Polska gastronomia to jednak czasem takie kartoflisko, że serce boli. Z wielu względów, ale dziś pomówmy o jednej konkretnej bolączce, która dotyka nawet te restauracje, które wydają się całkiem niezłe. Nie żeby rodzime gastro się nie rozwijało. Idzie do przodu jak burza. Przez ostatnich pięć lat wydarzyło się więcej, niż w czasie poprzednich pięciu dekad. Tylko nikt nie myśli o tym jakich konsumentów sobie wychowuje.
Powiedzmy, że menu dla dzieci interesowało mnie umiarkowanie. Dopiero ostatnio zaczęłam zwracać na to większą uwagę i z badań terenowych wychodzi mi, że polskie dzieci jedzą wyłącznie pomidorową i kurczaka. Do pomidorowej nic nie mam, ale do kurczaka mam dużo i nigdy tego nie kryłam. Bo szczerze wątpię, że ten kurczaczek, którego znajdziemy w menus większości restauracji oferujących menu dla dzieci został wychowany na wsi, biegał sobie luzem i miał dobre życie. Akurat. Raczej celuję w przemysłowo hodowane brojlery napakowane hormonami i antybiotykami. Świadomi ludzie tego nie jedzą. Świadomi ludzie nie dają tego swoim dzieciom. Ludzie, którzy karmią innych ludzi tym bardziej powinni być świadomi jakości paszy.
Ustalmy najpierw po co idziemy do restauracji. Na ogół nie tylko po to, żeby zapchać rurę, raczej szukamy przyjemnego doświadczenia, dań których nie przygotowalibyśmy w domu z różnych względów – braku czasu, umiejętności czy pomysłu. Szukamy jakiejś podniety dla podniebienia. Dlaczego więc tak po macoszemu traktujemy dzieci, które – jakby nie patrzeć – kiedyś również będą gośćmi restauracji? Ja wiem, teraz wjedzie argument, że moja Zosia nie je nic innego, tylko zupkę pomidorową i nuggetsiki z kurczaczka. Widocznie tak ją przyzwyczaiłeś, drogi rodzicu. Znam mnóstwo dzieci naprawdę świadomych rodziców, które rąbią wszystko, a jak nie, to chociaż próbują. Tylko, że to była praca u podstaw od samego początku, a nie linia najmniejszego oporu i zapychanie makaronem z sosem pomidorowym, bo “nic innego nie chce”. Może nie chce, bo nie zna? Dzieci lubią mieć wybór, więc fajnie byłoby im go dać.
Ale ja nie o rodzicach ani o dzieciach, bo każdy karmi swoje latorośle czym tam sobie uważa. Ja o restauracjach. Tak się tą naszą gastronomią egzaltujemy, w mieście stołecznym da się zjeść już chyba wszystko (czy dobrze, czy źle to jest osobny temat), oferta jest naprawdę szeroka, kreatywność szefów kuchni szybuje, tylko dla dzieci już jej nie wystarcza. Tak niewiele restauracji wychodzi poza schemat zupki pomidorowej i kurczaczka, że chyba jednak troszeczkę mnie wkurwunia traktowanie najmłodszych jako gości drugiej kategorii. A jak nie macie koncepcji na dobre i ciekawe menu dziecięce, to chociaż zgadzajcie się na przygotowywanie połowy porcji z normalnego menu, bo wiem że wielu rodziców chętnie by takie porcje dla swoich pociech zamawiało, ale spotykają się ze ścianą i kategoryczną odmową. A jeśli problemem jest podanie połowy porcji makaronu czy zupy innej, niż zupka pomidorowa, to kto tu jest dla kogo właściwie?
No i te zdrobnionka… O, jebaniutkie, jakże one kłują w oczka. Naprawdę myślicie, że trzylatek czyta to menu i “zupka” bardziej do niego przemówi, niż “zupa”? No to wyprowadzę was z błędu – menu czyta rodzic. I jak ma olej w głowie, to załamuję rączki, że znowu dla córci czy syneczka może zamówić tylko jakieś gówienko.
Magda
P.S. A można też tak:
Uważasz, że ten tekst jest potrzebny? To podaj dalej!
Ale na nuggetsy i pizzę zdrobniątek już nie starczyło 😀 a tak serio nie znoszę mówienia do dzieci jak do debila. Dziecko to mały człowiek, on się uczy. A potem to “pieszczenie się” zostaje i kupujemy “bułeczki”, “masełko”, a za “fakturkę” płacimy “pieniążkami”. Także jestem za opcją kupowania dziecku połowy porcji. Dzieci też ludzie. Nie dość, że jedzą to, co my, to jeszcze powinny mieć wybór.
A ten ostatni przykład, to prawdziwy czy wymyślony przez Ciebie? Jeśli kiedyś temat żywienia dzieci zainteresuje Cię bardziej, to się dowiesz, że podniebienie takiego najpierw kształtuje mama: jedząc interesująco w ciąży i w czasie karmienia piersią, a potem nie dając papek ze słoiczków, a prawdziwe normalne jedzenie (metoda BLW). Ale w Polsce każda babcia powie takiej karmiącej piersią: nie jedz czosnku, nie jedz kapusty, nie jedz strączkowych, nie jedz przypraw! Ja nie słucham (dlaczego babcia odbiera mi i mojemu dziecku to co najzdrowsze?), ale wiele słucha.
No i oczywiście też mnie przeraża ilość kurczaka w dziecięcym menu. Ptaszysko to owszem, smaczne, no ale dobrze wiemy co za tym idzie.
Droga Krytyko, sprawdź o czym piszesz a nie powtarzaj głupie miejskie legendy.
Po pierwsze nikt kurczaków nie “faszeruje hormonami” bo to jest po prostu niemożliwe, piramidalna bzdura.
Podawanie w paszy nie daje żadnych efektów (większość się strawi zanim się wchłonie, na dodatek ptaki mają bardzo szybki metabolizm). Należałoby zatem każdemu kurczakowi robić codziennie zastrzyk.; A właściwe 2-3 razy dziennie żeby utrzymać stały poziom hormonów. Przeciętny polski kurnik przemysłowy to 60 tys kurczaków. Kurnik,nie cała ferma.
W UE nie wolno tez stosować antybiotyków w celu przyspieszania tuczu, antybiotyki dostają kurczaki kiedy są chore a do uboju idą, kiedy weterynarz powie że wszystko zostało wydalone i ptaki są czyste.
Polska zalewa Europę swoim drobiem, jesteśmy na tym rynku potentatem i natrafienie w Polsce na “obcego” kurczak graniczy z cudem (pomijam hipsterskie mięsne, gdzie można kupić francuską pulardę czy inne koszmarnie drogie frykasy) zatem możemy wykluczyć mityczne “chińskie kurczaki” które mogłyby nie spełniać europejskich standardów – Chińczycy od nas drób kupują, nie odwrotnie.
Zatem o ile o smakowych wartościach mięsa z brojlerów można dyskutować (znam osoby które “wolnobiegowe” kurczaki uważają z suche i żylaste) o tyle jeżeli masz jakiekolwiek wiadomości o mięsie drobiowym zanieczyszczonym hormonami lub antybiotykami, to zgłoś hodowcę do inspekcji weterynaryjnej Natychmiast. I tego weterynarza co go kontroluje, bo na 100% łapówki bierze.
ps. Tak, wiem, jak funkcjonuje przemysłowa hodowla kurczaków na mięso, miałam zawodową okazję się przyjrzeć. Śmierdzi i straszny hałas w hali, piękne to nie jest.. I tak,hodowcy drobiu i pracownicy ferm jedzą te kurczaki, które hodują. Dzieci tym karmią.
Twierdzenie, że hodowcy karmią tymi kurczakami własne dzieci lub sami je jedzą to jest piramidalna bzdura. Tak samo, jak to, że mięso jest wolne od hormonów. Trzylatkom, które jedzą zbyt dużo kurczaka rosną piersi. Proszę porozmawiać z jakimkolwiek świadomym lekarzem, on wyjaśni dlaczego odradza rodzicom karmienie dzieci kurczakami.
A właśnie że karmia. Jestem z branży akurat i wiem jak jest u różnych hodowcow. Stosowanie hormonów jest przede wszystkim nieopłacalne tak samo jak antybiotykow. To są mity prawdziwe 10-15 lat temu gdy lekarstwa były tanie i masowo importowane z chin, wszystkie kontrole zalatwialo się metodą “w lape” co dziś już niestety nie działa i przede wszystkim ptaki były genetycznie dużo mniej wydajne.
no faktycznie, nikt nigdzie nie podaje antybiotyków i nie mamy problemu z drobiem, które już zawiera oporne bakterie, a The Guardian to taki Fakt, że sobie z czapy wymyślił problem 😉 https://www.theguardian.com/environment/2018/jan/15/british-supermarket-chickens-show-record-levels-of-antibiotic-resistant-superbugs
Polska zresztą na niechlubnym miejscu w Europie jako drugi kraj faszerujący drób antybiotykami pod względem ich ilości (600 ton rocznie). O środkach krytycznych czyli uzywanych również w leczeniu ludzi ostrzegają ciwf czy otwarte klatki. Jeśli antybiotyki przestaną działać, bo bakterie się zdobędą oporność przez częsty z nimi kontakt w hodowlach to będzie to tylko nasza wina.
Pani Magdo, czy ma Pani dzieci? Prawda jest taka, że eksperymenty kulinarne i naukę nowych doznań kulinarnych z naszą pociechą przeprowadzamy w domu, kiedy taki eksperyment się nie uda to zawsze jest plan B, żeby dziecko nie było głodne – w restauracji z tym bywa różnie. Jeśli chodzi o argument, jako że uczymy dzieci jeść wg utartych schematów to proszę mi wierzyć, że dziecko na przestrzeni kilku lat zmieni wielokrotnie swoje upodobania kulinarne 🙂 Zdąży jeszcze zjeść perliczkę, dziczyznę i foie gras 🙂
nikt nie mówi o eksperymentowaniu na mieście. jak dzieciaki poeksperymentują, poznają nowe smaki w domu to bezpiecznie można coś innego niż pomidorowa zamawiać na mieście 😉
Zgadzam się, że większość dzieci lubi to, co już zna. I moja dwójka najczęściej widząc cholerne nuggetsy w menu dziecięcym nawet nie czyta dalej. Nuggetsy i koniec. Gdyby ich nie było, zjedliby coś innego. W rodzinie mamy tylko jeden chlubny wyjątek, który w wieku lat 9 zamawia stek, małże albo coś równie pysznego.
dziękuję za ten tekst! w pełni się zgadzam,jako mama pięciolatka, który za wiele nie chce jeść. Zawsze te pomidorowe, mimo że moja latorośl uwielbia, to bez przesady! pamiętam jak obawiałam się rodzinnej wizyty w Lokalu na Rybę, moje dziecko, ryba i owoce morza…bywa, ale nie jest turbo miłośnikiem. I tu moje TOTALNE zaskoczenie: nie tylko zjadł, nawet moją porcję drożdżowych pasztecików rybnych, potem z równym zapałem wciągnął halibutowe kąski, ale uwaga najlepsza była i tak sałatka z algami i tuńczykiem (???serio??). Moja sprawdzona rada dla rodziców: olejcie te wszystkie “dziecięce smaki” i karmcie dzieci potrawami z tradycyjnego menu. Każda szanująca się restauracja zmniejszy porcję (czasem wystarczy grzecznie zapytać-działa), ale zawsze warto rozwijać w dziecku zakres smaków. Nie zawsze działa, mój mały smarkacz często wybrzydza, bywa. Ale nie demonizujmy, przemycajmy nowości do domu, tego czego nie umiemy spróbujmy w knajpie, dla dziecka to też jest przygoda, kwestia naszego nastawienia i ubrania wszystkiego w niezłą historię.
Myślę, że takie menu dla dzieci, wynika przede wszystkim z tego, że piszą je kucharze/restauratorzy, którzy posiadają dzieci i elementarą wiedzę na ich temat. Te wszystkie teksty, że dzieci kształtują smak już w trakcie ciąży i że jak chcą pomidorową i kurczaka to wynika z tego, że nie uczymy ich smaków w domu, jest bzdurą. My podróżujemy z dziećmi, jemy różne kuchnie, a i tak pewnikiem jest rosół i kurczak. W ciąży jadłam wszystko w tym dużo ostrych potraw, które uwielbiam i czosnek, a mimo to moje dzieci stronią (mówiąc delikatnie) od takich smaków. “Zdrobnienia” czytają rodzice ale proszę nie zapominać, że na głos swoim dzieciom, Natomiast jak rodzice chcą zamówić coś innego i bez pytaniadziecka o wybór dania (co chyba jednak zabija całą radość pójścia do restauracji) to mogą wybrać danie z karty dla dorosłych. Nie jestem fanką zdrobnień ale na dzieci one działają pozytywnie. Chociaż zazwyczaj się zgadzam z Pani ocenami to w tym przypadku jest inaczej…
Mnie ta pomidoroweczka i kurczaczek z rownowagi wyprowadza. Moj maly jeszcze nigdy nie zjadl nic z dzieciecego menu, zawsze kupuje polowe porcji lub jakas przystawke. Ewentualnie je od nas z talerzy, ale to rzadko.
Zaskakuje mnie jedna rzecz: na opisane zdrobnienia zwracacie uwagę, a na użyte wulgaryzmy w tekście już nie… Te zdrobnienia to rzeczywiście mają największy wpływ na kształtowanie postawy młodego czy starszego człowieka! 🙂
Wulgaryzmy to część języka, zdrobnienia również – ale w komentowanym tekście te pierwsze nie są nadużywane, a w komentowanych przykładach te drugie – owszem, są.
Na początku pomyślałam ‘dobry tekst, pewnie jest mnóstwo pozytywnych komentarzy’, nastepnie przewinelam stronę i spotkalam się z zaskoczeniem. Głównym punktem tego calego tekstu jest fakt, że wybór dań dla dzieci w menu restauracji jest za mały. Następnie Autorka rozczłonkowuje to na aspekty, które ją w tym wkurwiają. A teraz powstaje gównoburza w komentarzach. O co? O to, ze kobieta chce coś wiecej w menu dzieciecym w restauracji niz tylko pierdolone pomidory, kurczak i pszenica. Pelno ludzi stoi przeciwko niej, bo sami dają to swoim dzieciom: makaron na śniadanie, pomidory na obiad i makaron z pomidorami na kolację. Tu nie mam na mysli wszystkich oczywiście. I nie, nie mam dzieci, ale znam mnostwo matek z jednej jak i z przeciwnej strony. Co jest w tym śmieszne, Autorka nie atakuje rodzicow, a to właśnie oni sie burzą, chcą ‘bronic’ samych siebie. Smutne.
Magdo wspanialy tekst❤ oby trafilo to do głów wielu restauratorów/ek.
Pozdrawiam!
Liczyłem zawsze na to, że mój chowany na blw syn będzie jadł wszystko i faktycznie, dwa latka i wsuwał polędwiczki sous-vide w boczku w pszczyńskim punkcie G (fantastyczne menu i piękna opcja dla dzieci – zrobimy wszystko co chcecie z tego co mamy, po obiedzie zajadaliśmy się gratis bezami bo szef kuchni nas polubił :-)). A potem weszło jedzenie w przedszkolu… I dziś ryba tylko w panierce, najlepiej kotlet z kurczaka, rosół itp. Trudno się z tym walczy 🙁 ale poddawać się nie wolno! Liczę że trudny okres przedszkolny minie i chęć eksperymentów wróci 😉
Mili Państwo,
Mam córkę dwulatkę i opowiem taką historię. Byliśmy w tym roku w Chorwacji nad morzem. Idąc na kolację do restauracji zapytaliśmy córkę co by chciała zjeść. Odpowiedziała, bardzo klarownie, że ma ochotę na muszle z chlebem. W restauracji poprosiliśmy o połowę porcji to była dobra meta, muszle były różnorodne podane w pomidorkowo-czosnkowym sosie. Wszystko zostało wchłonięte. Innym razem w średniej jakości pizzerii nie zjadła prawie nic. Jak miała 1,5 roku i byliśmy w górach, zamówiłam naleśniki z serem i bitą śmietaną, a jej tata flaczki. Tata pozostał głodny. Nie wiem ile jest prawdy w tym jaki ma wpływ na smak naszych dzieci to co matka je w ciąży, czy przy karmieniu, ale z własnych subiektywnych obserwacji widzę, że dzieci rodziców o okrojonym jadłospisie, mają mniej ochoty na eksperymenty niż takich wszystkożernych jak my. Nie wiem również, czy to kwestia genów, czy przekazywanych nawyków. To prawda, że smak nam się zmienia mi też się nadal zmienia, ale to po prostu dla nas frajda od początku próbować i pokazywać małej Świat także ten smakowy.
My patrzymy najpierw na zupy i przystawki, czasem pytamy o połówkę, zwykle się da zamówić choć co zrozumiałe nie wszystkie potrawy – z Burgerem byłby pewnie kłopot:)
Teraz jest w fazie buntu więc wszystko jest trudniejsze, ale to nie znaczy że pomidorówka będzie łatwiejsza niż ogórkowa, czy pho… Poza tym u nas wyjście do restauracji to nie jest codzienność i jak dziecko raz zje mniej lub w ogóle to nie koniec świata.
Pozdrawiam i dziękuję za krytykę nudnej rzeczywistości
Ananas
P.S. A propos języka to to wszystko mały pikuś, będąc w sklepie spożywczym zwróć uwagę na nazwy słoików z przecierami dla niemowląt (sic!).
W pkt!. Też wierzę w teorię ze jeśli rodzice lubią od pierogów po homara to i dziecko niejadkiem nie będzie :)mój dwulatek wcina wszystko tylko bez soli i cukru bo to jedyne zlooo 🙂
Mój jak miał dwa lata jadł WSZYSTKO (tak jak my – rodzice, którzy gotują, eksperymentują i dbają o jakość jedzenia). Teraz ma prawie trzy lata i toleruje frytki, makaron, naleśniki na sucho, rosół i pomidorową. Jogurt, twaróg, banan, czasami jak ma dobry dzień to chleb żytni, jabłko i kiwi. Mięso zje, jak ma ochotę. No i wiadomo – słodycze – jak dorwie gdzieś poza domem, bo od nas dostaje tylko takie domowej roboty. Wszystkie te pyszności, które łykał jako dwulatek dziś są ble i fuj. Dzieci to dzieci i mają swoje fiksacje żywieniowe 😉 Ale z tekstem się zgadzam – menu dla dzieci w knajpach jest zazwyczaj tak denne, że kończy się na porcji frytek, które mimo wszystko mniej mnie przerażają niż nuggetsy i paluszki rybne 😉
mam dwie córki – różnica wieku między nimi to trzy lata. starsza je to, co my: warzywa, mięso, kasze, owoce, makarony, surową paprykę. w zasadzie wszystko poza pachnącymi serami (takie kozie, parmezan, czy camembert odpadają, choć mozarellę już zje).
młodsza tymczasem z warzyw je wyłacznie strąkowe, pomidory to wróg, owoców nie dotknie w ogóle, mięso raz na ruski rok, a w ogóle ukochanym jej posiłkiem są ziemniaki z wody, zupa pomidorowa i gnocchi z parmezanem – tak, ona je parmezan i żadnych innych serów.
my z mężem jemy wszystko, lubimy slow food, doceniamy dobre knajpy i dbamy, żeby dziewczyny mogły się z tym wszystkim zapoznawać. i co? i pstro – młodsza jest odporna.
zatem schowajcie sobie teorie o tym, że dzieci jedzą tak jak rodzice między bajki, bo to bzdura. każde dziecko jest inne i do każdego trzeba inaczej.
co do menu dziecięcych w restauracjach, to niech ta nieszczęsna pomidorówka lepiej będzie, bo jak mam zmęczone dzieci po całym dniu jazdy, to wygodnie mieć w karcie coś, co wiem, że zjedzą. (choć np. w takiej kuchni klasztornej w Tyńcu zupa pomidorowa dla dzieci okazała się kremem pomidorowo – paprykowym, który nawet mnie piekł w podniebienie, więc z tym menu też rożnie bywa). co do pozostałych dań, to wybieramy im dorosłe, bo kurczaka obie nie lubią i zdarzało się nam wydziubywać młodszej koperek z ziemniaków, a starszej grzyby z sosu, ale to już uroki rodzicielstwa.
a zdrobnień też nienawidzę
A g* prawda. Ma dwójkę dzieci, obydwoje wychowywania tak samo, karmieni tak samo. Jeden to niejadek ekstremalny tylko bułka i frytki, drugi od kiedy zaczęłam rozszerzać dietę to słyszę tylko am am am – i tak my zostało, je wszystko i z chęcią. Obalam mit
Na szczęście są knajpy, które bez problemu podają pół porcji i uważam, że one mogą mieć takie właśnie dziecięce menu – wtedy wiadomo, że jest to dla dzieci-niejadków, a pozostałe mogą korzystać z pełnej karty 🙂 Jeśli knajpa nie zgadza się na pół porcji, to zdecydowanie menu dziecięce powinno być szersze – ja zawsze preferowałam naleśniki czy pierogi na słodko. Naleśniki się jeszcze zdarzają, z pierogami kiepsko.
Już jak tylko kobieta zachodzi w ciążę to jej brzuch staje się “brzusiem”, “brzuszkiem” ;). Ja byłabym szczęśliwa gdyby restauracje wprowadzały połówki, w niektórych są, ale tylko w niektórych i tylko niektóre dania. Myślę,że wielu dorosłych korzystałoby z tego nawet nie tylko dla dzieci ale i dla siebie.
I prawda, mały organizm, truć takim jedzeniem? 🙁 Gdzie tak bardzo dba się żeby dzieci były zdrowe.
Z punktu widzenia “przedszkolanki”: w przedszkolu mamy bardzo urozmaicone menu, zupy kremy, rosoły wszelakie, pieczenie. Zawsze multum surówek, mięso kucharki mielą samodzielnie, ciasta pieką samodzielnie. Mamy risotta, kaszotta, makarony pełnoziarniste, chleby na zakwasie, co piątek rybka. I co? I psinco, 95% tego cudownego jedzonka ląduje w koszu bo dzieci chcą bułeczkę z nutellą, pizze i hamburgery. A jedyne co znika z talerzy to właśnie makaron z sosem pomidorowym i nuggetsy. Są podawane bardzo rzadko, ale podawane są i będą bo dzieci lubią. Taka sytuacja…
Do restauracji z własnej woli z dziećmi chodzę raczej rzadko,bo mam ich czworo, a najstarsze ma całe 8 lat. Niemniej jednak zdarza mi się czasem oszaleć i się z nimi wybrać. Rozczula mnie przekonanie, że absolutnie każde dziecko je pomidorową, kurczaka i naleśniki.
Otóż nie każde. Moje dziecko numer 2 zje z tego zestawu może kurczaka łaskawie. Ewentualnie naleśnika, ale suchego.
Dziecko numer 3 zje absolutnie wszystko z entuzjazmem, a najlepiej to co rodzice.
Dziecko numer 1 zje wszystko, choć nie wszystko lubi. Z menu dla dorosłych nie ma problemu, tylko porcja za duża może być.
Dziecko numer 4 może i zje wszystko, ale ma za mało zębów 😉
Każde rośnie w domu, gdzie je się wszystko i gdzie matka jest zbyt leniwa by gotować dzieciom oddzielnie.w ciąży i przy karmieniu jem bez stereotypowych ograniczeń w zasadzie. Także każdy młody człowiek inny.
Jeśli chodzi o półtorej to u nas nie ma problemu. Bierzemy całe i prosimy o talerze dodatkowe 🙂
A ja z dziecinstwa pamietam kartoflanke, moja ulubiona zupke, zacierkowa i ogorkowa. Uwielbialam tez szczawiowa z jajkiem i barszczyk czerwony:) Pomidorowa to sztandar, szczegolnie z ryzem. I pamietam, ze moim dzieciom robilam kotleciki z mozdzku swinskiego. Nie moga mi tego darowac, a Cwierciakiewiczowa je wlasnie polecala jako polski rarytas 🙂
Też mnie ten temat zastanawia. Nie rozumiem restauratorów, wszak wystarczy zmniejszyć porcje zwykłych dań i już mam się rozbudowane, konkretne menu dla dziecka. Oczywiście nie może zabraknąć takich pozycji, jak rosołek, czy nugetsiki, bo większość matek nie odważy się podać dziecku czegoś innego, ale to już ich wybór.
Od razu przypomina mi się moja szwagierka i jej “mniamnioszki” i “amcia amcia” robione do córki, która niestety wyrosła na kalekę (choć wątpię aby wychowanie w innym środowisku pomogło, to genetyka jak nic)… Są dzieci niejadki, zdarza się i również sądzę, że w większości to wina rodziców – tych wiecznie umęczonych, styranych dzielnych tatełów i matek-polek co cną piersią wykarmiły swoich brajanków i dżesiki (a ja taka lambadziara bezdzietna – pff, ja nic nie wiem o “prawdziwym” życiu xD) Ba, sama mogłabym pomidorową z makaronem ze skrzydełkami kurczaka jeść przez miesiąc^^.. choć wolę z ryżem… i żeby marchewka była, wiesz, taka gęsta breja w której łyżkę postawisz bez problemu 😀 Niemniej, dziwi mnie niechęć restauratorów do dzielenia porcji na mniejsze, ale za to nie mają problemu z gotowaniem osobnego gara pomidorówki… gdzie tu sens i logika? Dziecko raczej nie umrze od pieczonego schabu ze śliwką, łyżki żurawiny i pieczonego w ziołach ziemniaka, a chyba właśnie po to chodzi się do restauracji by odpocząć od pomidorówki… Poza tym, serio, dychę z szklankę rosołu? oO
34 Responses
Ale na nuggetsy i pizzę zdrobniątek już nie starczyło 😀 a tak serio nie znoszę mówienia do dzieci jak do debila. Dziecko to mały człowiek, on się uczy. A potem to “pieszczenie się” zostaje i kupujemy “bułeczki”, “masełko”, a za “fakturkę” płacimy “pieniążkami”. Także jestem za opcją kupowania dziecku połowy porcji. Dzieci też ludzie. Nie dość, że jedzą to, co my, to jeszcze powinny mieć wybór.
A na deserek… GALARETKA! noż kurwa.
A ten ostatni przykład, to prawdziwy czy wymyślony przez Ciebie? Jeśli kiedyś temat żywienia dzieci zainteresuje Cię bardziej, to się dowiesz, że podniebienie takiego najpierw kształtuje mama: jedząc interesująco w ciąży i w czasie karmienia piersią, a potem nie dając papek ze słoiczków, a prawdziwe normalne jedzenie (metoda BLW). Ale w Polsce każda babcia powie takiej karmiącej piersią: nie jedz czosnku, nie jedz kapusty, nie jedz strączkowych, nie jedz przypraw! Ja nie słucham (dlaczego babcia odbiera mi i mojemu dziecku to co najzdrowsze?), ale wiele słucha.
No i oczywiście też mnie przeraża ilość kurczaka w dziecięcym menu. Ptaszysko to owszem, smaczne, no ale dobrze wiemy co za tym idzie.
Droga Krytyko, sprawdź o czym piszesz a nie powtarzaj głupie miejskie legendy.
Po pierwsze nikt kurczaków nie “faszeruje hormonami” bo to jest po prostu niemożliwe, piramidalna bzdura.
Podawanie w paszy nie daje żadnych efektów (większość się strawi zanim się wchłonie, na dodatek ptaki mają bardzo szybki metabolizm). Należałoby zatem każdemu kurczakowi robić codziennie zastrzyk.; A właściwe 2-3 razy dziennie żeby utrzymać stały poziom hormonów. Przeciętny polski kurnik przemysłowy to 60 tys kurczaków. Kurnik,nie cała ferma.
W UE nie wolno tez stosować antybiotyków w celu przyspieszania tuczu, antybiotyki dostają kurczaki kiedy są chore a do uboju idą, kiedy weterynarz powie że wszystko zostało wydalone i ptaki są czyste.
Polska zalewa Europę swoim drobiem, jesteśmy na tym rynku potentatem i natrafienie w Polsce na “obcego” kurczak graniczy z cudem (pomijam hipsterskie mięsne, gdzie można kupić francuską pulardę czy inne koszmarnie drogie frykasy) zatem możemy wykluczyć mityczne “chińskie kurczaki” które mogłyby nie spełniać europejskich standardów – Chińczycy od nas drób kupują, nie odwrotnie.
Zatem o ile o smakowych wartościach mięsa z brojlerów można dyskutować (znam osoby które “wolnobiegowe” kurczaki uważają z suche i żylaste) o tyle jeżeli masz jakiekolwiek wiadomości o mięsie drobiowym zanieczyszczonym hormonami lub antybiotykami, to zgłoś hodowcę do inspekcji weterynaryjnej Natychmiast. I tego weterynarza co go kontroluje, bo na 100% łapówki bierze.
ps. Tak, wiem, jak funkcjonuje przemysłowa hodowla kurczaków na mięso, miałam zawodową okazję się przyjrzeć. Śmierdzi i straszny hałas w hali, piękne to nie jest.. I tak,hodowcy drobiu i pracownicy ferm jedzą te kurczaki, które hodują. Dzieci tym karmią.
Twierdzenie, że hodowcy karmią tymi kurczakami własne dzieci lub sami je jedzą to jest piramidalna bzdura. Tak samo, jak to, że mięso jest wolne od hormonów. Trzylatkom, które jedzą zbyt dużo kurczaka rosną piersi. Proszę porozmawiać z jakimkolwiek świadomym lekarzem, on wyjaśni dlaczego odradza rodzicom karmienie dzieci kurczakami.
A właśnie że karmia. Jestem z branży akurat i wiem jak jest u różnych hodowcow. Stosowanie hormonów jest przede wszystkim nieopłacalne tak samo jak antybiotykow. To są mity prawdziwe 10-15 lat temu gdy lekarstwa były tanie i masowo importowane z chin, wszystkie kontrole zalatwialo się metodą “w lape” co dziś już niestety nie działa i przede wszystkim ptaki były genetycznie dużo mniej wydajne.
no faktycznie, nikt nigdzie nie podaje antybiotyków i nie mamy problemu z drobiem, które już zawiera oporne bakterie, a The Guardian to taki Fakt, że sobie z czapy wymyślił problem 😉 https://www.theguardian.com/environment/2018/jan/15/british-supermarket-chickens-show-record-levels-of-antibiotic-resistant-superbugs
Polska zresztą na niechlubnym miejscu w Europie jako drugi kraj faszerujący drób antybiotykami pod względem ich ilości (600 ton rocznie). O środkach krytycznych czyli uzywanych również w leczeniu ludzi ostrzegają ciwf czy otwarte klatki. Jeśli antybiotyki przestaną działać, bo bakterie się zdobędą oporność przez częsty z nimi kontakt w hodowlach to będzie to tylko nasza wina.
Pani Magdo, czy ma Pani dzieci? Prawda jest taka, że eksperymenty kulinarne i naukę nowych doznań kulinarnych z naszą pociechą przeprowadzamy w domu, kiedy taki eksperyment się nie uda to zawsze jest plan B, żeby dziecko nie było głodne – w restauracji z tym bywa różnie. Jeśli chodzi o argument, jako że uczymy dzieci jeść wg utartych schematów to proszę mi wierzyć, że dziecko na przestrzeni kilku lat zmieni wielokrotnie swoje upodobania kulinarne 🙂 Zdąży jeszcze zjeść perliczkę, dziczyznę i foie gras 🙂
nikt nie mówi o eksperymentowaniu na mieście. jak dzieciaki poeksperymentują, poznają nowe smaki w domu to bezpiecznie można coś innego niż pomidorowa zamawiać na mieście 😉
z marcheweczką 😀
Zgadzam się, że większość dzieci lubi to, co już zna. I moja dwójka najczęściej widząc cholerne nuggetsy w menu dziecięcym nawet nie czyta dalej. Nuggetsy i koniec. Gdyby ich nie było, zjedliby coś innego. W rodzinie mamy tylko jeden chlubny wyjątek, który w wieku lat 9 zamawia stek, małże albo coś równie pysznego.
dziękuję za ten tekst! w pełni się zgadzam,jako mama pięciolatka, który za wiele nie chce jeść. Zawsze te pomidorowe, mimo że moja latorośl uwielbia, to bez przesady! pamiętam jak obawiałam się rodzinnej wizyty w Lokalu na Rybę, moje dziecko, ryba i owoce morza…bywa, ale nie jest turbo miłośnikiem. I tu moje TOTALNE zaskoczenie: nie tylko zjadł, nawet moją porcję drożdżowych pasztecików rybnych, potem z równym zapałem wciągnął halibutowe kąski, ale uwaga najlepsza była i tak sałatka z algami i tuńczykiem (???serio??). Moja sprawdzona rada dla rodziców: olejcie te wszystkie “dziecięce smaki” i karmcie dzieci potrawami z tradycyjnego menu. Każda szanująca się restauracja zmniejszy porcję (czasem wystarczy grzecznie zapytać-działa), ale zawsze warto rozwijać w dziecku zakres smaków. Nie zawsze działa, mój mały smarkacz często wybrzydza, bywa. Ale nie demonizujmy, przemycajmy nowości do domu, tego czego nie umiemy spróbujmy w knajpie, dla dziecka to też jest przygoda, kwestia naszego nastawienia i ubrania wszystkiego w niezłą historię.
Ach, bo Lokal na Rybę jest świetny. Młody wie co dobre 🙂
Myślę, że takie menu dla dzieci, wynika przede wszystkim z tego, że piszą je kucharze/restauratorzy, którzy posiadają dzieci i elementarą wiedzę na ich temat. Te wszystkie teksty, że dzieci kształtują smak już w trakcie ciąży i że jak chcą pomidorową i kurczaka to wynika z tego, że nie uczymy ich smaków w domu, jest bzdurą. My podróżujemy z dziećmi, jemy różne kuchnie, a i tak pewnikiem jest rosół i kurczak. W ciąży jadłam wszystko w tym dużo ostrych potraw, które uwielbiam i czosnek, a mimo to moje dzieci stronią (mówiąc delikatnie) od takich smaków. “Zdrobnienia” czytają rodzice ale proszę nie zapominać, że na głos swoim dzieciom, Natomiast jak rodzice chcą zamówić coś innego i bez pytaniadziecka o wybór dania (co chyba jednak zabija całą radość pójścia do restauracji) to mogą wybrać danie z karty dla dorosłych. Nie jestem fanką zdrobnień ale na dzieci one działają pozytywnie. Chociaż zazwyczaj się zgadzam z Pani ocenami to w tym przypadku jest inaczej…
Mnie ta pomidoroweczka i kurczaczek z rownowagi wyprowadza. Moj maly jeszcze nigdy nie zjadl nic z dzieciecego menu, zawsze kupuje polowe porcji lub jakas przystawke. Ewentualnie je od nas z talerzy, ale to rzadko.
Pomidorki, kluseczki i pierożki. Szewc bez butów chodzi.
Zaskakuje mnie jedna rzecz: na opisane zdrobnienia zwracacie uwagę, a na użyte wulgaryzmy w tekście już nie… Te zdrobnienia to rzeczywiście mają największy wpływ na kształtowanie postawy młodego czy starszego człowieka! 🙂
Niech zgadnę, w szkole mówili na Ciebie “Święty”?
A niby dlaczego?
Wulgaryzmy to część języka, zdrobnienia również – ale w komentowanym tekście te pierwsze nie są nadużywane, a w komentowanych przykładach te drugie – owszem, są.
Na początku pomyślałam ‘dobry tekst, pewnie jest mnóstwo pozytywnych komentarzy’, nastepnie przewinelam stronę i spotkalam się z zaskoczeniem. Głównym punktem tego calego tekstu jest fakt, że wybór dań dla dzieci w menu restauracji jest za mały. Następnie Autorka rozczłonkowuje to na aspekty, które ją w tym wkurwiają. A teraz powstaje gównoburza w komentarzach. O co? O to, ze kobieta chce coś wiecej w menu dzieciecym w restauracji niz tylko pierdolone pomidory, kurczak i pszenica. Pelno ludzi stoi przeciwko niej, bo sami dają to swoim dzieciom: makaron na śniadanie, pomidory na obiad i makaron z pomidorami na kolację. Tu nie mam na mysli wszystkich oczywiście. I nie, nie mam dzieci, ale znam mnostwo matek z jednej jak i z przeciwnej strony. Co jest w tym śmieszne, Autorka nie atakuje rodzicow, a to właśnie oni sie burzą, chcą ‘bronic’ samych siebie. Smutne.
Magdo wspanialy tekst❤ oby trafilo to do głów wielu restauratorów/ek.
Pozdrawiam!
Liczyłem zawsze na to, że mój chowany na blw syn będzie jadł wszystko i faktycznie, dwa latka i wsuwał polędwiczki sous-vide w boczku w pszczyńskim punkcie G (fantastyczne menu i piękna opcja dla dzieci – zrobimy wszystko co chcecie z tego co mamy, po obiedzie zajadaliśmy się gratis bezami bo szef kuchni nas polubił :-)). A potem weszło jedzenie w przedszkolu… I dziś ryba tylko w panierce, najlepiej kotlet z kurczaka, rosół itp. Trudno się z tym walczy 🙁 ale poddawać się nie wolno! Liczę że trudny okres przedszkolny minie i chęć eksperymentów wróci 😉
Mili Państwo,
Mam córkę dwulatkę i opowiem taką historię. Byliśmy w tym roku w Chorwacji nad morzem. Idąc na kolację do restauracji zapytaliśmy córkę co by chciała zjeść. Odpowiedziała, bardzo klarownie, że ma ochotę na muszle z chlebem. W restauracji poprosiliśmy o połowę porcji to była dobra meta, muszle były różnorodne podane w pomidorkowo-czosnkowym sosie. Wszystko zostało wchłonięte. Innym razem w średniej jakości pizzerii nie zjadła prawie nic. Jak miała 1,5 roku i byliśmy w górach, zamówiłam naleśniki z serem i bitą śmietaną, a jej tata flaczki. Tata pozostał głodny. Nie wiem ile jest prawdy w tym jaki ma wpływ na smak naszych dzieci to co matka je w ciąży, czy przy karmieniu, ale z własnych subiektywnych obserwacji widzę, że dzieci rodziców o okrojonym jadłospisie, mają mniej ochoty na eksperymenty niż takich wszystkożernych jak my. Nie wiem również, czy to kwestia genów, czy przekazywanych nawyków. To prawda, że smak nam się zmienia mi też się nadal zmienia, ale to po prostu dla nas frajda od początku próbować i pokazywać małej Świat także ten smakowy.
My patrzymy najpierw na zupy i przystawki, czasem pytamy o połówkę, zwykle się da zamówić choć co zrozumiałe nie wszystkie potrawy – z Burgerem byłby pewnie kłopot:)
Teraz jest w fazie buntu więc wszystko jest trudniejsze, ale to nie znaczy że pomidorówka będzie łatwiejsza niż ogórkowa, czy pho… Poza tym u nas wyjście do restauracji to nie jest codzienność i jak dziecko raz zje mniej lub w ogóle to nie koniec świata.
Pozdrawiam i dziękuję za krytykę nudnej rzeczywistości
Ananas
P.S. A propos języka to to wszystko mały pikuś, będąc w sklepie spożywczym zwróć uwagę na nazwy słoików z przecierami dla niemowląt (sic!).
W pkt!. Też wierzę w teorię ze jeśli rodzice lubią od pierogów po homara to i dziecko niejadkiem nie będzie :)mój dwulatek wcina wszystko tylko bez soli i cukru bo to jedyne zlooo 🙂
Mój jak miał dwa lata jadł WSZYSTKO (tak jak my – rodzice, którzy gotują, eksperymentują i dbają o jakość jedzenia). Teraz ma prawie trzy lata i toleruje frytki, makaron, naleśniki na sucho, rosół i pomidorową. Jogurt, twaróg, banan, czasami jak ma dobry dzień to chleb żytni, jabłko i kiwi. Mięso zje, jak ma ochotę. No i wiadomo – słodycze – jak dorwie gdzieś poza domem, bo od nas dostaje tylko takie domowej roboty. Wszystkie te pyszności, które łykał jako dwulatek dziś są ble i fuj. Dzieci to dzieci i mają swoje fiksacje żywieniowe 😉 Ale z tekstem się zgadzam – menu dla dzieci w knajpach jest zazwyczaj tak denne, że kończy się na porcji frytek, które mimo wszystko mniej mnie przerażają niż nuggetsy i paluszki rybne 😉
mam dwie córki – różnica wieku między nimi to trzy lata. starsza je to, co my: warzywa, mięso, kasze, owoce, makarony, surową paprykę. w zasadzie wszystko poza pachnącymi serami (takie kozie, parmezan, czy camembert odpadają, choć mozarellę już zje).
młodsza tymczasem z warzyw je wyłacznie strąkowe, pomidory to wróg, owoców nie dotknie w ogóle, mięso raz na ruski rok, a w ogóle ukochanym jej posiłkiem są ziemniaki z wody, zupa pomidorowa i gnocchi z parmezanem – tak, ona je parmezan i żadnych innych serów.
my z mężem jemy wszystko, lubimy slow food, doceniamy dobre knajpy i dbamy, żeby dziewczyny mogły się z tym wszystkim zapoznawać. i co? i pstro – młodsza jest odporna.
zatem schowajcie sobie teorie o tym, że dzieci jedzą tak jak rodzice między bajki, bo to bzdura. każde dziecko jest inne i do każdego trzeba inaczej.
co do menu dziecięcych w restauracjach, to niech ta nieszczęsna pomidorówka lepiej będzie, bo jak mam zmęczone dzieci po całym dniu jazdy, to wygodnie mieć w karcie coś, co wiem, że zjedzą. (choć np. w takiej kuchni klasztornej w Tyńcu zupa pomidorowa dla dzieci okazała się kremem pomidorowo – paprykowym, który nawet mnie piekł w podniebienie, więc z tym menu też rożnie bywa). co do pozostałych dań, to wybieramy im dorosłe, bo kurczaka obie nie lubią i zdarzało się nam wydziubywać młodszej koperek z ziemniaków, a starszej grzyby z sosu, ale to już uroki rodzicielstwa.
a zdrobnień też nienawidzę
A g* prawda. Ma dwójkę dzieci, obydwoje wychowywania tak samo, karmieni tak samo. Jeden to niejadek ekstremalny tylko bułka i frytki, drugi od kiedy zaczęłam rozszerzać dietę to słyszę tylko am am am – i tak my zostało, je wszystko i z chęcią. Obalam mit
Na szczęście są knajpy, które bez problemu podają pół porcji i uważam, że one mogą mieć takie właśnie dziecięce menu – wtedy wiadomo, że jest to dla dzieci-niejadków, a pozostałe mogą korzystać z pełnej karty 🙂 Jeśli knajpa nie zgadza się na pół porcji, to zdecydowanie menu dziecięce powinno być szersze – ja zawsze preferowałam naleśniki czy pierogi na słodko. Naleśniki się jeszcze zdarzają, z pierogami kiepsko.
Już jak tylko kobieta zachodzi w ciążę to jej brzuch staje się “brzusiem”, “brzuszkiem” ;). Ja byłabym szczęśliwa gdyby restauracje wprowadzały połówki, w niektórych są, ale tylko w niektórych i tylko niektóre dania. Myślę,że wielu dorosłych korzystałoby z tego nawet nie tylko dla dzieci ale i dla siebie.
I prawda, mały organizm, truć takim jedzeniem? 🙁 Gdzie tak bardzo dba się żeby dzieci były zdrowe.
Z punktu widzenia “przedszkolanki”: w przedszkolu mamy bardzo urozmaicone menu, zupy kremy, rosoły wszelakie, pieczenie. Zawsze multum surówek, mięso kucharki mielą samodzielnie, ciasta pieką samodzielnie. Mamy risotta, kaszotta, makarony pełnoziarniste, chleby na zakwasie, co piątek rybka. I co? I psinco, 95% tego cudownego jedzonka ląduje w koszu bo dzieci chcą bułeczkę z nutellą, pizze i hamburgery. A jedyne co znika z talerzy to właśnie makaron z sosem pomidorowym i nuggetsy. Są podawane bardzo rzadko, ale podawane są i będą bo dzieci lubią. Taka sytuacja…
Do restauracji z własnej woli z dziećmi chodzę raczej rzadko,bo mam ich czworo, a najstarsze ma całe 8 lat. Niemniej jednak zdarza mi się czasem oszaleć i się z nimi wybrać. Rozczula mnie przekonanie, że absolutnie każde dziecko je pomidorową, kurczaka i naleśniki.
Otóż nie każde. Moje dziecko numer 2 zje z tego zestawu może kurczaka łaskawie. Ewentualnie naleśnika, ale suchego.
Dziecko numer 3 zje absolutnie wszystko z entuzjazmem, a najlepiej to co rodzice.
Dziecko numer 1 zje wszystko, choć nie wszystko lubi. Z menu dla dorosłych nie ma problemu, tylko porcja za duża może być.
Dziecko numer 4 może i zje wszystko, ale ma za mało zębów 😉
Każde rośnie w domu, gdzie je się wszystko i gdzie matka jest zbyt leniwa by gotować dzieciom oddzielnie.w ciąży i przy karmieniu jem bez stereotypowych ograniczeń w zasadzie. Także każdy młody człowiek inny.
Jeśli chodzi o półtorej to u nas nie ma problemu. Bierzemy całe i prosimy o talerze dodatkowe 🙂
A ja z dziecinstwa pamietam kartoflanke, moja ulubiona zupke, zacierkowa i ogorkowa. Uwielbialam tez szczawiowa z jajkiem i barszczyk czerwony:) Pomidorowa to sztandar, szczegolnie z ryzem. I pamietam, ze moim dzieciom robilam kotleciki z mozdzku swinskiego. Nie moga mi tego darowac, a Cwierciakiewiczowa je wlasnie polecala jako polski rarytas 🙂
Też mnie ten temat zastanawia. Nie rozumiem restauratorów, wszak wystarczy zmniejszyć porcje zwykłych dań i już mam się rozbudowane, konkretne menu dla dziecka. Oczywiście nie może zabraknąć takich pozycji, jak rosołek, czy nugetsiki, bo większość matek nie odważy się podać dziecku czegoś innego, ale to już ich wybór.
Od razu przypomina mi się moja szwagierka i jej “mniamnioszki” i “amcia amcia” robione do córki, która niestety wyrosła na kalekę (choć wątpię aby wychowanie w innym środowisku pomogło, to genetyka jak nic)… Są dzieci niejadki, zdarza się i również sądzę, że w większości to wina rodziców – tych wiecznie umęczonych, styranych dzielnych tatełów i matek-polek co cną piersią wykarmiły swoich brajanków i dżesiki (a ja taka lambadziara bezdzietna – pff, ja nic nie wiem o “prawdziwym” życiu xD) Ba, sama mogłabym pomidorową z makaronem ze skrzydełkami kurczaka jeść przez miesiąc^^.. choć wolę z ryżem… i żeby marchewka była, wiesz, taka gęsta breja w której łyżkę postawisz bez problemu 😀 Niemniej, dziwi mnie niechęć restauratorów do dzielenia porcji na mniejsze, ale za to nie mają problemu z gotowaniem osobnego gara pomidorówki… gdzie tu sens i logika? Dziecko raczej nie umrze od pieczonego schabu ze śliwką, łyżki żurawiny i pieczonego w ziołach ziemniaka, a chyba właśnie po to chodzi się do restauracji by odpocząć od pomidorówki… Poza tym, serio, dychę z szklankę rosołu? oO