Od czasu do czasu zdarza mi się brać udział w co ciekawszych warsztatach. Kiedy zadzwoniła do mnie Julita z Wrzącej Kuchni i powiedziała coś w stylu: “Wiesz, będziemy mordować ślimaki, wchodzisz w to?”, właściwie nie musiałam się zastanawiać. Przecież ślimaków jeszcze nie mordowałam.
Okazało się, że w spotkaniu udział brało wąskie grono doborowych gotujących blogerów i ja – ta jedząca. Ale starałam się dotrzymywać kroku, choć nie potrafię tak pięknie, jak oni prezentować dań na talerzu.
Warsztaty poprowadził Maciek Nowicki, miłośnik kuchni francuskiej, świetny szef kuchni z Pałacu w Wilanowie. Towarzyszył mu Alain Budzyk, właściciel Le Bistro Rozbrat, Francuz z polskimi korzeniami, który opowiadał o winach, o kuchni i produktach, z którymi pracowaliśmy. Przyjemna to była praca, zwłaszcza na etapie rozkosznego wysiorbywania ostryg z muszli, a obaj panowie chętnie i obszernie dzielili się wiedzą.
Zaczęliśmy od ślimaków, które chyba czując pismo nosem próbowały salwować się ucieczką. Ale byliśmy szybsi. Co w tym wypadku nie jest szczególnie trudne.
Ze ślimakami jest tak, że najpierw trzeba je wydobyć z muszli. Najłatwiejszym patentem jest drastyczne, ale skuteczne, zmiażdżenie tejże. A później wystarczy szybko odciąć mięsień. To może wydawać się proste, ale chyba targnęły mną (i nie tylko mną) wyrzuty sumienia. Następnie ślimaki przez kilka godzin obgotowuje się w bulionie, więc nasze zostały podmienione i mogliśmy zabrać się za faszerowanie muszli masłem z solą i natką pietruszki. I – oczywiście – uprzednio obgotowanymi ślimakami. Później jest już łatwo – 3-4 minuty w piekarniku rozgrzanym do 170 stopni i można jeść. A nawet należy. Następnym razem, kiedy będziecie zajadać się tymi rozkosznymi maleństwami, pomyślcie ile ich przygotowanie wymaga zachodu.
Kolejną rzeczą, którą robiłam po raz pierwszy, było otwieranie ostryg. Jadłam je tak wiele razy, a dopiero w Warszawie nauczyłam się je otwierać. Trzeba w to zadanie włożyć więcej siły, niż może się wydawać, kiedy gdzieś nad ciepłym morzem patrzymy, jak sprawnie robią to panowie w knajpie. Tak więc my walczyliśmy z ostrygami, a Alain opowiadał o rozmiarach i szerokim spektrum ich wykorzystania. Choć wszyscy wiemy, że najsmaczniejsze są surowe, podane na lodzie lub soli. Tu z drobno posiekaną szalotką i odrobiną octu. Znakomite.
Następnie mały zwrot akcji i już robimy… tatara. Tatar Francuzom nie jest obcy, choć podaje się go z nieco innymi dodatkami, niż w Polsce. Wypróbujcie ten patent, bo jest pyszny. Polędwicę wołową należy pokroić w drobną kostkę, a następnie dosmaczyć: szalotką, korniszonami, kaparami, sokiem z cytryny, ketchupem (tak, wiem, to niecodzienny dodatek), musztardą Dijon, sosem Worcestershire, żółtkiem, Tabasco, oliwą i ewentualnie czosnkiem, solą i pieprzem. Dawkujcie te dodatki z wyczuciem, a obiecuję, że smak Was zachwyci. Albo po prostu idźcie do Le Bistro Rozbrat. Smacznego!
Na koniec deser, który utwierdził mnie w przekonaniu, że cukiernik ze mnie żaden, ale za to chyba jednak lubię marcepan. Maciek ukręcił marcepan, w kąpieli wodnej roztopił czekoladę, a nam przypadło w udziale najfajniejsze zadanie, czyli robótki ręczne. Z marcepanu robiliśmy kulki, maczaliśmy je w płynnej czekoladzie i obtaczali w kakao. Oczywiście moje były najbardziej koślawe, ale siłą rzeczy smakowały tak samo, jak wszystkie pozostałe.
Warsztaty, zwłaszcza w dobrym towarzystwie, to naprawdę fajna zabawa.
A tak to wyglądało od zaplecza:
Magda
Podobne wpisy
Kuchnia Lacanche – czy warto na nią wydać aż tyle? Opinia po półtora roku użytkowania
Przepis na karpia, który wyrwie ciocię z butów!
Paryskie smaki – recenzja i konkurs
Avignon, Marsylia i Lazurowe Wybrzeże – bardzo subiektywny przewodnik kulinarny
Astoux et Brun – morska rozpusta /Cannes
Cyrano et Roxane, Sopot