Kto ze stałych bywalców restauracji nigdy nie odesłał dania do kuchni – niech pierwszy rzuci kamieniem. To się zdarza. Mnie zdarzyło się nawet pod jasnym nieboskłonem gwiazdek. I nigdy nie mam z tym problemu. Kucharz może nie jest zadowolony, ale to po mojej stronie jest takie rozegranie tej sytuacji, aby nikomu nie zniszczyć dzieciństwa. Da się, gwarantuję.
Tak na oko ze sto razy już pisałam, że restauracja to żywy organizm. Jasne, że oczekujemy dobrego poziomu, smacznego, świeżego jedzenia i przyjemnej obsługi. Ale zawsze coś może pójść nie tak – kucharz ma zły dzień, zawiódł dostawca, nagle wszystkie kelnerki dostały comiesięcznego focha. Bądźmy więc dla siebie ludźmi i bierzmy pod uwagę, że knajpa to nie fabryka uszczelek.
1.Jeśli zeżarłeś 90% porcji i nagle ci się przypomniało, że jednak ci nie smakuje, to jesteś klasycznym bucem. Albo naciągaczem, nazywaj to jak chcesz. Czy smakuje wiadomo po pierwszych kilku kęsach.
2.Naucz się mówić o jedzeniu z sensem. Określ dlaczego potrawa ci nie odpowiada. “Nie moje smaki” to tekst, który sprawi, że nie zostaniesz potraktowany jak partner do rozmowy. Bo co to właściwie znaczy? I skąd ktokolwiek ma wiedzieć jakie są twoje smaki? To naprawdę nie jest rocket science. Jedzenie może być zbyt słone, zbyt słodkie, gorzkie, kwaśne, za twarde, zbyt miękkie – dopisz do listy co uważasz, ale na litość – wyartykułuj to.
3. Kompetencja. Jeśli zamawiasz pomidory z di bufalą, a później odsyłasz je do kuchni, bo jesteś weganinem i nie wiedziałeś, że di bufala to ser… To zgadnij czyja to wina, że nie wiedziałeś? No, czyja?
4.Przyłóż odpowiednią miarę. Po prostu weź pod uwagę profil miejsca, w którym jesz i nie spodziewaj się fine diningu w przydrożnym barze “zestaw-obiadowy-15,90”. I w drugą stronę – nie narzekaj, że w wykwintnej restauracji z kuchnią francuską nie mają w menu schabowego z mizerią. Logiki trochę!
5. Zanim komuś pociśniesz – pomyśl. Ten punkt omówimy na przykładzie. Pan zamawia szaszłyk z rusztu, a więc przygotowany na ogniu. Solidne kawałki mięcha przetykane warzywami. Mięso jest soczyste w środku, lekko osmalone z wierzchu, cudownie dymne i od przeszło dwudziestu lat serwowane tak samo. Pan nie przyjmuje do wiadomości, że mięso przygotowane na ogniu nie będzie w każdym miejscu jednakowe i te chrupiące wierzchnie kawałeczki to rarytas. Pan wie lepiej. Panu szaszłyk zostaje oczywiście zdjęty z rachunku, ale kiedy kuchnia ze smakiem zjada całą porcję jego idealnie przygotowanego mięsa, “debil” to najlżejsze z określeń, jakie pada pod jego adresem. Nie bądź jak ten pan od szaszłyka, pomyśl zanim coś powiesz.
6. Nie rżnij króla świata tylko dlatego, że po twojej stronie jest uiszczenie rachunku. Przekaż swoje uwagi w normalny sposób. Po drugiej stronie też jest człowiek i być może twoja opinia pomoże mu lepiej wykonywać swój zawód. Szacunek i kultura osobista to magiczne klucze-wytrychy, które otwierają wiele drzwi i załatwiają wiele spraw.
7. Nigdy, przenigdy nie odsyłaj dania dlatego, że jednak zmieniłeś/aś zdanie i zjesz coś innego. A jeśli już to robisz, to nie spodziewaj się, że ktoś ci to zdejmie z rachunku. Bo niby czemu? Sam to zamówiłeś, danie jest przygotowane poprawnie, więc radź sobie ze swoją niestabilnością samodzielnie lub przy pomocy psychologa. Ale rachunek płać.
8. Smak to nie jest wina kelnera. Prosta prawda, o której wielu zapomina. To nie on przygotował twoje danie, on ci je tylko podał, więc bastuj trochę z tą buzią na oścież.
9. Jeśli to możliwe – porozmawiaj z kucharzem. Jak człowiek z człowiekiem, po prostu powiedz co ci nie odpowiadało. Być może dowiesz się dlaczego akurat dziś wyszło kiepsko, a kucharz zaproponuje ci coś, co znacznie lepiej trafi w twój gust. I rozejdziecie się w pokoju.
10. I nade wszystko – nie bój się. Nie bój się mówić, że coś ci nie odpowiada. Byle kulturalnie. Gwarantuję, że nikt ci nie napluje do talerza. Ostatecznie restauracje istnieją po to, żeby robić nam dobrze, a nie na złość.
Kiedy zwrócić danie do kuchni?
To proste. Zacznijmy od najcięższego z przewinień: kiedy jest nieświeże. To jest jedyna sytuacja, w której masz moje pełne błogosławieństwo, aby opierdolić kucharza. I to z przytupem. Podawanie nieświeżego jedzenia a.k.a. trucie ludzi to zwykłe świństwo i powinno być karane publicznym pręgierzem na najbliższym dostępnym placu. Na gołe dupsko. Ku uciesze gawiedzi. Swoją drogą taki był początek tego bloga – zatrucie pokarmowe level “zaraz umrę, daj kartkę będę pisała testament”. Tak było. To już piąty rok, jak nie ruszyłam naleśników z serem. I raczej prędko nie ruszę.
Ponadto możesz spokojnie zwrócić danie do kuchni, kiedy zostało przygotowane niezgodnie z życzeniem (np. chciałeś stek krwisty, a dostałeś medium – story of my life) albo kiedy życzyłeś sobie danie bez jakiegoś składnika, a jest z, czyli twoje zamówienie zostało źle przekazane do kuchni lub zignorowane, a także wtedy, kiedy rzeczywiście ze smakiem jest coś nie tak (np. do twojego talerza z zupą wpadła solniczka i zapomnieli ci o tym powiedzieć). Ale jak zamówiłeś/aś pomidorową dla Brajanka, a on nad talerzem zmienił zdanie i stwierdził, że woli rosół, to jest to twój problem. I musisz z tym żyć.
Zawsze mam pewne opory z odsylaniem Dan do kuchni, nawet jesli mi nie smakuje. Póki co tylko raz się odważyłam… bo knajpa tania nie była, co prawda trafilismy tam w drodze powrotne z wycieczki górskiej, więc do sztywnej biznesowej knajpe weszlismy z dzieckiem i w dresach 🙂 Ale – dostalam cudownie surowego ziemniaka. Az zaczelam sie zastanawiac – moze to ja taka nieobyta i tak powinno byc… Jednak wspomnienie z dzieciństwa gdy surowego ziemniaka probowalam w siebie wcisnąć żeby nie pójść do szkoły bardzo szybko przekonało mnie do zwrotu dania. A z kuchni tylko usłyszałam słowa kelnera skierowane do kucharze: “kto k*** zrobił surowego ziemniaka”!!!!
A ja miałam sytuację gdzie po prostu soli i jakichkolwiek przypraw w restauracji zabrakło i tak dostałam ryż z kurczakiem. Mdłe ble. Ale najlepszy był finał w historii w której zamiast nieudanego dania poprosiłam o sałatkę z camembertem to wynik był taki jak na zdjęciu w notce: http://obiednie.blogspot.com.ar/2013/04/niewiele-sympatii-do-empatii.html Do końca życia będę wspominać tę cudowną wizytę.
Całkiem niedawno zamówiłam zaciekawiona sałatkę z wątróbką. Oprócz wątróbki były w niej buraczki, marynowana dynia, karmelizowana marchewka – gdy czytałam składniki, zabrzmiało mi to ciekawie, oryginalnie, intrygująco wręcz. Pomyślałam, że kucharz jest chyba jakimś geniuszem, skoro takie rzeczy połączył 😉 Gdy spróbowałam, niestety mocno się rozczarowałam… Nic do siebie nie pasowało 🙁 Dodatkowo było grubo posypane kiełkami rzodkiewki, które dopełniały obrazu “ni przypiął, ni wypiął”… Dziubnęłam trochę tego, trochę tamtego, ale zdecydowana większość dania została na talerzu, a ja skupiłam się na skończeniu napoju…
Piszę o tym, ponieważ uważam, że w takim wypadku absolutnie nie powinnam dania odsyłać (i nie odesłałam, chociaż nawet kelnerka zaniepokojona dopytywała, czy wszystko w porządku). W menu składniki były uczciwie wypisane, już zamawiając wiedziałam, że będzie to coś dziwnego, a jednak zaryzykowałam… Tej konkretnej sałatki polecać nie będę, ale restauracji nie skreślam 😉
Miałam kiedyś taką sytuacje w knajpie: jestem sama, zamawiam placek po zbójnicku i dostaje piękną porcję pysznego jedzenia. Dodam, że porcja godna rosłego harnasia.
Gdy byłam w połowie, podeszła do mnie kierowniczka sali i zapytała czy wszystko ok. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tak, że pyszne…ale… No i coś mi strzeliło do głowy, i stuknęłam widelcem o krawędź placka, aż wydał głuchy odgłos i stwierdziłam, że jest twardy jak kamień.
No i się zaczęło…
Pani postanowiła przynieść mi nowe danie, ja zapierałam się rękoma i nogami, mówiąc, że nie dam rady dokończyć jadalnej części tego co mam na talerzu, że mi smakuje, że nie oddam, ona swoje, ja swoje, ludzie dookoła zaczęli się gapić, ja bronię swojego talerza… kretyńska sytuacja… Zwłaszcza, że nie mam z kim rozładować napięcia, siedzę sama przy stoliku…
Ostatecznie na rachunku miałam tylko napój, ale tak mi było głupio, że zostawiłam napiwek o wartości połowy tego dania…
Raz w Monte Carlo odesłałem, ale lazania tam podana była zimna, wysuszona jakby mi ktoś ją podał z wczoraj i w dodatku kompletnie bez smaku. Powiedziałem, że tego nie zjem, niech robią co chcą. Gorszej nie jadłem nawet w Tesco z mikrofali. Ogólnie rzecz biorąc, nie odsyłam, nie mam niebiańskiego podniebienia, ale wiem, że już tam nie wrócę…
Co w sytuacji kiedy danie jest niekompletne? Albo jego skład odbiega od przedstawionego w karcie? Oczywiście nie będę kręcił avanti jeżeli w zupie zamiast posiekanego koperku jest nać pietruszki… Ale jeżeli w burgerze brakuje jakiegoś ciekawego dodatku, na którym mi zależało to co… kłócić się o pińć złoty strasznie głupio, ale z drugiej strony zawsze w takich sytuacjach się wkurzam bo mam wrażenie, że ktoś chce mnie orżnąć.
Pracuje w gastro. Bardzo pracuje w gastro. Mam swoje bistro i jestem tam szefem (szefowa kuchni). Jadam na miescie jakies 6 razy w tygodniu. Jeszcze nigdy nie odeslalam dania do kuchni. Nigdy nie wiem czy to juz jest ten moment kiedy wolno mi to zrobic czy jeszcze nie. Raz w cukierni, gdy dostalam sernik w ktorym ewidentnie czulam zgnite jajko, po zaplaceniu rachunku, bardzo dyskretnie powiedzialam o owym jajku kelnerce i wychodzac widzialam jak dziewczyny zdejmowaly sernik z witryny. Ale ostatnio mialam problem z jedna restauracja (dodam ze do ich siostrzanej restauracji KOCHAM chodzic,smakuje mi tam absolutnie wszystko i pewnie zjadlabym tam przyslowiowe guano w papierku jakby mi podali), w ktorej zamowilam zeberka. Dodatki do miesa (mniejsza o to co to bylo i ich smak) byly letnie, moze nie zimne, ale tez nie gorace, a miesa w zeberkach bylo tak malo ze nie bylo z nich nawet 5 kęsow. Reszta to niestety tluszcz. Zglosilam obsludze ze tu praktycznie nie ma miesa i ze dodatki sa chlodne. Nie odwazylam sie odeslac. Nadal nie wiem czy powinnam to wtedy zrobic. Za danie zaplacilam, bylo na rachunku.
Moja zmora to wpół surowe ziemniaki i suchy kurczak :/ bez względu czy jem w git wypasionej restauracji a rachunek za dwa dania i 2 kieliszki wina wynosi 200 zł czy w jadłodajni, zawsze kurwde trafie na ziemniaki al dente. Też się od tego posrać można :/
Nie mam oporów, żeby coś odesłać, albo zwrócić uwagę na nadprogramowy składnik, którego nie chciałam. Nie jem pomidorów, które niestety są wszędzie i zawsze podkreślam, że poproszę danie bez niego (chodzi o świeże) i niestety ale tylko w jakiś 20-30% przypadków o tym pamiętają… Jestem na tym już wyćwiczona, ale zawsze dostaje z powrotem bez – albo z wyjętym, albo nową porcję (co mnie zawsze bardzo miło zaskakuje, bo niestety pomidor zostawia po sobie nieprzyjemny dla mnie ślad).
Raz mi się zdarzyło dostać kompletnie zimne danie, do tego ziemniaki suto obsypane piachem i na talerzu sałatka, która była ok. Powiedziałam, że jest zimne i niejadalne. Po paru minutach dostałam ten sam talerz, tylko że ciepły… i sałatka też była ciepła. W sumie to tylko ona… Była to chyba największa kulinarna porażka jaka mi się przytrafiła. Serio – nic bardziej żenującego, jeśli chodzi o tego typu sprawy nie widziałam.
Ostatnio z mężem wybraliśmy się do popularnej wrocławskiej Manufaktury makaronu. W środku jak zawsze było pełno. Złożyliśmy zamówienie i na makaron czekaliśmy, uwaga 90 minut, fakt w międzyczasie mąż dostał jeszcze przystawkę, ale było to może w ciągu pierwszych 15 minut! Kelnerka nie poinformowała nas, że trzeba będzie długo czekać. Po godzinie mieliśmy ochotę wyjść, ale właśnie… skoro już tyle czekamy. Jak myślicie w takiej sytuacji powinniśmy domagać się rabatu? Deseru gratis?
chwilowo pracuję jako kelnerka i marzę, żeby każdy gość restauracji przeczytał ten tekst 😀
ile już mi się zdarzyło nasłuchać złych rzeczy od ludzi… jakby to była moja wina…
największymi bucami są i tak ludzie, którzy twierdzą, że z żarciem jest wszystko w porządku (przecież podchodzę z uśmiechem i pytam, jak coś nie pasuje, to proszę mnie poinformować. klient nasz pan, a jeśli faktycznie coś jest nie tak, to oczywiście staniemy na wysokości zadania i rozwiążemy problem), a potem wystawiają złą opinię na trip advisorze albo innym facebooku pisząc, że makaron był niedogotowany a bekon w burgerze za mało chrupiący. słabo. 🙁
Z doświadczenia wiem, że dla restauratora, managera restauracji najgorszym jest brak informacji o słabej jakości Dania lub złego go podania podczas pobytu w restauracji… za to “obsmarowanie” miejsca na portalach typu Facebook czy TripAdvisor. Osobiście strasznie mnie to irytuje!
Ja kiedyś zamówiłam pierogi, z którymi ewidentnie było coś nie tak, smakowały jakby były stare, niedogotowane i nieprzyprawione jednocześnie. Najpierw moi współtowarzysze uznali, że przesadzam, ale potem jeden spróbował tego pieroga i prawie się porzygał, takie niedobre. Więc zawołaliśmy kelnerkę i pytamy, czemu podają pierogi, których nie da się jeść bez wrażenia, że się człowiek sam krzywdzi. Usłyszeliśmy, że “nie da się każdemu dogodzić, więc gotujemy i podajemy tak, jak nie smakuje, proszę nie jeść”. I to był koniec sprawy…
Jeden raz zdarzyło mi się odesłać danie. Miała być jakaś sałatka (porcja obiadowa powiedzmy sobie) z serem kozim, orzechami włoskimi itd. Dostałam sałatkę z serem typu gorgonzola, ale myślę sobie: jest ok, lubię gorgonzolę, zjem. Po kilku kęsach okazało się, że oprócz orzechów włoskich są też ich łupiny (pewnie komuś nie chciało się przebrać tego, co było w torebce z kupnymi orzechami) i tego już nie zdzierżyłam, bo łupin jednak nie jadam. Udałam się do kelnera, który próbował mi wmówić, że ser jest kozi i dopiero na moje stanowcze protesty poprosił szefa kuchni, który – uwaga – też próbował mi wmówić, że ser jest kozi, a ja nie wiem o czym mówię. Ostatecznie po dłuższej wymianie zdań, przyznał się, że to jednak ser kozi nie jest, a jego brak wynikał z braku dostawy. Na moje pytanie, dlaczego nikt mnie nie poinformował przy składaniu zamówienia (albo zaraz po), że sera koziego w dniu dzisiejszym nie ma i czy może być gorgonzola, nie potrafił mi odpowiedzieć.
Raz oddałam danie w barze jak znalazłam w środku długi czarny włos. Przeprosili i zrobili mi nowe. Niesmak pozostał, już tam potem nigdy nicnie zjadłam :p
Zdazylo mi sie miec kilka razy cos co nie przypominalo zamowionego dania albo bylo zimne badz surowe…ale jakos nie wiem jak zawsze do tego podejsc…bylam kiedys kelnerka w irlandzkim hotelu…serwowanie na uroczystosciach masowych, bistro i restauracja…goscie byli dosc zabawni czasami po zjedzeniu 3/4 potrawy twierdzili, ze bylo ochydne, badz jak juz przyszlo wszystko co bylo zamowione wmawiali mi ze brakuje im np frytek, ktorych nigdy nie zamowili. Z drugiej strony wiem, ze jak sie cos odsylalo na kuchnie, to w zaleznosci od humoru kucharza, zwracalo sie nowe danie badz po prostu po przerzucane na rozne sposoby i dobrze oklepane…bleh
Dostałam kiedyś pomidorową tak kwaśną jakby ktoś wlał do niej pół butelki octu. Powiedziałam o tym kelnerce, przyjeła do wiadomości, ale z rachunku nie zdjęła.
Fajne re: creme brulee, w restauracjii , ktora mialam w Anglii, jedna pani, tez taka z wyzszej polki, odeslala krem brulee, bo byl spalony na wierzchu!
Właśnie przypomniało mi się jak ostatnio próbowałam odesłać danie niezgodne z zamówieniem. Najpierw zostałam poinformowana, że na pewno zamawiałam to co dostałam – kelnerka zapisała to usłyszała i na pewno się nie myli. Ponad to nie można zwrócić czegoś co zostało nadjedzone. Tutaj serio zaczęłam zastanawiać się nad stanem swojego zdrowia psychicznego, że może coś ze mną jest nie tak. Aczkolwiek jak mam do ch**a dowiedzieć się z jakim nadzieniem dostałam naleśnika, dopóki go nie nakroję. Ten argument został potraktowany jako małej wagi O_o.
Zdarzyło mi się raz zareklamować jedzenie, bo mój naleśnik był zupełnie zimny w momencie podania. Zapewne pani kelnerka podgrzała mi go tylko w mikrofali lub napluła do niego… Albo jedno i drugie, ale tak ciepłego dania, to ja jeszcze nigdy wcześniej tam nie jadłam!
Droga pani Magdo, jestem kelnerka w pewnej restauracji, w ktorej mamy dodatkowe menu napisane na tablicy. Przytocze pewna sytuacje, jaka miala miejsce z jednym z gosci. Na tablicy dania sa napisane dosc prosto, czyli w tym wypadku “foie gras z konfitura ze sliwki”. Gosc zamowil to danie dosc “z marszu” i nie zastanawialam sie nad tym, zeby tlumaczyc, jak to danie wyglada, bo zalozylam, ze tak pewne zamowienie jest jasne. Po tym, jak podalam wyzej wspomniane foie gras, gosc zdziwil sie, ze nie jest to pasztet z ww. watrobki i ze powinnam byla wytlumaczyc, jak to podajemy. Wytlumaczylam gosciowi, ze gdyby to bylo pate to na tablicy tak by bylo zapisane, a nie tlumaczylam dokladnie, bo gosc byl pewien w swoim wyborze. Gosc odeslal danie, powiedzial, ze nie ma na nie ochoty, ale za nie zaplaci. Pozniej jeszcze przy uiszczaniu rachunku raz mi przypomnial o moim bledzie. Bylabym wdzieczna za odpowiedz, jak Pani sie zapatruje na taka sytuacje. Dziekuje i pozdrawiam, wierna czytelniczka.
Raz mi mały Omen zakwilił, źe w sumie to on zmienił zdanie i jednak chce coś innego. Z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziałam “to masz pecha, wybierałeś danie 20minut, już masz je na stole” – #TeamZłeMatkiRulez – to uczy dzieci, że należy przełknąć (dosłownie) konsekwencje swoich wyborów 🙂
Ja jestem z gatunku dziwolągów co nie je naprawdę dużo rzeczy, ale niczym świnka tropiąca trufle, znajdę wszystko i… odkładam na bok talerzyka. Oczywiście, że to wygląda nieestetycznie, ale niestety na 10 składanych zamówień “proszę bez cebuli” połowa zdarza się z. Aaaa… i nie zamawiam zupy cebulowej, by później jęczeć, że “fuj, tu pływa cebula!” 😀
26 Responses
Zawsze mam pewne opory z odsylaniem Dan do kuchni, nawet jesli mi nie smakuje. Póki co tylko raz się odważyłam… bo knajpa tania nie była, co prawda trafilismy tam w drodze powrotne z wycieczki górskiej, więc do sztywnej biznesowej knajpe weszlismy z dzieckiem i w dresach 🙂 Ale – dostalam cudownie surowego ziemniaka. Az zaczelam sie zastanawiac – moze to ja taka nieobyta i tak powinno byc… Jednak wspomnienie z dzieciństwa gdy surowego ziemniaka probowalam w siebie wcisnąć żeby nie pójść do szkoły bardzo szybko przekonało mnie do zwrotu dania. A z kuchni tylko usłyszałam słowa kelnera skierowane do kucharze: “kto k*** zrobił surowego ziemniaka”!!!!
I simply love you 😀
A ja miałam sytuację gdzie po prostu soli i jakichkolwiek przypraw w restauracji zabrakło i tak dostałam ryż z kurczakiem. Mdłe ble. Ale najlepszy był finał w historii w której zamiast nieudanego dania poprosiłam o sałatkę z camembertem to wynik był taki jak na zdjęciu w notce: http://obiednie.blogspot.com.ar/2013/04/niewiele-sympatii-do-empatii.html Do końca życia będę wspominać tę cudowną wizytę.
Całkiem niedawno zamówiłam zaciekawiona sałatkę z wątróbką. Oprócz wątróbki były w niej buraczki, marynowana dynia, karmelizowana marchewka – gdy czytałam składniki, zabrzmiało mi to ciekawie, oryginalnie, intrygująco wręcz. Pomyślałam, że kucharz jest chyba jakimś geniuszem, skoro takie rzeczy połączył 😉 Gdy spróbowałam, niestety mocno się rozczarowałam… Nic do siebie nie pasowało 🙁 Dodatkowo było grubo posypane kiełkami rzodkiewki, które dopełniały obrazu “ni przypiął, ni wypiął”… Dziubnęłam trochę tego, trochę tamtego, ale zdecydowana większość dania została na talerzu, a ja skupiłam się na skończeniu napoju…
Piszę o tym, ponieważ uważam, że w takim wypadku absolutnie nie powinnam dania odsyłać (i nie odesłałam, chociaż nawet kelnerka zaniepokojona dopytywała, czy wszystko w porządku). W menu składniki były uczciwie wypisane, już zamawiając wiedziałam, że będzie to coś dziwnego, a jednak zaryzykowałam… Tej konkretnej sałatki polecać nie będę, ale restauracji nie skreślam 😉
Miałam kiedyś taką sytuacje w knajpie: jestem sama, zamawiam placek po zbójnicku i dostaje piękną porcję pysznego jedzenia. Dodam, że porcja godna rosłego harnasia.
Gdy byłam w połowie, podeszła do mnie kierowniczka sali i zapytała czy wszystko ok. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tak, że pyszne…ale… No i coś mi strzeliło do głowy, i stuknęłam widelcem o krawędź placka, aż wydał głuchy odgłos i stwierdziłam, że jest twardy jak kamień.
No i się zaczęło…
Pani postanowiła przynieść mi nowe danie, ja zapierałam się rękoma i nogami, mówiąc, że nie dam rady dokończyć jadalnej części tego co mam na talerzu, że mi smakuje, że nie oddam, ona swoje, ja swoje, ludzie dookoła zaczęli się gapić, ja bronię swojego talerza… kretyńska sytuacja… Zwłaszcza, że nie mam z kim rozładować napięcia, siedzę sama przy stoliku…
Ostatecznie na rachunku miałam tylko napój, ale tak mi było głupio, że zostawiłam napiwek o wartości połowy tego dania…
Raz w Monte Carlo odesłałem, ale lazania tam podana była zimna, wysuszona jakby mi ktoś ją podał z wczoraj i w dodatku kompletnie bez smaku. Powiedziałem, że tego nie zjem, niech robią co chcą. Gorszej nie jadłem nawet w Tesco z mikrofali. Ogólnie rzecz biorąc, nie odsyłam, nie mam niebiańskiego podniebienia, ale wiem, że już tam nie wrócę…
Co w sytuacji kiedy danie jest niekompletne? Albo jego skład odbiega od przedstawionego w karcie? Oczywiście nie będę kręcił avanti jeżeli w zupie zamiast posiekanego koperku jest nać pietruszki… Ale jeżeli w burgerze brakuje jakiegoś ciekawego dodatku, na którym mi zależało to co… kłócić się o pińć złoty strasznie głupio, ale z drugiej strony zawsze w takich sytuacjach się wkurzam bo mam wrażenie, że ktoś chce mnie orżnąć.
Nie no oczywiście, że powiedzieć kelnerowi, że chciałeś mieć w tym burgerze masło orzechowe i gdzie ono jest.
Pracuje w gastro. Bardzo pracuje w gastro. Mam swoje bistro i jestem tam szefem (szefowa kuchni). Jadam na miescie jakies 6 razy w tygodniu. Jeszcze nigdy nie odeslalam dania do kuchni. Nigdy nie wiem czy to juz jest ten moment kiedy wolno mi to zrobic czy jeszcze nie. Raz w cukierni, gdy dostalam sernik w ktorym ewidentnie czulam zgnite jajko, po zaplaceniu rachunku, bardzo dyskretnie powiedzialam o owym jajku kelnerce i wychodzac widzialam jak dziewczyny zdejmowaly sernik z witryny. Ale ostatnio mialam problem z jedna restauracja (dodam ze do ich siostrzanej restauracji KOCHAM chodzic,smakuje mi tam absolutnie wszystko i pewnie zjadlabym tam przyslowiowe guano w papierku jakby mi podali), w ktorej zamowilam zeberka. Dodatki do miesa (mniejsza o to co to bylo i ich smak) byly letnie, moze nie zimne, ale tez nie gorace, a miesa w zeberkach bylo tak malo ze nie bylo z nich nawet 5 kęsow. Reszta to niestety tluszcz. Zglosilam obsludze ze tu praktycznie nie ma miesa i ze dodatki sa chlodne. Nie odwazylam sie odeslac. Nadal nie wiem czy powinnam to wtedy zrobic. Za danie zaplacilam, bylo na rachunku.
Moja zmora to wpół surowe ziemniaki i suchy kurczak :/ bez względu czy jem w git wypasionej restauracji a rachunek za dwa dania i 2 kieliszki wina wynosi 200 zł czy w jadłodajni, zawsze kurwde trafie na ziemniaki al dente. Też się od tego posrać można :/
Nie mam oporów, żeby coś odesłać, albo zwrócić uwagę na nadprogramowy składnik, którego nie chciałam. Nie jem pomidorów, które niestety są wszędzie i zawsze podkreślam, że poproszę danie bez niego (chodzi o świeże) i niestety ale tylko w jakiś 20-30% przypadków o tym pamiętają… Jestem na tym już wyćwiczona, ale zawsze dostaje z powrotem bez – albo z wyjętym, albo nową porcję (co mnie zawsze bardzo miło zaskakuje, bo niestety pomidor zostawia po sobie nieprzyjemny dla mnie ślad).
Raz mi się zdarzyło dostać kompletnie zimne danie, do tego ziemniaki suto obsypane piachem i na talerzu sałatka, która była ok. Powiedziałam, że jest zimne i niejadalne. Po paru minutach dostałam ten sam talerz, tylko że ciepły… i sałatka też była ciepła. W sumie to tylko ona… Była to chyba największa kulinarna porażka jaka mi się przytrafiła. Serio – nic bardziej żenującego, jeśli chodzi o tego typu sprawy nie widziałam.
Ostatnio z mężem wybraliśmy się do popularnej wrocławskiej Manufaktury makaronu. W środku jak zawsze było pełno. Złożyliśmy zamówienie i na makaron czekaliśmy, uwaga 90 minut, fakt w międzyczasie mąż dostał jeszcze przystawkę, ale było to może w ciągu pierwszych 15 minut! Kelnerka nie poinformowała nas, że trzeba będzie długo czekać. Po godzinie mieliśmy ochotę wyjść, ale właśnie… skoro już tyle czekamy. Jak myślicie w takiej sytuacji powinniśmy domagać się rabatu? Deseru gratis?
chwilowo pracuję jako kelnerka i marzę, żeby każdy gość restauracji przeczytał ten tekst 😀
ile już mi się zdarzyło nasłuchać złych rzeczy od ludzi… jakby to była moja wina…
największymi bucami są i tak ludzie, którzy twierdzą, że z żarciem jest wszystko w porządku (przecież podchodzę z uśmiechem i pytam, jak coś nie pasuje, to proszę mnie poinformować. klient nasz pan, a jeśli faktycznie coś jest nie tak, to oczywiście staniemy na wysokości zadania i rozwiążemy problem), a potem wystawiają złą opinię na trip advisorze albo innym facebooku pisząc, że makaron był niedogotowany a bekon w burgerze za mało chrupiący. słabo. 🙁
Z doświadczenia wiem, że dla restauratora, managera restauracji najgorszym jest brak informacji o słabej jakości Dania lub złego go podania podczas pobytu w restauracji… za to “obsmarowanie” miejsca na portalach typu Facebook czy TripAdvisor. Osobiście strasznie mnie to irytuje!
odesłałam surowego kurczaka
Ja kiedyś zamówiłam pierogi, z którymi ewidentnie było coś nie tak, smakowały jakby były stare, niedogotowane i nieprzyprawione jednocześnie. Najpierw moi współtowarzysze uznali, że przesadzam, ale potem jeden spróbował tego pieroga i prawie się porzygał, takie niedobre. Więc zawołaliśmy kelnerkę i pytamy, czemu podają pierogi, których nie da się jeść bez wrażenia, że się człowiek sam krzywdzi. Usłyszeliśmy, że “nie da się każdemu dogodzić, więc gotujemy i podajemy tak, jak nie smakuje, proszę nie jeść”. I to był koniec sprawy…
Uwielbiam Twój blog!
Jeden raz zdarzyło mi się odesłać danie. Miała być jakaś sałatka (porcja obiadowa powiedzmy sobie) z serem kozim, orzechami włoskimi itd. Dostałam sałatkę z serem typu gorgonzola, ale myślę sobie: jest ok, lubię gorgonzolę, zjem. Po kilku kęsach okazało się, że oprócz orzechów włoskich są też ich łupiny (pewnie komuś nie chciało się przebrać tego, co było w torebce z kupnymi orzechami) i tego już nie zdzierżyłam, bo łupin jednak nie jadam. Udałam się do kelnera, który próbował mi wmówić, że ser jest kozi i dopiero na moje stanowcze protesty poprosił szefa kuchni, który – uwaga – też próbował mi wmówić, że ser jest kozi, a ja nie wiem o czym mówię. Ostatecznie po dłuższej wymianie zdań, przyznał się, że to jednak ser kozi nie jest, a jego brak wynikał z braku dostawy. Na moje pytanie, dlaczego nikt mnie nie poinformował przy składaniu zamówienia (albo zaraz po), że sera koziego w dniu dzisiejszym nie ma i czy może być gorgonzola, nie potrafił mi odpowiedzieć.
Raz oddałam danie w barze jak znalazłam w środku długi czarny włos. Przeprosili i zrobili mi nowe. Niesmak pozostał, już tam potem nigdy nicnie zjadłam :p
Zdazylo mi sie miec kilka razy cos co nie przypominalo zamowionego dania albo bylo zimne badz surowe…ale jakos nie wiem jak zawsze do tego podejsc…bylam kiedys kelnerka w irlandzkim hotelu…serwowanie na uroczystosciach masowych, bistro i restauracja…goscie byli dosc zabawni czasami po zjedzeniu 3/4 potrawy twierdzili, ze bylo ochydne, badz jak juz przyszlo wszystko co bylo zamowione wmawiali mi ze brakuje im np frytek, ktorych nigdy nie zamowili. Z drugiej strony wiem, ze jak sie cos odsylalo na kuchnie, to w zaleznosci od humoru kucharza, zwracalo sie nowe danie badz po prostu po przerzucane na rozne sposoby i dobrze oklepane…bleh
Dostałam kiedyś pomidorową tak kwaśną jakby ktoś wlał do niej pół butelki octu. Powiedziałam o tym kelnerce, przyjeła do wiadomości, ale z rachunku nie zdjęła.
Fajne re: creme brulee, w restauracjii , ktora mialam w Anglii, jedna pani, tez taka z wyzszej polki, odeslala krem brulee, bo byl spalony na wierzchu!
Właśnie przypomniało mi się jak ostatnio próbowałam odesłać danie niezgodne z zamówieniem. Najpierw zostałam poinformowana, że na pewno zamawiałam to co dostałam – kelnerka zapisała to usłyszała i na pewno się nie myli. Ponad to nie można zwrócić czegoś co zostało nadjedzone. Tutaj serio zaczęłam zastanawiać się nad stanem swojego zdrowia psychicznego, że może coś ze mną jest nie tak. Aczkolwiek jak mam do ch**a dowiedzieć się z jakim nadzieniem dostałam naleśnika, dopóki go nie nakroję. Ten argument został potraktowany jako małej wagi O_o.
Zdarzyło mi się raz zareklamować jedzenie, bo mój naleśnik był zupełnie zimny w momencie podania. Zapewne pani kelnerka podgrzała mi go tylko w mikrofali lub napluła do niego… Albo jedno i drugie, ale tak ciepłego dania, to ja jeszcze nigdy wcześniej tam nie jadłam!
Droga pani Magdo, jestem kelnerka w pewnej restauracji, w ktorej mamy dodatkowe menu napisane na tablicy. Przytocze pewna sytuacje, jaka miala miejsce z jednym z gosci. Na tablicy dania sa napisane dosc prosto, czyli w tym wypadku “foie gras z konfitura ze sliwki”. Gosc zamowil to danie dosc “z marszu” i nie zastanawialam sie nad tym, zeby tlumaczyc, jak to danie wyglada, bo zalozylam, ze tak pewne zamowienie jest jasne. Po tym, jak podalam wyzej wspomniane foie gras, gosc zdziwil sie, ze nie jest to pasztet z ww. watrobki i ze powinnam byla wytlumaczyc, jak to podajemy. Wytlumaczylam gosciowi, ze gdyby to bylo pate to na tablicy tak by bylo zapisane, a nie tlumaczylam dokladnie, bo gosc byl pewien w swoim wyborze. Gosc odeslal danie, powiedzial, ze nie ma na nie ochoty, ale za nie zaplaci. Pozniej jeszcze przy uiszczaniu rachunku raz mi przypomnial o moim bledzie. Bylabym wdzieczna za odpowiedz, jak Pani sie zapatruje na taka sytuacje. Dziekuje i pozdrawiam, wierna czytelniczka.
Raz mi mały Omen zakwilił, źe w sumie to on zmienił zdanie i jednak chce coś innego. Z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziałam “to masz pecha, wybierałeś danie 20minut, już masz je na stole” – #TeamZłeMatkiRulez – to uczy dzieci, że należy przełknąć (dosłownie) konsekwencje swoich wyborów 🙂
Ja jestem z gatunku dziwolągów co nie je naprawdę dużo rzeczy, ale niczym świnka tropiąca trufle, znajdę wszystko i… odkładam na bok talerzyka. Oczywiście, że to wygląda nieestetycznie, ale niestety na 10 składanych zamówień “proszę bez cebuli” połowa zdarza się z. Aaaa… i nie zamawiam zupy cebulowej, by później jęczeć, że “fuj, tu pływa cebula!” 😀