Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

My Polacy lekomaniacy

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Jemy pigułki jak dropsy. Na wszystko, ale najwięcej na ból – ból głowy, ból pleców, ból brzucha. Gdyby wierzyć reklamom właściwie wszystko nas boli, a jak nie boli, to zaraz zacznie, więc niektórzy łykają pigułki na wszelki wypadek. W Europie zajmujemy niechlubne drugie miejsce jeśli chodzi o ilość zjadanych leków przeciwbólowych per capita. 

Nie, żebym miała jakiś sentyment, od którego nie potrafię się uwolnić, ale pamiętam czym leczono mnie w dzieciństwie – Polopiryną S, Flegaminą na kaszel, syropem z cebuli, ciepłym mlekiem z miodem. Przez całe dzieciństwo antybiotyk dostałam może trzy razy nie dlatego, że byłam wyjątkowo zdrowa, myślę że mieściłam się w średniej. Antybiotyku nie widywałam zbyt często, bo nie było takiej potrzeby – najprostsze rozwiązania wystarczały w zupełności.

Co więcej – ja je nadal stosuję. Czasem przeziębienie wystarzy wyleżeć i pozwolić układowi odpornościowemu działać. W apteczce mam zaledwie kilka drobiazgów, a i tak większość to poczciwy magnez, witamina C czy D. Co jest takiego w pigułkach, że tak bardzo je pokochaliśmy? Bo są kolorowe? Smaczne? Bo garść piguł łykana rano daje nam poczucie kontroli nad własnym ciałem i życiem?

A może ktoś nam powiedział, że cierpimy na milion przypadłości, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia?

Ten tekst chodził za mną dobre dwa lata. W końcu bezpośredni bodziec przyszedł z… reklamy. No bo skąd? Mamy oto jeden blok reklamowy, ot taki zwykły, w połowie wieczornego filmu. A w nim (kolejność zgodna z oryginałem):

1. Syrop na kaszel mokry,
2. Piguły na grypę,
3. Syrop na kaszel i mokry i suchy dla tych, co nie potrafią odróżnić jednego od drugiego,
4. Lizaki z apteki dla małych chorowitków (reklamy tego typu nie mogą być kierowane do dzieci, jest to niezgodne z prawem, jednak są tak skonstruowane, że oglądające je dzieciaki TEŻ chcą takie lizaki, cukierki czy inne gumy – moralnie bardzo wątpliwe, ale tam gdzie są duże pieniądze nie ma miejsca na morlaność, n’est-ce pas? Co więcej, w ten sposób hodujemy sobie pokolenie lekomanów, dla których łykanie pigułek i syropków na każde kichnięcie jest czymś normalnym),
5. Piguły na potencję,
6. Margaryna jako radosny przerywnik,
7. Piguły na odporność,
8. Piguły na chrypkę,
9. Piguły na kaszel palacza,
10. Piguły na sen.

To wszystko ciurkiem w jednym bloku reklamowym. Kurwa mać, ja nie wiedziałam na jakim świecie żyję, póki jeden jedyny raz nie zmieniłam kanału podczas reklam! Gdyby im wierzyć sypiemy się jak spróchniałe drewno, dręczy nas nietrzymanie moczu, zgaga i nieświeży oddech. No, katastrofa!

Ale trzeba oddać, że niektóre są naprawdę zabawne, na przykład te o nietolerancjach – nie tolerujesz laktozy? Weź pigułkę i toleruj. Z kolei “zespół niespokojnych nóg” wszedł już chyba do kanonu najbardziej bekowych reklam dekady.

A matka wie, że ćpiesz?

Zauważyliście, że piguły mają swoją sezonowość? Prawie jak warzywa. I tak oto wiosną jemy piguły na alergie oraz przeziębienia, w końcu wiosenne przesilenie, dalej latem dowiemy się co na komary, ewentualnie czym smarować ugryzienia, a do tego coś na zatrucia pokarmowe i chorobę lokomocyjną, no i koniecznie jakiś specyfik na nadmierną potliwość (podpowiadam – nie jest to mydło).

Ale prawdziwy festiwal zaczyna się od września. Dzieciątka idą do szkół i przedszkoli, skąd przywlekają coraz to nowe gile w małych noskach. Tu się zaczyna prawdziwe używanie. No bo co? DZIECKU nie kupisz? Zima to właściwie ciąg dalszy grypowych tematów, okołoświątecznie przetykanych pigułami na zgagę oraz wzdęcia, bo w każde święta w Polsce żremy, jakby jutra miało nie być. A w ramach przerywnika humorystycznego suplementy ze składem pisanym na kolanie wywróżonym z palca oraz fusów. Suplementy na różne śmieszne dolegliwości, których nie mieliśmy, póki ktoś nam nie powiedział, że jest inaczej i nie pojawiły się te wszystkie cudowne remedia.

Na podstawie reklam można wyróżnić następujące ogólnonarodowe przypadłości:

  • ból (wszystkiego)
  • katar
  • kaszel (mokry, suchy, dwa w jednym)
  • alergie
  • wzdęcia
  • zgaga
  • grzybica dowolnej części ciała
  • zespół niespokojnych nóg
  • latająca powieka
  • wielka dupa, pardon, zbyt duży apetyt
  • zbyt mały apetyt
  • wysypka
  • nietrzymanie moczu
  • problemy ze wzwodem
  • stres
  • bezsenność

Każda z tych przypadłości z kolei ma swoje podgrupy, na przykład inne piguły są na ból głowy, a inne na ból pleców. Za to wszystkie inteligentne i trafiające w źródło bólu skuteczniej, niż rekin w źródło krwi.

Z lekami jak z szamponami

To jest naprawdę zabawne, że co sezon ten sam lek zyskuje nową, zajebistą funkcjonalność określoną na opakowaniu takim słówkiem jak “max” czy “forte”. To zupełnie jak z szamponami – wciąż pojawiają się nowe, ulepszone wersje tych samych produktów. I gdyby rzeczywiście stawały się z każdym sezonem skuteczniejsze, to w tej chwili szampony powiększające objętość powinny na półłysej głowie dawać efekt afro.

Ale jakoś nie dają.

To samo te wszystkie “maxy” – szybciej trafiają w źródło bólu, działają w mniej niż kwadrans, bla, bla, bla. Są tak wspaniałe, że migrena powinna nam przechodzić od samego patrzenia na opakowanie.

Ale jakoś nie przechodzi.

A co na to wątroba?

A wątroba błaga o litość. Historia z mojego bliskiego otoczenia: był sobie człowiek, bardzo zdrowy, bardzo wysportowany, stroniący od używek. Pewnego dnia poczuł się gorzej, powiedzmy że rozbolało go gdzieś w połowie człowieka po lewej stronie. I rozpoczął pielgrzymkę od lekarza do lekarza. Niestety – żaden nie był w stanie postawić diagnozy, za to każdy chętnie chwytał za długopis i bloczek z receptami. Po zjedzeniu kilku opakowań różnych leków i braku jakiejkowiek poprawy ten oto wyjątkowo zdrowy człowiek zrobił sobie komplet badań. Z badań tych wynikało, że w niewiele ponad miesiąc dieta lekowa doprowadziła mu wątrobę do stanu, w jakim zwykle znajduje się wątroba człowieka z zaawansowaną chorobą alkoholową.

Stop

Prawda jest taka, że bierzemy za dużo leków, często samowolnie, często nie mając świadomości jak między sobą interferują. A suplementy w ogóle traktujemy jak cukierki, przecież można je dostać wszędzie i z założenia są bezpieczne (Bullshit! Suplementy nawet w małym stopniu nie podlegają takim rygorom, jak leki! Nad ich bezpieczeństwem nie czuwa Główny Inspektorat Farmaceutyczny!). Popadliśmy w jakąś zbiorową paranoję – zamiast cieszyć się z tego, że budzimy się rano, jesteśmy sprawni i całkiem dobrze się czujemy, wyszukujemy coraz to nowe przypadłości i łykamy leki przeciwbólowe ZANIM pojawi się ból. Na wszelki wypadek. Na dzień dobry. A nastolatki na dobry trip, bo przecież nic tak nie klepie, jak dostępny bez recepty lek na kaszel (z premedytacją nie piszę jak się nazywa, bo ten tekst to przestroga, a nie przewodnik dla nieletnich narkomanów). Naprawdę, to jest już tak zaawansowany poziom abstrakcji. I potężny problem.

Nie chcę mi się pisać w czyim interesie leży, abyśmy tych piguł jedli jak najwięcej. Nie trzeba być tytanem intelektu, żeby to wiedzieć. W ogóle zdrowi ludzie to żaden biznes, więc lepiej jak chorują albo chociaż wierzą, że chorują. Z drugiej strony to też nie jest tak, że stoję w opozycji do medycyny konwencjonalnej, a w życiu! Tak naprawdę chodzi mi o pokazanie skali paranoi, w której żyjemy. Zgubiliśmy umiar i zdrowy rozsądek.

Długo zastanawiałam się z czego wynika nasze zamiłowanie do piguł i przysięgam – nie wiem. Czy to jakaś immanentna potrzeba zawrócenia na siebie uwagi, bo patrz, coś mi dolega, całe światło na mnie, czy może przyczyna leży w popkulturze, bo przecież kiedyś bardzo chcieliśmy być tacy amerykańscy, a z filmów jasno wynikało, że każdy fit kalifornijczyk zaczyna dzień od garści witamin i świeżo wyciskanego soku pomarańczowego? Naprawdę nie wiem co nami kieruje, ale każdy, kto jest na serio chory, każdy kto boryka się poważnymi problemami i nie ma gwarancji czy dożyje wiosny pewnie powie, że jesteśmy pojebani.

Bo naprawdę trzeba być pojebanym, żeby leczyć to, co leczenia nie wymaga.

Na początku tekstu napisałam, że pod względem ilości zjadanych leków przeciwbólowych zajmujemy drugie miejsce w Europie. W aptekach są leki na ból każdej części ciała. Tylko skutecznego leku na ból dupy nie ma. A szkoda, bo ten przydałby się najbardziej.

Magda

Uważasz, że to ważny wpis? To dobrze, ja też tak uważam. Dlatego będzie mi miło, gdy go udostępnisz!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email
Kup moje książki
59,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 59,00 .

Add to cart
W pakietach taniej!
169,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 169,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart

Dodaj komentarz