Biały Królik był na mojej liście właściwie od momentu, kiedy się otworzył. I dobrze, że dostał swój czas na rozruch. Teoria mówi, że kuchnia powinna być już powtarzalna i na stałym poziomie. A to zapewnia recenzji dłuższą przydatność do spożycia.
Wnętrze jest eleganckie i przestronne, a obsługa uderzająco profesjonalna. Wiecie, ostatnio restauratorzy mają duże kłopoty ze znalezieniem dobrych kelnerów. Bo “kelner” to w Polsce nie zawód, tylko epizod w życiu. A dobry kelner to nie tylko zestaw pewnych cech, lecz również całkiem obszerna wiedza. Wcale nie jest łatwo wykonywać tę pracę w taki sposób, żeby zapadać w pamięć jako ktoś ponadprzeciętny. I tu spotkało nas bardzo przyjemne doświadczenie – obsługa nienachalna, czujna, serdeczna, poza kilkoma detalami bezbłędna.
Mają bardzo dobre domowe pieczywo, szczególnie do gustu przypadł nam flat bread – twardy, chrupiący i z kminkiem. Natomiast amuse bouche jest rozkoszne, bo na chrupiącym gryczanym chipsie znajdujemy tylko masło i żel o smaku ogórków kiszonych, nie bez znaczenia są też maleńkie miotełki koperku. To proste, znajome smaki. Powiedziałabym, że domowe, ale w wyrafinowanej formie.
Zamawiamy dwie przystawki, dwie zupy i dwa główne, więc nie próbujemy całej karty, ale jednak sporą jej część. Pierwszą przystawką jest brandade z dorsza z ogórkiem, piklowaną cebulką i chipsami ziemniaczanymi (20 zł) i to jest świetna sprawa. Niejednorodne w strukturze brandade pozwala wyczuć kawałki delikatnego, soczystego dorsza, ale to świeży ogórek sprawa, że ta przystawka staje się lekka jak tchnienie i przywodzi na myśl wiosnę. Ja wiem, że teraz tylko korzeniowe, ale wierzcie mi – w ten deszczowy, paskudny dzień to danie było jak obietnica lepszego jutra. Przecież ta zima kiedyś musi minąć. Prawda?…
Nieźle wypada też moja terrina z królika (35 zł) – ma zwartą formę, ale z wyraźnymi kawałkami mięsa, natomiast wyjątkowo zgrabną przeciwwagę stanowi dla niej lekko słodki, miodny sos. Tu już rzeczywiście mamy jesienne warzywa – delikatnie piklowane buraki czy topinambur. Są chrupiące i lekko kwaśne. To zgrabne, zbalansowane połączenie.
Świetną sprawą jest barszcz z kiszonego hibiskusa (30 zł), rzeczywiście smakuje i wygląda jak barszcz, choć czuć w nim specyficzną nutę hibiskusa, a lekki zapach wędzonki pochodzi z wędzonych kości cielęcych, na których zupa została ugotowana. Lubię takie małe oszustwa. Wygląda jak barszcz, smakuje jak barszcz, myślisz – barszcz. A to hibiskus. Choć z burakiem, a kelnerka mówiła, że bez.
Widząc w menu zupę z raków (34 zł) nawet się nie zastanawiam. W raki wchodzę zawsze. I teraz tak… Fajnie, że towarzyszy jej crème fraîche i kawior z troci, ale trochę mniej mnie raduje pasek papryki misternie ułożony na dnie miseczki. Smak papryki odnajduję też w kremie, który kelnerka wlewa do talerza. A raków prawie wcale, bardziej się ich obecności domyślam. Smak papryki jest dość agresywny i tutaj też gra pierwsze skrzypce. Mam też uwagę do talerza – wysoka miseczka z załamującymi się ku środkowi rantami jest ładna, ale koszmarnie niewygodna i trzeba się trochę pogimnastykować, aby coś z niej wydobyć.
Nie najlepiej wypada też okoń morski z grasicą cielęcą (40 zł). Zjadam może połowę porcji i odpuszczam. Okoń, jak zeznaje kelnerka, gotowany metodą sous vide, a przed podaniem grillowany, ma dwie podstawowe wady: mięso jest suche i rozpada się jak trociny (z sous vide?!), a skóra, tak dla odmiany, jest miękka i mokra. Wolałabym jednak konfigurację “mięso soczyste, skórka chrupiąca”. Może przed podaniem warto byłoby wrzucić rybę na rozgrzane masło i przez chwilę bastować? Myślę, że to mogłoby pomóc. Grasica nie jest najdelikatniejszą, jaką jadłam, a kasza manna przygotowana jak polenta ma dwie wady: jest sucha i pozbawiona smaku. Okoniowi dziękujemy.
Ostatnie z dań głównych to antrykot z krokietami ziemniaczanymi i puree z pasternaku (60 zł). Tu jest przyzwoicie, ale nie oszałamiająco. Mięsu trochę brakuje delikatności, być może dlatego, że nie mają w zwyczaju pytać o stopień wysmażenia i “medium” to dla mnie już trochę przeciągnięte, zdecydowanie wolałabym muuuczące “rare”. Za to krokieciki rozkoszne – kremowe i delikatne wewnątrz, chrupiące i nie tłuste z wierzchu. Jednak ogólne wrażenie jest przy tej pozycji dość pozytywne.
Biały Królik zebrał sporo entuzjastycznych recenzji. Moje wrażenia są pozytywne, lecz stonowane. Z pewnością wrócę, ale nie jest to moje marzenie numer jeden przy najbliższej wizycie w Trójmieście. Warto też wspomnieć o cenach, które są naprawdę rozsądne. Gdyby Biały Królik był w Warszawie, to trzeba by było pomnożyć je przez dwa. A to trochę koi ból po rakowej i okoniu.
Magda
Info
www fb
ul. Folwarczna 2, 81-547 Gdynia
Szef kuchni: Marcin Popielarz
Jedna odpowiedź
“do gustu przypadł na flat bread” i trochę dalej “kopreku”. Nie lubię literówek na takich ładnych blogach ;d
Poza tym fajny tekst, pozdrawiam 🙂