Wjeżdżamy nad Zatokę Kotorską, jesteśmy już naprawdę wysoko. Miejscami przy drodze leży jeszcze śnieg, choć słońce przygrzewa i temperatura dobija do dwudziestu stopni. Jest coraz więcej litej skały, a mniej roślin. Od czasu do czasu mijamy żyzne, soczyście zielone pierwszą wiosenną zielenią doliny, a pocztówkowe kłębuszki waty cukrowej na błękitnym niebie są na wyciągnięcie ręki. Bajka.
Temperatura konsekwentnie spada, aż w Zabljaku, czarnogórskim kurorcie narciarskim, osiągnie okrągłe zero. Ale tego jeszcze nie wiemy. Na razie mijamy bajkowe Jezioro Słone i w Niksicu skręcamy w stronę klasztoru Ostrog.
Monaster Ostrog
Ostrog wtulony w litą skałę, wysoko w górach, wymaga by dotrzeć do niego niczym innym, niż wąską na półtora samochodu drogą z serpentynami. Jeszcze nie wiemy, że serpentyny staną się motywem przewodnim tej wycieczki, ale powoli coś nam zaczyna świtać.
Znaki na dole mówią, że od klasztoru dzieli nas osiem kilometrów prawie pionowej, mozolnej wspinaczki przy użyciu biegów jeden i dwa oraz nieskończoność zakrętów. Tak naprawdę jest więcej, niż osiem kilometrów, ale tu dość luźno podchodzi się do kwestii odległości i oboje w którymś momencie sarkamy, że nie wzięliśmy mojego samochodu z błogosławioną automatyczną skrzynią biegów. Gdzieś między “O rany, patrz jaka przepaść!”, a “O rany, coś jedzie z naprzeciwka!”.
Kiedy wreszcie docieramy na miejsce, z serca współczuję pielgrzymom, którzy przybywają tu z okazji prawosławnej Wielkanocy, a autokary wypluwają ich na ostatnim dostępnym dla nich parkingu wiele, wiele zakrętów niżej. Drogę między serpentynami skracają sobie idąc na przełaj, ale nie sądzę, aby to wiele pomagało.
Klasztor Ostrog słynie z relikwii Bazylego Ostrogorskiego, która od kilku wieków się nie rozkłada. Takie prawo świętych.
Idę pierwsza, Jacek zostaje z psami. Nie ma tu wiele do zwiedzania: jest jeden sklepik z dewocjonaliami i jedno malutkie, okopcone pomieszczenie z obrazem Matki Boskiej, który jest tu jedynym czystym przedmiotem. Gruba, łuszcząca się sadza na ścianach i całkowicie czarny żyrandol dają wyobrażenie o tym, ilu wiernych zostawiło tu swoje troski i radości.
Jest tu też największy dzwon na Bałkanach, ale część klasztoru jest właśnie w remoncie, więc nie mamy okazji zobaczyć wszystkiego. Kiedy pomyślę, że klasztor został założony w XVII w. i jak nieprawdopodobnym wysiłkiem musiał zostać zbudowany, to doceniam samochód, jak nigdy. Nawet bez automatycznej skrzyni.
No i jest gwóźdź programu – miniaturowa, upstrzona ciężkimi od złota ikonami, jaskinia z otwartą trumną. Nie wolno tu robić zdjęć, więc szanuję ten zakaz i się nie wychylam. Normalnie relikwia znajduje się w głównej świątyni obok ikonostasu, więc nie mam pewności czy przeniesiono ją do jaskini na okres Wielkanocy, na okres remontu, czy też nie przenoszono jej w ogóle i trumna to tylko erzac.
W rogu jaskini jeden pop śpiewa, a drugi, stojąc obok trumny, zachęca wiernych jednoznacznym machnięciem krzyża trzymanego w dłoni, do ucałowania rąbka szaty, która skrywa truchło. Za karesy uprzejmie dziękuję, ale stoję nad trumną i intensywnie gapię się w jej wnętrze. Niestety, zdobiony złotą nitką materiał tak szczelnie skrywa ciało, że nie jestem w stanie dostrzec nawet fragmentu nadgarstka i potwierdzić, że coś pod tym materiałem rzeczywiście jest. Relikwia ma wydzielać przyjemną woń, lecz nic oprócz kopcia nie czuję, jednak z tej maleńkiej, nieco okopconej jaskini, aż bucha podniosła, gęsta od emocji atmosfera.
Kiedy idę zmienić Jacka na warcie przy psach, myślę sobie, że było warto piąć się tymi wszystkimi zakrętami tak wysoko.
Park Narodowy Durmitor i Žabljak
Po jakimś czasie ruszamy w kierunku Parku Narodowego Durmitor, gdzie znajduje się miejscowość Žabljak. Najpierw jest śmiesznie – resztki śniegu tu i tam. Przed nami majaczą góry okryte gęstą czapą chmur. Cały czas się śmiejemy, gdy nagle – bach!
Dalej jest tylko gorzej, ale humor nas nie opuszcza nawet, kiedy uświadamiamy sobie, że przecież mamy letnie opony. Po kolejnym milionie – jakie to zaskakujące – serpentyn, docieramy do Žabljaka.
Žabljak to tutejszy kurort narciarski i znakomita baza wypadowa dla lubiących trekking. Zagubiony gdzieś między sezonami, kiedy narciarze już wyjechali, a zieleń jeszcze nie buchnęła, robi trochę przygnębiające wrażenie. Jedna ulica, prawie wszystko pozamykane… Przy dobrej pogodzie musi tu być pięknie. Chciałabym trochę pochodzić po tych górach, najlepiej wiosną lub jesienią.
Tylko psy szaleją w śniegu, a Precel po chwili przypomina białą śnieżną kulę, która sunie w naszym kierunku z prędkością światła, rozmazując się na każdym zdjęciu w czarno-białą smugę. To nie tylko dla nas pierwszy poważny śnieg w tym roku – dla psów też. I używają ile wlezie.
Kanion Tary
Dajemy im jeszcze chwilę i pakujemy towarzystwo do samochodu. Koniecznie chcemy zobaczyć kanion rzeki Tary, który jest najgłębszym kanionem w Europie i jednym z najgłębszych na świecie – miejscami ma nawet 1300 m. głębokości! Nie muszę dodawać, że prowadzą nas do niego serpentyny.
Jeszcze się nie zazieleniło, ale co odważniejsi wybierają się w tym okresie na rafting, bo topniejący śnieg podnosi stan wody i rzeka robi się jeszcze bardziej dzika. My – rozpieszczone ciepłoluby – nawet nie podnosimy rękawicy. Ale widok obłędnie błękitnej rzeki robi na nas duże wrażenie. Jest błękitna z powodu szmaragdowozielonych kamieni, które zaściełają jej dno.
Później, jadąc w kierunku Podgoricy, Tara towarzyszy nam jeszcze jakieś 40 km. No i serpentyny.
Powoli opuszczamy zaczarowane miejsce, nad którym poduszka nieprzeniknionych chmur postanowiła stać i się nie ruszać. Dziwi mnie, że w żadnym przewodniku nie przeczytałam o innej rzece – Moracy, która wpada do Jeziora Szkoderskiego. Przez pewien czas jedziemy jej kanionem, który jest wyjątkowo malowniczy i urodą nic, a nic nie ustępuje kanionowi Tary, a miejscami go nawet przebija.
Z lewej błękitna, rwąca rzeka, do której niemal pionowo spadają nagie, ostre skały, z prawej ich nawisy nad półką, którą biegnie droga. Momentami przypomina mi to Trasę Transfogarską w Rumunii.
Park Narodowy Lovcen i Njeguši
Raczej obojętnie mijamy stolicę Czarnogóry, Podgoricę, i kierujemy się w stronę statku-matki. Nie planujemy tego dnia nic więcej, a tym bardziej ani Parku Narodowego Lovcen, ani Njeguši, jednak remont drogi, objazdy w Cetinje, starej stolicy Czarnogóry, i koniec języka za przewodnika wypluwają nas gdzie? Na serpentyny! A serpentyny prowadzą miejscami przez Lovcen i ostatecznie doprowadzają do Njeguši.
Njeguši to malutka, bajkowa miejscowość położona w lekko zamglonej, zielonej dolinie. Mówię do Jacka, że prawie na pewno mieszkają tu skrzaty i poltergeisty, ale on się ze mnie śmieje.
Njeguši słynie na całą Czarnogórę z serów i szynki, nazywanej tutaj, podobnie jak na całych Bałkanach, pršut. Przy wielu domach są tablice informujące, że gospodarze zajmują się ich wyrobem. Warto się zatrzymać i kupić, szczególnie fenomenalny, dojrzewający ser, który smakuje najlepiej, kiedy jest jeszcze całkiem młody. A później zeżreć połowę jeszcze w samochodzie.
Aby dotrzeć do Kotoru znów musimy się przeprawić przez góry – serpentynami w górę, serpentynami w dół. A to niespodzianka.
Nagrodą jest genialny widok na Zatokę Kotorską z zachodzącym właśnie słońcem, które maluje krajobraz na czerwono i pomarańczem kładzie się na wodzie. Na mapie te serpentyny są nad samym Kotorem i miałam je w planach na kolejny dzień właśnie z powodu widoków, a one tak po prostu wyskakują przed nami.
Zrobiliśmy pętlę wokół całej Czarnogóry, ale mimo to zatrzymujemy się jeszcze kilka razy, aby zrobić zdjęcia. Głowimy się, jaki osiołek przestrzelił wszystkie znaki, które mijamy, robiąc z nich sito i liczymy kolejne ostre zakręty dzielące nas od restauracji, wina i uwolnienia się od samochodu: 23, 22, 21…
Część pierwsza, a w niej Stari Bar, Sveti Stefan, Ulcinj i Park Narodowy Jeziora Szkoderskiego tutaj.
Część trzecia, a w niej Herceg Novi, Perast, Kotor Tivat (Boka Kotorska) i Budva tutaj
Magda
Podobne wpisy
Zachwycająca Czarnogóra cz. 3 – Boka Kotorska i Budva
Zachwycająca Czarnogóra cz. 1 – Sveti Stefan, Stari Bar i Jezioro Szkoderskie
Catovica Mlini – dzikie szparagi w starym młynie /Boka Kotorska, Czarnogóra
Wakacje w Europie: 6 najciekawszych kierunków
10 tekstów, które doprowadzają mnie do szału
Le Pain Quotidien, Bruksela, Belgia
5 odpowiedzi
Pierwsza myśl. Wskoczyć do tej rzeki. Dam znać czy przeżyję.
Pomyśl o raftingu, duży fun i też się zmoczysz 🙂
Welcome to Montenegro…http://madeinbalkan-rs.blogspot.nl/2016/02/welcom-to-montenegro.html
Super zdjęcia, te widoki z serpentyn przez Lovćen na Bokę są ekstra.
A ta jaskinia na Ostrogu to jedna z cerkwii, są trzy cerkwie i właśnie jedna z nich jest w jaskini, tam gdzie ciało Vasilija. Podobno go czasami odkrywają ale jakoś mi się nie chce wierzyć.
Możliwość komentowania została wyłączona.