Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Myślisz, że jesteś za gruba? Niekoniecznie

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Ideał piękna to pojęcie względne. Różni się w zależności od szerokości geograficznej i tego, kto ocenia. Na przestrzeni wieków zmieniał się od barokowych krągłości, przez apetyczny biust, długie nogi i wyraźne wcięcie w talii znane z lat dziewięćdziesiątych, aż po anorektyczne zombie, którymi powinnyśmy się stać, aby wreszcie się podobać. Nie bójmy się powiedzieć sobie tego wprost – to jest patologia.

Wciąż uważam, że modelki z końca ubiegłego wieku to absolutnie piękne kobiety. Crawford, Schiffer, Evangelista – nie wątpię, że ćwiczyły, że pilnowały diety, to chyba jasne. One też były realizacją wizji projektantów mody na temat tego, jak powinna wyglądać kobieta. Tyle tylko, że wtedy jeszcze kobieta mogła wyglądać normalnie.

Jesteśmy manipulowane na wiele sposobów. Nie ma sensu rozwodzić się nad kolorowymi magazynami i możliwościami, jakie daje fotoszop. Wszystko można wyprasować, odchudzić, pokolorować i dorysować. Wydaje mi się, że ten temat jest już tak przegrzany, że każda rozsądnie myśląca kobieta patrzy na to przez soczewkę zrozumienia mechanizmów, które rządzą mediami. Najpierw jednak pomyślałam o nastolatkach, bo przecież te dzieciaki stykają się z tak kolosalną ilością przekazów, w których widzą wychudzone modelki, ostrzyknięte do nieprzytomności celebrytki, którym prawie pęka skóra na policzkach, że przyjmują to jako kanon. A do kanonu trzeba dążyć – proste.

Wmawia się nam, że mamy się realizować zawodowo, robić kariery, wychowywać dzieci na porządnych ludzi, mieć idealnie posprzątany dom i ręczniki ułożone kolorami, a do tego obowiązkowo pięć razy w tygodniu crossfit, trzy litry wody dziennie, na śniadanie koktajl, na obiad sałatka bez sosu, a na kolację antydepresanty. Powiedzcie mi, który koń pociągowy długo pojedzie na sałatce? I to bez sosu?!

Tak naprawdę statystyki są alarmujące także w naszej grupie wiekowej (okolice trzydziechy), co jest trochę zaskakujące, bo to wiek, w którym już powinnyśmy znać swoją wartość, zdążyć polubić siebie, a medialną papkę odsiewać przez gęste sito. Tymczasem na problemy związane z zaburzeniami odżywiania cierpi coraz więcej kobiet po trzydziestce, a nawet po czterdziestce. Nie jestem lekarzem i nie będę wyrokowała w kwestii chorób. Dziś chcę pogadać o tym, jak pozwalamy się zapędzić w kozi róg i zamiast się cieszyć z fajnych cycków i kawałka tortu narzekamy, że mamy za dużą dupę. Za dużą dla kogo?

Jak nam “pomagają” firmy odzieżowe?

Nie chce mi się pisać o fatalnym oświetleniu w przymierzalniach, dzięki któremu dowiadujesz się, że masz cellulit w miejscach, w których rano go jeszcze nie było. Wszystkie to znamy. Ale od lat nurtuje mnie kwestia rozmiarówki. Jak to jest, że całe życie nosiłaś – powiedzmy – zdrowe 38, wyglądasz dalej tak samo, w stare ciuchy mieścisz się tak samo, a w niektórych sklepach ciężko ci się dopiąć w 40? Może jednak przytyłaś? I przydałaby się jakaś kolejna dieta-cud, która zdewastuje ci organizm? Mmm, brzmi apetycznie. No wiec nie, nie przytyłaś i wszystko z tobą w porządku. Po prostu zostałaś zrobiona w konia. Pociągowego.

Jest taka bardzo popularna w Polsce sieciówka. Nie ta najtańsza, ta trochę droższa. Kiedyś kupowałam tam więcej, a teraz prawie wcale, bo jak widzę tę (byle)jakość, to mi oczy nabiegają krwią. Jakieś pięć lat temu nabyłam drogą kupna płaszcz. Materiał – o dziwo – bardzo dobrej jakości, szmat mam o wiele za dużo, więc płaszcz noszę rzadko i w związku z tym wygląda jak nowy. W sumie trzymam go głównie po to, żeby mieć porównanie. Ma dość dopasowany krój, a na metce widnieje rozmiar 38. Wciąż dobrze w nim wyglądam i wciąż dobrze się układa. Czy zatem mogę przyjąć, że każdy ciuch w rozmiarze 38 jaki zdejmę z wieszaka w tym sklepie także będzie na mnie pasował? Przecież kiedyś tak było, więc czemu teraz nie?

W tej chwili jak zmieszczę się w 40, to jest wielkie święto, a najwygodniej jest mi w rozmiarze 42, ale tylko w tym konkretnym sklepie. Mam takich przykładów dużo więcej i to z dużymi odchyleniami w obie strony, a moja szafa zawiera ciuchy w rozmiarach od S do L. Wszystkie pasują. Co jest ciekawe z uwagi na “vanity sizing” – dość powszechnie stosowane etykietowanie ciuchów rozmiarami mniejszymi, niż są w rzeczywistości, aby klienci czuli się lepiej. Chyba nie działa, bo różnice w rozmiarówkach, czasem nawet w obrębie jednej marki, są tak duże, że nie wiem co mam ze sobą wziąć do przymierzalni, więc w efekcie zawsze biorę trzy różne rozmiary tego samego modelu.

Ja po prostu nie mam już pojęcia jaki noszę rozmiar. A skoro tak, to do czego mam się przywiązywać?

I tu powstaje pytanie: ile kobiet stwierdzi, że skoro już nie mieści się w 38, a kiedyś mieściło, to koniecznie musi schudnąć? Większość? Prawdopodobnie tak. Problem w tym, dziewczyny, że w niektórych sklepach dzisiejsze 42 może być tym samym 38, które nosiłyście przez całe życie.

Kobieta kobiecie…

Pewnie, że całą winę możemy zrzucić na przemysł modowy, który kreuje coraz to chudsze i niemożliwe do osiągnięcia kanony kobiecego piękna, co jest w sposób oczywisty szkodliwe. Przeciętna Polka ma jakieś 165 cm wzrostu i waży 70 kg lub trochę więcej. Przeciętna modelka ma 20 cm więcej i waży 20 kg mniej. Spoko, tylko zapominamy, że ona ma też do wykonywania tego zawodu predyspozycje, z którymi się urodziła, a reszta świata nie. Mimo wszystko w ten zaprzęg wpinają się właśnie kobiety i to one krzyczą “Musisz!”, “Jeszcze dwadzieścia powtórzeń!”, “Jedziesz!”. Dokąd, siostro, do wariatkowa?…

Sport, o ile nie jest trenowany wyczynowo, powinien sprawiać przyjemność. Tak myślę, przecież robimy to dla siebie. Co jest przyjemnego w presji, że musisz? Że jest bikini challenge i jak do lata nie schudniesz, to do niczego się nie nadajesz? Ile z was nie schudło do lata? Spoko, ja też nie. I pewnie nie czujecie się z tym szczególnie dobrze, prawda? A wiecie dlaczego tak jest? Dlatego, że tę ogólnoświatową presję na idealne ciało przyjęłyśmy jako swoją i za każdym razem, kiedy nie udaje nam się jej sprostać, czujemy się źle. Bo zawiodłyśmy, bo nie dałyśmy rady. Ja bardzo przepraszam, ale kogo zawiodłyśmy? No, chyba nie siebie, skoro same sobie tych czelendży nie wymyślamy.

Bo ja chcę się podobać!

Pytanie podstawowe brzmi: komu? Jak nie będziesz się najpierw podobała samej sobie, to i światu też nie. Tak to działa i nic nie da się na to poradzić. Ale my standardowo pomijamy siebie ponieważ tak jesteśmy nauczone – najpierw świat i wszystkie jego potrzeby, a dopiero na końcu ja. W podobaniu oczywiście najbardziej chodzi nam o facetów, bowiem nic tak nie dodaje skrzydeł jak podpaski Always i błysk pożądania w męskich oczach. Więc rozciągamy dobę do trzydziestu godzin, układamy ręczniki kolorami i wstajemy o piątej, żeby przed przygotowaniem zdrowego koktajlu odbębnić ten pieprzony crossfit. Tylko po co?

Prawda jest taka, że większość facetów ma gdzieś twój wyimaginowany cellulit. Zresztą oni mają własny, tyle że na owłosionych udach mniej widać. Logika jest niezawodnym narzędziem w tłumaczeniu świata. No bo pomyśl przez chwilę: oto normalna, zadbana kobieta z wcale niezłym biustem, zgrabną pupą i błyskiem zadowolenia w oku, bo właśnie wciągnęła godny obiad złożony z dwóch dań. Widzisz to? Fajna babka, prawda? Na drugim końcu szali mamy wychudzoną, wiecznie wkurwioną bo głodną, dziewczynę o nieistniejącym biuście i chłopięcej figurze. I teraz zastanów się – którą z nich chętniej skonsumowałby normalny mężczyzna?

No właśnie. Zjedz ciastko.

Tak naprawdę zmierzam do tego, że ciało idealne to takie, które jest zdrowe (i to słowo chcę mocno podkreślić), niezawodne i sama się z nim dobrze czujesz. Inny ideał niż twój własny nie istnieje. Jeśli masz kilka fałdek i jest ci to doskonale obojętne – świetnie. Jeśli lubisz mieć sześciopak na brzuchu i ćwiczenia sprawiają ci radość – świetnie. Jeśli się zawzięłaś i chudniesz, bo chcesz się sobie podobać – kibicuję ci wszystkimi czterema łapami. Ale jeśli robisz to, bo myślisz, że świat tego od ciebie oczekuje, to zastanów się czy masz właściwą motywację. To ty decydujesz z czym ci jest w życiu dobrze, a nie szop, który siedzi i poprawia te wszystkie zdjęcia.

W razie wątpliwości podaję sprawdzony sposób na bikini body: miej body, kup sobie bikini. Voilà!

Magda

Spodobał Ci się tekst? To podaj dalej!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email
Kup moje książki
W pakietach taniej!
169,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 169,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart

30 Responses

  1. O ile sam temat jest wałkowany przez wielu, naprawdę wielu blogerów i w zasadzie nie ma w nim niczego nowego (co nie zmienia faktu, że zgadzam się w stu procentach), o tyle ostatnie zdanie – no ja pierdolę, nic tylko pozazdrościć “umienia w ironię”. Brawo, brawo. 😀

  2. Cudowny! Dziękuję! Uśmiałam się trochę ale też naszła mnie refleksja, że bardzo często to nasi faceci wywierają presję bo sami ulegają “modzie”i stereotypom, że kobieta to powinna wyglądać właśnie tak jak pani z okładki jego ulubionego pisma albo jak popularne motywatorki i trenerki fitness, które on obserwuje na instagramie. A kobiety chcą przecież wyglądać tak żeby podobać się swojemu mężczyźnie 🙁 nie koniecznie w biegu życia codziennego zauważając, że po 30-tce jednak lekko przemiana materii im siadła a w ciągu ostatniego roku jakoś przybyło w boczkach niechciane 2-3kg. Zgadzam się, że najpierw mamy podobać się same sobie, ale nie oszukujmy się, faceci też mają swój udział w naszym postrzeganiu siebie a oni?
    Czasem gorzej niż laski są tą wizją idealnosci opętani i zafascynowani 🙁

    1. Współczuję Ci szczerze skoro masz takiego faceta.
      Ja jak każda kobieta bardzo krytycznie podchodzę do swojego ciała bo do wyglądu modelki mi wiele brakuje. Narzekam na cellulit i parę kg za dużo i wierz mi że to jest tylko w naszych głowach, same się do tego napędzamy. Od faceta ciągle słyszę zapewnienia, że przesadzam a jemu podobam się taka jaka jestem. Na wieszaki tylko dobrze się patrzy.
      Pewnie, że znajdą się pustaki dla których wygląd jest najważniejszy, ale jestem przekonana że to nie panowie a my same jesteśmy winne temu pędowi ku chudej sylwetce.

      1. Zgadzam się, mam wielu bliskich kolegów w różnych kręgach, często jestem jedyną dziewczyną w męskiej grupie, która swobodnie przy mnie rozmawia. Koledzy pracują od finansów po sztukę, nikogo nie obchodzi, żeby dziewczyna była chuda, tylko żeby była w miarę zadbana (zdarzają się tacy, którym nie podobają się włosy pod pachami, na przykład, albo którzy wolą, kiedy dziewczyny ubierają się bardziej elegancko). A najważniejsze, to żeby miała o czym rozmawiać i miała ochotę iść na koncert, na wystawę, na wycieczkę nad morze.
        Żaden z chłopaków, z którymi się spotykałam, nie wspomniał nigdy słowem o cellulicie, o boczkach, o brzuszku, raczej martwili się, jeśli nagle zmieniała mi się waga, czy dobrze się czuję, czym się martwię. Dziewczyna mojego brata jest bardzo wysportowana, ale nie jest tyczką, narzeka na to strasznie, a mojego brata martwi go jedynie, że ona się źle czuje i czasem chodzi smutna, kompletnie nie rozumiejąc, o co chodzi, a zatem – jak ją właściwie pocieszyć. Ja od jakiegoś czasu zaczęłam się więcej się ruszać i widzę dużą zmianę w figurze. Dumna z siebie jestem jak cholera, a mój chłopak, który poznał mnie, jak nie miałam kawałka mięśnia na tyłku, co jakiś czas mi gratuluje… że chce mi się ruszać, bo mam potem lepszy humor. 😉

      2. Nigdzie nie napisałam, że mam takiego faceta. Ale przypadków znam wiele…

  3. Sport sportem i warto go uprawiać. Szanuje wszystkich tych, którzy pompują ciało do rozmiarów super-fit, jedzą jałowy ryż i sałatę. Jest to dla ludzi, ale nie dla wszystkich śmiertelnikow. Zamiast martwić się, że mam fałdę na brzuchu po prostu jem tak jak lubie. Przecież jedzenie jest takie zajebiste!

  4. A. Sapkowski: “Odkrywcze, że aż dech zapiera”. Chude laski publikują zdjęcia na Insta (btw. mam wrażenie, że kanon piękna się zmienił i obecnie w cenie są szczupłe, lecz muskularne ciała z obowiązkowym wydatnym tyłkiem), a “świadome” laski publikują kontrposty z przemyśleniami podobnymi do Twoich. A czytelniczki dziękują za wsparcie, by po tygodniu wrócić do diety i pożądliwego oglądania zdjęć modeleczek. I tak w kółko, cykl trendów w necie zamyka się i odtwarza od nowa. A obok tego żyją sobie szarzy ludzie, którzy bez spiny układają sobie życie bez zastanawiania się nad omawianym problemem.

  5. Nareszcie jakiś głos rozsądku! Mam +40 (lat), +kilka kilo (nadwagi), insulino oporność (niestety), przez którą muszę się ograniczać z węglowodanami. Ale do cholery – dobremu strudlowi nie odmówię, nawet kosztem rozmiarówki w sieciówce.
    P.S. nie mam 500+
    P.S.2 – też sprawdzę ten cellulit u Chłopa 😉
    Dziekuję.

  6. Ja się stykam raczej z „vanity sizing”, jak szukam ubrań w polskich firmach, nie w sieciówkach. A zresztą to może inne zjawisko – chodzi mi o fakt, że najmniejszy rozmiar jest na mnie sporo za duży. A bynajmniej nie mam sylwetki modelki, kiedyś na takie kobiety jak ja mówiło się ładnie “filigranowa” 😉 Nieco brzydziej – kurdupel mający ledwie 160 cm wzrostu i adekwatną do tego wzrostu wagę.

  7. Mam 20 lat i moim hobby jest pieczenie ciast. Niestety, tylko moja rodzina to docenia, bo każda koleżanka na propozycje ciasta reaguje “chcesz, żebym się w bikini nie zmieściła?”. Dla mnie to jest chore. Tak samo jak chory jest fakt, że będąc z koleżanka na zakupach aż wstyd zapytac o większy rozmiar, bo jest taka konkretna mina koleżanek i sprzedawczyń, kiedy pyta się o L, a o XL to już w ogóle wstyd. Może jestem jakaś nienormalna w świetle kanonu, ale osobiście wagę omijam. Po co mam się stresować? Moja mama i siostra maja krągłości. Moim zdaniem są to najpiękniejsze kobiety na świecie. Z drugiej strony, moja przyjaciółka jest modelka i nadal nie może zrozumieć, dlaczego przy mojej figurze mam czelność piec ciasta i je jeść. Ale wiecie, moim zdaniem żadna nieszczęśliwa dziewczyna nigdy nie będzie piękna.

  8. Ale mnie wkurzyło jedno zdanie, popsuło mi radość z całego dobrego tekstu. Ja wiem, że chodziło o przeciwstawienie “zdrowej babeczki” “nieszczęśliwej, odchudzającej się dziewczynie, która siebie nie akceptuje”. Ale bardzo proszę! To przykre jak druga kobieta mówi o tym jak wyglądam (bez biustu, chłopięca sylwetka) że niby to właśnie ten drugi koniec szali, przeciwny do “akceptującej się kobiety” ;_;

  9. Trafione w punkt, moje rozterki i przemyślenia. Wieczny kompleks, od podstawówki, bo wzrost zacny i biodra szerokie, nogi postawne, choć dzięki Kim K. to już nie taki problem jak jeszcze 5 lat temu.. Na diecie od 15 r ż., czyli już 17 lat.. zawsze się znajdzie szczupła koleżanka, potem szwagierka i magiczne słowo “musisz”.. Musisz jeść do 18, nie jeść prince polo, musisz biegać po pagórkach, musisz.. żeby co, żeby pupa weszła w 38.. ale ja już nie muszę, bo straciłam przyjaciółkę, zachorowała i odeszła i nikt nie myśli o jej gabarytach itp., tylko o jej ciepłym usposobieniu, poczuciu humoru.. i dopiero ta strata uświadomiła mi, że to tylko ludzkie gadanie, często złośliwych zgorzkniałych osób.. pupa schudnie to zauważą za duży odrost i złamany paznokieć..

  10. Napisane w punkt i świetnie się czyta. Widac, że lubisz pisać, masz niesamowita lekkość. Jednak niestety ile byśmy nie napisały i nie naczytały się takich fajnych artykułow to zawsze z tyłu głowy będzie nam szumiało “jestem za gruba – czas na sałate”. Już chyba mamy tak w głowach zaprogramowane. Zauważyłam, że nawet te z nas, które mają bardzo wysoką samoocenę rzucają się czasem w wir odchudzania. A różnica pomiędzy tymi dziewczynami z wysoką samooceną, a tymi z niską jest taka, że te z wysoką otwarcie mówia JESTEM GRUBA, gdy te drugie wyjmuja baterie z wagi, żeby nie móc się zważyć… (żeby nie było – ta druga grupa to JA)

Dodaj komentarz