Kiedy dostaliśmy pierwsze zaproszenie na kolację degustacyjną do La Fiesty nie pomyślałam nic. Nie złożyło się z różnych względów i tyle. Ale kiedy dostaliśmy następne z tytułem: “Kolejne podejście”, pomyślałam, że albo świetnie karmią, albo manager jest szalony. Bo jak się tak ciśnie, to kuchnia musi być wybitna, zgadza się?
Tak się złożyło, że znów nam się z tą degustacją nie złożyło, ale zwabieni godnym podziwu uporem, udaliśmy się do La Fiesty na dwa dni przed planowaną kolacją. Ot, klienci z ulicy. Bęc.
Najpierw nowe wnętrze: przyciągające spojrzenie, na ścianach meksykańskie, kolorowe czachy, do tego otwarta kuchnia. Dla mnie – bomba. Bardzo fajnie wyglądający, charakterystyczny bar. Ale nie przyszliśmy tu oglądać obrazki.
Dalej mamy bolitas de bacalao, czyli spieczone na niemiecką emerytkę na Teneryfie, zaskakująco smaczne krokieciki z dorsza podane z domowym sosem chipotle. Lekko ostrym, ale w sposób absolutnie akceptowalny. Jacek zamawia mini burgera, który wyglądem, jako żywo przypomina swój odpowiednik z pewnej dużej sieci. Może trochę przesadzam, ale tak słabej bułce nie jest w stanie pomóc nawet pesto. Mamy też podejrzenie, że mięso to nie była sama wołowina lecz występowała wespół w zespół ze swoją koleżanką świnią. Generalnie burger w La Fieście to mielony ze słabą bułką. Można zjeść, można nie jeść.
Zupy pomidorowa i szpinakowa (16 zł.), kolorowe kombo. Podane na jednym talerzu, obie dość gęste, obie smaczne, po zmieszaniu też smakują nieźle, choć tracą na urodzie. Można oczywiście zjadać równomiernie z obu stron i nie mieszać. Pomidorowa bardzo przyjemna, uczciwa, doprawiona kuminem, który swoją drogą świetnie pasował też do szpinakowej. Wbrew ostrzeżeniu zawartym w menu pomidorowa nie jest pikantna, jest łagodna jak zupka dla grzecznych przedszkolaczków.
Od lewej: ceviche, nadziewane ziemniaki, bolitas de bacalao, zupy
Nadziewane pieczone ziemniaki (18 zł.) są dokładnie tym, czego oczekuję w takich barach. Zero komplikacji, proste, smaczne, takie trochę uliczne jedzenie. Są trzy rodzaje sera, jest boczek, jest kleks śmietany ze szczypiorkiem. Zrobiłabym to w domu, ale wolę iść do La Fiesty. Rzecz absolutnie banalna w wykonaniu, idealnie pasująca do uczciwej zarówno pod względem procentów, jak i zawartości prawdziwych owoców truskawkowej margarity (23 zł.). Słońce, hipstery na Foksal, rozleniwienie…
…z którego wyrywają nas empanadas z wieprzowiną (9 zł.) – niezbyt smaczne pierożki z dość twardego ciasta, usmażone na głębokim tłuszczu i wypełnione mielonym mięsem. Tu ponownie pojawia się sos chipotle. I faktycznie bez sosu byłoby ciężko. Problem polega na tym, że na tym samym (zmęczonym) oleju smażą i empanadas i np. ryby, co najpierw wyczuwa się w zapachu, by zaraz uzyskać potwierdzenie od kubków smakowych. To nie może być pyszne.
Było bez fajerwerków, ale w miarę stabilnie. Myślałam sobie, że w swojej barowej klasie to będzie taka bezpieczna czwórka, czyli nie będę usilnie namawiać, ale można wpaść, czegoś się napić, coś przetrącić. No i wtedy pojawiły się krewetki.
Krewetki panierowane w kokosie z sosem z mango (39 zł.), tak… Po pierwsze pięć sztuk średniej wielkości krewetek za prawie cztery dychy (mrożone, z Makro, cenę za kilogram sprawdźcie sobie samodzielnie) to, mówiąc eufemistycznie, zaskoczenie. Zwłaszcza po wcale sporych przystawkach. Czy zatem były to wybitne krewetki godne swojej ceny? Otóż nie. Panierka jako żywo przypominała ciasto na kokosanki (cukier, wiórki kokosowe, piana z białek – znacie?), tylko była zupełnie miękka i bez cukru. No i było jej dokładnie tyle samo, co krewetek. Innymi słowy: za dużo. Co ciekawe, po spróbowaniu zdecydowanie poczułam smak, hm… pleśni? Albo starej piwnicy, choć nie wiem jak smakuje stara piwnica. Kęs wylądował w serwetce, a danie w kuchni.
Tytułem wyjaśnienia: sporne krewetki doliczono do rachunku, lecz odjęto od całości 20%, co w ostatecznym rozrachunku pozwoliło nam zapłacić za krewetki dyszkę i w cenie mogliśmy kucharzowi powiedzieć, że są złe. Doliczają też 10% serwisu, co jak wiecie uważam za bardzo słabe z wielu względów, ale najbardziej dlatego, że to kwestia uznaniowa i dotyczy jakości świadczonych przez kelnera usług. Dla opornych przygotowałam diagram:
Dobrze i miło —> jest tip
Kiepsko i nieuprzejmie —> nie ma tipa
Nie żal mi tych kilku procent, i tak byśmy tej dziewczynie zostawili napiwek, bo była myśląca i zwyczajnie fajna. Ale sami z siebie. My jesteśmy delikatni i lubimy po dobroci.
Reasumując: w ogólnym rozrachunku i swojej kategorii – 3/5. Czyli można iść, można nie iść, ani nie namawiam, ani nie odradzam. Teraz czekam na ruch ze strony managera. Ja bym zaczęła od naprawienia krewetek i wymiany oleju.
Magda