Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Ostatnie takie pokolenie

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Ktoś kiedyś opowiedział mi taką anegdotkę: ojciec rozmawia z kilkuletnim synem i opowiada mu jak to było w czasach, kiedy sam był dzieckiem. O PRL-u, o kolejkach, o pustych półkach w sklepach, w których nie było nic poza octem. I w tym momencie pada pytanie lekko przerażonego syna: “Nawet w Galerii Mokotów?!”.

Wedle dzisiejszych standardów byliśmy dzikusami, a nasi starzy nieodpowiedzialnymi świrami. Ganialiśmy umorusani wszędzie tam, gdzie nie powinno nas być, piekliśmy wyborne ciasta z błota i piasku, a trzepak był do wiszenia na nim do góry nogami. Kwintesencją szczęścia było zrobić coś zakazanego i najlepiej uwalać się przy tym po pachy, tak żeby matka przed oskrobaniem z błota nie była pewna, czy to przypadkiem nie dziecko sąsiada. Jeśli graliśmy w gry, to raczej w wilka, co łapał kurze jaja lub w Mario Bros, choć częściej w podchody i zbijanego, zaś pierwszą czynnością po powrocie ze szkoły było pizgnięcie plecaka w kąt, szybki obiad i sprint na podwórko, bo w domu, to co najwyżej można było zrobić bazę z koca i krzeseł, a poza tym nuda. A jak odrabiałam lekcje i czegoś nie wiedziałam, to ojciec mówił: “Sprawdź w encyklopedii”. Czujecie to? W encyklopedii! Jak w średniowieczu!

Wychowałam się w domu z ogrodem, w tamtym czasie w naszej okolicy sporo się budowało, a sąsiedzi uparcie płodzili prawie samych chłopców. Dlatego zamiast fascynacji Barbie wolałam haratnąć w gałę, albo na jednej z budów skakać z pierwszego piętra na hałdę piasku. Pozdrawiam Cię, ojcze, jeśli to czytasz. Nie denerwuj się – przeżyłam. Robiłam też sporo innych rzeczy, które współczesnego rodzica przyprawiłby o spazmy, na przykład w pewnym momencie tak mi smakowała witamina E czy A, nie pamiętam już, że od czasu do czasu zjadałam cały blister. Na raz. Oczywiście w tajemnicy. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że zapewniłam tym sobie wieczną młodość. Niestety witaminy nie klepią, więc współczesna młodzież wesoło zajada tabletki na kaszel i na fazie wrzuca półnagie zdjęcia na instagram. O, chwała ci świecie, że nie mieliśmy internetu i smartfonów. Tak wiele występków i wypaczeń nigdy nie ujrzało światła dziennego.

Pokonywałam nieskończoną ilość kilometrów na rolkach, żarłam jak odkurzacz i z jakiegoś powodu wypijałam litr mleka dziennie. Nie, tato, nie po to, żebyś nie miał na rano do kawy. Po prostu rodzice nie wiedzieli, że laktoza jest be i mi na to pozwalali, co nie skończyło się dla mojego zdrowia żadną katastrofą. Nadal nie rozumiem jak to możliwe. A od tych rolek blizny na kolanach i łokciach mam do dziś. I nadal uważam, że dodają mi charakteru. Tak jak wszyscy jadłam jagody prosto z krzaka, bo nie wiedziałam, że sikają na nie lisy, a jak obtarłam sobie skórę, to tylko w skrajnych przypadkach krwawienia jak zarzynany prosiak gnałam do domu. Wszystkie pozostałe załatwiał liść babki – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że lancetowatej – przyłożony do rany. Na niego też pewnie sikały lisy, ale nie rozchorowałam się, bo nie wiedziałam, że powinnam.

Chodziłam oczywiście na jakiś tam angielski, jakiś tam basen, czy jakieś tam pianino, ale nikt nie robił z tego religii, nie zawoził mnie samochodem i nie odbierał po zajęciach. Po to miałam bilet miesięczny, żeby się sama zawieźć i sama odebrać. Plecak konsekwentnie nosiłam na jednym ramieniu, od czego mam pewnie skoliozę, jak każde szanujące się dziecko z edycji “Born in the PRL”, ale kompletnie się tym nie przejmuję. Jak jechaliśmy w góry czy na Mazury, to nigdzie się nie oznaczałam, tylko szłam z ojcem na ryby. Kompletnie nieświadoma tego, jaka właśnie odbywa się tragedia, bo świat nie może się dowiedzieć czy biorą. Pod koniec lata miałam jasne od słońca włosy i równomiernie brązową skórę, bo “filtr pięćdziesiątkę” zastępował krem Nivea. I to też od wielkiego dzwonu.

Pierwszy raz zakochałam się w wieku lat czterech czy pięciu w dobrze ułożonym blondynku w okularach. Przynosił mi w darze złapane gdzieś jaszczurki i zawstydzony całował w policzek, więc aktualnie mam dość wyśrubowane standardy względem adoratorów. Na szczęście moja matka nie ekscytowała się tym na swoim blogu. Jedyną osobą, która się tym ekscytowała byłam ja. I zapewne dobrze ułożony blondynek, ale nie pytałam.

Moja największa przyjaźń, która trwa po dziś dzień, została zbudowana na listach. Tak, papierowych, pisanych odręcznie listach. Co więcej – nadal zdarza nam się napisać do siebie list, choć Ani częściej. Kiedy wyjeżdżałam na obóz w jakąś dzicz, to standardową formą kontaktu ze starymi było wysłanie pocztówki, z której po tygodniu dowiadywali się, że dziecko żyje. Co mogło być od dawna nieaktualne, ale nikt się tym nie martwił. A później pojawiły się komórki i internet. I wszystko zepsuły.

Pokolenie 30+, czyli moje. Was jest tu najwięcej, wy czytacie to wszystko, co piszę. Po odejściu naszych rodziców to my będziemy ostatnim łącznikiem między starym, a nowym. Między rzeczywistością sprzed internetu, a światem “bez internetu nie umiem w życie”. To są dwa zupełnie różne światy. Jak opowiadam o tym dzisiejszym dobrze wytresowanym dziesięciolatkom z nadmiarem zajęć dodatkowych i korepetycjami z koreańskiego, to robią im się oczka jak spodki i pytają: “Nawet w Galerii Mokotów?!”.

Magda

 

Spodobał Ci się tekst? To podaj dalej!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

36 odpowiedzi

  1. Eeej, no bez przesady, że 30+. Ja mam 24 lata, ale całe dzieciństwo spędziłam na podlaskiej wsi.. i znam to doskonale. Chodziliśmy pieszo 3 km do szkoły, przez las, zimą spędzaliśmy całe dnie zjeżdzając na starych workach od paszy wypełnionych sianem – robił je nam hurtowo mój dziadek lub sąsiad.. Wycieczki na rowerach, kąpiel z krowami w rzece, palenie ognisk, obowiązkowa zabawa wszystkich dzieciaków we wsi (tych młodszych i nastolatków) w chowanego – codziennie o 18, tarzanie się w błocie.. najlepiej smakował chleb z wodą i cukrem lub rząd poziomek nabitych na źdźbło trawy. W deszczowe dni całą rodziną graliśmy w planszówki, z bratem układałam puzzle lub grałam w mariobross. Komputer był jeden na całą wieś.
    Boże, jak było pięknie.

  2. Nie jestem 30+, tylko 25 i też pamiętam te czasy, bo wychowałam się na wsi, chociaż na pewno już mniej, niż Pani (aczkolwiek mam duuuuużo starszych braci, którzy z uporem maniaka wprowadzali mnie w tajniki życia)… Dzicz, pustostan, brat, żeby dodzwonić się do dziewczyny, chodził parę ładnych kilometrów do budki.. A zbieranie kart na impulsy? To był rarytas, mieliśmy tego tony! Też sprawdzałam w encyklopedii, może dlatego teraz jestem zatwardziałą fanką wszystkiego, co papierowe, a na pełne zgorszenia okrzyki, że po co mi ta książka, skoro mogę przeczytać ją w PDF, kiwam tylko głową z politowaniem… Wspaniałe wspomnienia, cudowne czasy… Dobrze, że przyszło mi liznąć ostatek tego świata :).

  3. Sorry Magda:) mam 29 i pamiętam to wszystko o czym piszesz. Ba! Ciągle próbuje przemycić te czasy do tego życia pełnego ściemy. Walam się z psami w błocie, wspinam się na drzewa. Obym nie dała się zwariować i już zawsze pielęgnowała w sobie dziecko rodem z PRL. Peace

  4. Dzisiejszych zamkniętych w domu, uzależnionych od Internetu, przemęczonych dodatkowymi zajęciami dziesięciolatków wychowujemy my- dzikie dzieci z PRL. Więc trzeba zrobić rachunek sumienia i wyluzować a nie dumać co się stało ze światem, to nadal MY wychowujemy nasze dzieci a nie jakiś ŚWIAT.
    Ja uwielbiałam grać w państwa, rysujesz koło na ubitej ziemi, każdy gracz ma swój kawałek, rzucasz nożem i odkrawasz sąsiadowi kawałek. Grałam z synami (9 i 5 lat), ubaw przedni, przegrałam sromotnie, może mam za daleko do ziemi? Starszy syn tak sie wkręcił że potem sam ćwiczył, no i w następnej kolejce znów wygrał.
    To jak nasze dzieci będą wspominały dzieciństwo naprawde w dużej mierze zależy od nas.
    PS. Ja wyjadałam vibowit- istny przysmak

  5. Czy ‘ dzieci ‘ 94′ np w 2004 roku mialy smartfony i instagram? Absolutnie nie. Do 15 roku zycia spedzalam czas w duzej mierze na podworku. A to 14 lat po narodzeniu sie dzieci 80’ 🙂 bez dyskryminacji lat 90…

  6. Przykro mi, ale mam 20 lat i moje dzieciństwo wyglądało identycznie (a wychowywałam się w dość dużym mieście) tyle tylko, że od 11 roku życia miałam komórkę (kultową nokię) i od czasu do czasu miałam się meldować. Drodzy 30+ już tak nie demonizujcie dzieciństw wszystkich poniżej 30 roku życia, bo wcale nie jest tak źle jak myślicie :p

  7. Mam 38 lat i to wszystko jest jak najbardziej też o mnie, ale zauważ jak wiele się zmieniło podczas naszej młodości, do jak wielu nowości umieliśmy się przystosowywać, samochody stały się jeżdżącymi komputerami, komputery nawet najmocniejsze wtedy nie mają szans z byle smartfonem w kieszeni, internet nas zdominował, bo to tam szukamy pierwszych odpowiedzi, wszystkiego jest dużo i aż trudno ocenić co nam jest potrzebne a co nie, mógłbym tak pisać o tym bez końca, ale chcę zwrócić uwagę też na coś. Może przez to jesteśmy też pionierskim pokoleniem? może pamiętając ten niedawno utracony stary świat, mając wszystko później, także dzieci i dzięki temu lepszy kontakt z nimi niż nasi rodzice z nami, właśnie my zapoczątkujemy w naszych dzieciach i wnukach umiejętność tej oceny i zmiany otaczającego świata?

  8. Kochani. Super tekst aż mi się łezka w oku zakręciła. Jestem z pokolenia 50+. I też mamy wspomnienia z trzepaka, błota i braku telefonów. Warto każde wspomnienie przekazać młodszym.
    Pamiętajcie! Każde pokolenie jest ostatnie.

  9. Ja jestem 25+ i najbardziej rozczuliła obsikana babka na rany i żużel w kolanach. Do tych wspaniałości dopisalbym jeszcze: domki na drzewach, zjeżdżanie z porośniętych trawą górek na pudełku po pizzy niczym na sankach zimą, jadalne naszyjniki z niemytych poziomek oraz wielkie przyjaźnie ze ślimakami, żabami i konikami polnymi, a także kupowanie ojcu fajek za 4.5 i sobie loda za 50 groszy <3

    1. Wiesz Jacku, ja akurat to ciepłe mleko z pianką lubiłam, bo wiązało się dla mnie z pewnym rytuałem – z wieczornym spacerem do zaprzyjaźnionego gospodarza, z oczekiwaniem. Bo poza tym to mleka szczególnie nigdy nie lubiłam.
      I tylko w mojej bezlaktozowej sytuacji zsiadłego mleka mi brak – ale o takie z dzieciństwa też teraz trudno więc żal mi trochę mniej 😉

  10. Czytałem mądre wytłumaczenie, czemu “nasze” pokolenie może być szczęśliwe a dzieciaki żyjące nieustannie w świecie smartfonów – raczej do owej szczęśliwości nie dojdą.

    My żyliśmy w czasach, gdzie posiadanie samochodu było luksusem a możliwość stworzenia własnej firmy i stworzenia produktu, który świetnie się sprzeda w całej Europie traktowano jako…nierealne marzenia osoby, która nie ma kontaktu z rzeczywistością. I wielu z nas udało się założyć własne firmy i trzymać w garażu kilka ciekawych samochodów, możemy więc być częściowo szczęśliwi.

    “Smartfonowcy” wożeni są natomiast na nieustanne zajęcia dodatkowe i słyszą non-stop “Będziesz jak założyciel Apple”. Potem kończą uczelnie i trafiają do firmy, która nie zachwyca się ich możliwościami i ma do dyspozycji kilkaset kandydatów o podobnych umiejętnościach. Za drzwiami czekam natomiast kilka tysięcy osób spoza dużych miast, które gotowe są do poświęceń i nieludzkich nadgodzin.

    A co z założycielem Apple?
    Wpiszcie w google hasło “nastoletni polski milioner”. Dopiszcie słowa “więzienie” i “oszustwo” żeby polepszyć jakość wyników.

  11. To prawda sporo się zmieniło. Jeśli chodzi o listy i pocztówki to dobrze rozumiem, bo akurat o to walczę, aby nie odeszły w zapomnienie. Na prawdę fajnie jest pisać listy czy pocztówki w dzisiejszych czasach. Oprócz samej radości ze znajdowania przesyłek w skrzynce zabawne jest to zdziwienie u ludzi kiedy dowiadują się, że ktoś jeszcze tak robi 😉

  12. Nie wiem w sumie, czy ten post miał być krytyką autorki wobec młodszych pokoleń, ale… Nie lubię takiego gadania, po prostu. Zwraca się uwagę na to, co może było wtedy w jakiś sposób lepsze, a pomija to, za czym na pewno by się nie tęskniło (chociaż nawet bicie dzieci się usprawiedliwia – “bo mi ojciec często dawał klapsy, a nawet pasy na gołą d**ę, a wyszedłem na porządnego człowieka” – no tak, tylko po pierwsze, to może niech inni ocenią tę “porządność”, dwa – chyba nie wszyscy tak rzewnie to wspominają, bo mnie rodzice bardzo, bardzo rzadko bili, a i tak pamiętam każdy ten raz i raczej miło nie wspominam). Nie podoba mi się też zdanie: “nie rozchorowałam się, bo nie wiedziałam, że powinnam” – mam nadzieję, że to tylko taka metafora, ale wychodziłoby na to, że wszystko jest kwestią placebo – a niestety tak nie jest.
    Z opowieści zaś wiem, że rodzice w PRL-u często byli nieodpowiedzialni (nie żeby teraz było mało takich rodziców…), ale z zupełnie innych powodów niż przytoczone we wpisie..

    (Uch, zaraz wyjdę na jeden z typów nieznośnych komentujących 😀 Ale na swoją obronę dodam, że już z zapartym tchem przeczytałem dziś z jakieś 20 wpisów na tym blogu. Cóż, to chyba ten syndrom, że bardziej zwraca się uwagę na to, co negatywne, niż to, co pozytywne.)

  13. A ja wiedziałam, ze lisy sikają na jagody:) i te wizje, że zaraz po zjedzeniu tych jagód zmienię się w obcego..Tez skakałam z pierwszego piętra na budowach, nie zawsze w kupę piachu, czasem była to kwestia wykazania się odwagą i mocnymi gnatami. A wcześniej mieszkałam na pgrach, w wielkiej komunie, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, stada dzieciarów toczyły sie z jednego mieszkania do drugiego. Albo goniły się między chlewikami ślizgając się po kurzych kupach. A i jeszcze bardzo dużo czasu spędzaliśmy na poniemieckim cmentarzu, siedząc w wielkiej dziurze, snując opowieści – kogo tu pochowali i pożerając całe opakowania vibowitu. Zamienialiśmy się w odkrywców biegając po śmietniku. W upalne dni kąpaliśmy sie w rzece. Rzeczywiście było fajnie:D

Dodaj komentarz