, ale za to zbyt kwaśny) i sosem ranch (ten jest dobry od momentu, kiedy człowiek sobie uświadomi, że jest przygotowywany na maślance, wcześniej wydaje się dość dziwny).
A dalej było już przyjemnie, bo Nine’s Classic Burger okazał się być wysmażony na medium, choć nikt mnie o to nie pytał. I okej, bo nie ma nic gorszego, niż zamordować krowę dwa razy. W menu widnieje też informacja o rasie (Hereford), a uwagę zwraca bardzo dobra bułka z ciasta takiego, jak na precle. Tu też istnieje możliwość zamiany mięsa na roślinny odpowiednik.
Dalej schabowy z kością. No, jakoś sobie nie mogłam odmówić schaba u Lewego, szczególnie, że to schabowy ze świnki złotnickiej. Jest dość ciekawy, bo cały ten talerz to de facto dekonstrukcja dobrze nam wszystkim znanej klasyki. Oto bowiem mięso jest podane bez panierki, albowiem ta (zielona) jest w miseczce obok i mięso można sobie… posypać. I to działa i jest smaczne. Do tego zamiast klasycznej mizerii wstążki ogórka i kleksy wędzonej śmietany oraz opiekane ziemniaczki. Bardzo, bardzo przyjemna wersja klasycznego schaboszczaka.
Dalej żeberka wieprzowe, bardzo godna porcja dobrego, delikatnego, odchodzącego od kości mięsa, plaster grillowanego ananasa (słodkie nuty są wyczuwalne w glazurze, więc to logiczna kontynuacja tego wątku) i ziemniak zapieczony z wypływającym z niego serem. Żeberka są naprawdę fajne.
I na koniec sernik nowojorski. Jak to w ogóle brzmi: na sernik idźcie do Lewandowskiego? W życiu bym nie pomyślałam, że te słowa “sernik” i “Lewandowski” pojawią się kiedykolwiek na moim blogu. I to w jednym zdaniu. Ach, co to jest za sernik! Kremowy jak masło, bogaty w strukturze i wrażeniach, które zostawia na języku, ale za to niezbyt słodki, z wyczuwalną nutą białej czekolady i przyjemnie kwaskowym sosem malinowym. Bardzo, bardzo udany deser.
W pełnym menu znajdziecie kilka burgerów, także w wersji wege, kilka deserów, krewetki w zielonym curry, wege koftę, ale też sałatki i makarony czy mniejsze przekąski, takie jak kalmary generała Tso czy wędzone awokado z roślinnym mięsem. Podoba mi się ten eklektyzm, podoba mi się, że to menu czerpie z tego, z czego mu się podoba. To miejsce zapowiada się naprawdę przyzwoicie, zaś obsłudze należą się oklaski, bo w tym amoku pięknie dała sobie radę i nie było żadnych pomyłek, nie trzeba było też zbyt długo czekać na dania. Jedynie odźwierny zwrócił mi uwagę, żebym nie robiła zdjęć gościom, czego nie robiłam, gdyż byłam zajęta robieniem zdjęć kotletowi, więc warknęłam, że mi się nie podoba to, co do mnie mówi i przestał mówić. No i okej. Każdy ma swoje napięcia.