W sumie nie miałam w planach pisać o żadnej konkretnej restauracji osobnego postu. Chciałam wszystkie ciekawe wrzucić w jedno większe zestawienie, żeby łatwiej Wam było z tych informacji skorzystać. Ale obudziłam się dziś przed budzikiem i stwierdziłam, że powinni dostać własny kawałek podłogi na moim serwerze, choćbym nawet miała to napisać w biegu i trochę lakonicznie. Bo nakarmili nas cudownie.
O tutejszej gastronomii mówią różnie – jedni, że jest coraz gorzej, a wszyscy przyzwoici kucharze dawno opuścili Budapeszt, inni że wprost przeciwnie. Rzeczywiście trafialiśmy różnie ze wskazaniem na “umiarkowanie”, ale miałam w zanadrzu krótką listę knajp, które stają na wysokości zadania.
Pasaret Bisztro jest daleko poza turystycznym zasięgiem, klientela to w 90% przypadków sąsiedzi, menu jest tylko po węgiersku, a wnętrze to całkiem przyjemne, nowoczesne bistro. Do tego trafiła nam się absolutnie fenomenalna obsługa wyposażona w anielską cierpliwość i bardzo dobrą znajomość angielskiego. Innymi słowy – przetłumaczyli nam wszystko.
Budapeszt przemierzamy z pieśnią na ustach, jedząc foie gras przynajmniej dwa razy dziennie. Tu też wybraliśmy je na przystawkę, do tego chutney gruszkowy i domowa bagietka. Tak, jadłam pszenicę będąc doskonale świadoma wszystkich skutków, jakie to za sobą pociągnie. I było mi tak dobrze… Fajna była też lekko azjatycka zupa z kurczakiem, mlekiem kokosowym i kolendrą. Jedynie do tatara się przyczepię, bo mięso nie było takiej jakości, do jakiej jestem przyzwyczajona. Mimo, że krojone w większą kostkę, to jednak lekko ciągnące. Ostatnią z przystawek była cudownie delikatna ośmiornica z sałatką z alg i jajkami przepiórczymi macerowanymi w kawie. Bardzo udane, nieoczywiste połączenie.
Główne to fajerwerki. Cudownie delikatny świński brzuszek z mięsem rozpływającym się w ustach i obłędnie chrupiącą skórką to pierwszy sztos, towarzyszyło mu puree z topinamburu i gruby plaster smażonego fenkułu. Dalej smażona na maśle foie gras z puree ziemniaczanym, o której można powiedzieć tylko tyle, że była absolutnie doskonała. Podobnie, jak domowa kiełbasa z dzika – pełna smaku, ani nazbyt tłusta, ani sucha, idealnie w punkt. No i w konsystencji podobny do masła ozór wołowy podany na potrawce z fasoli. Wiem, że okrutnie mięsny jest ten przelot, ale jak ktoś umie w mięso, to nie trzeba psuć. Na pewno na długo zapamiętam świnkę, cudownie soczystą i delikatną o skórce chrupiącej jak marzenie.
Niespecjalnie mieliśmy siłę na desery, więc przyswoiliśmy tylko dwa: świetne, delikatne kluseczki w podobie jak gnocchi podane z makiem i musem jabłkowym oraz równie dobre ziemniaczane pierogi faszerowane śliwkami i solidnie podsypane kruszonymi ciasteczkami maślanymi. Wiem, że w opisie brzmi to tak sobie, ale wierzcie mi na słowo – poza tatarem niemal wylizaliśmy wszystkie talerze.
To jest świetna kuchnia, wszystko robią sami i naprawdę czuć w tym serce. Może nie napiszę, że są to szczególnie brawurowe połączenia, ale smaki i technika przygotowania dań już tak. Ktoś tu naprawdę umie w gotowanie i warto wybrać się do nich specjalnie, porzucając turystyczną przypadkowość.
Dzięki Waszej rekomendacji i my trafiliśmy w to super miejsce. Dzięki. Menadżer pamięta Waszą wizytę i serdecznie pozdrawia. Ponoć nakręcacie mu biznes wśród polskich turystów. I słusznie, bo karmią wspaniale.
2 Responses
Dzięki Waszej rekomendacji i my trafiliśmy w to super miejsce. Dzięki. Menadżer pamięta Waszą wizytę i serdecznie pozdrawia. Ponoć nakręcacie mu biznes wśród polskich turystów. I słusznie, bo karmią wspaniale.
Wlasnie wyszedlem pysznie objedzony. Nie ma juz swinki niestety. Za to do kaczej watroby daja glazurowane swieze figi. Odlot.