Krem to bistro w stylu francuskim. Właściwie wygląda jakby je żywcem przeniesiono z Paryża do Warszawy, różnica jest chyba tylko taka, że w Warszawie trudniej o koncesję, bo bąbelków do śniadania tu raczej nie dostaniecie. Ale można to obejść, Jak wszystko. Krem jest niewielki, przytulny i karmi świetnymi bagietkami. Oczywiście!
Wpadamy do nich we czwórkę plus berbeć. Berbeć ewidentnie wie, co dobre, bo szybko zgadzamy się w kwestii bagietki i domowego pasztetu, który w dużej części odstępuję Młodemu tylko dlatego, że jest młody. Za kilka lat już nie będzie miał tak łatwo. Ale zacznijmy od początku…
Przychodzimy diablo głodni, więc na szybko zamawiamy talerz sześciu serów (52 zł), na którym znajdujemy osiemnastomiesięczny Comte, Brie de Meaux, dwuletnią Goudę, baskijski ser owczy, Cantal entre-deux i kremowy, dość charakterny Bleu des Causses. Zaraz za serami na nasze dwa niewielkie, połączone stoliki trafia jeszcze talerz wędlin (25 zł) i koszyczek pieczywa. Na tym drugim talerzu jest szynka Serrano, korniszony, wspomniany wyżej, prześwietny domowy pasztet i rostbef o pięknej, delikatnej strukturze, lecz niestety o nieistniejącym smaku. Lubię rostbef i ten jest przygotowany naprawdę umiejętnie, ale odrobina soli jeszcze nikogo nie zabiła, prawda?
Z tymi dwoma talerzami radzimy sobie dość sprawnie, ostatecznie jest południe, a my dopiero jemy śniadanie. Ważna informacja – funkcjonuje tu formuła BYOB, bring your own bottle, a korkowe wynosi, jeśli mnie pamięć nie myli, 20 zł. Mają dobre sery, dobre bagietki, można przyjść z własnym winem… Połączcie kropki.
Rozgrzewka była, więc teraz czas na śniadanie właściwe. Decydujemy się na kilka klasyków, a więc p’tit dej (22 zł), które wcale nie jest „petit”, jest to bowiem porcja, którą spokojnie naje się mężczyzna. Jest tu gotowana szynka, jajko sadzone przygotowane w punkt, a więc o ściętym, ale nie na beton białku i przyjemnie płynnym żółtku, są tu też godne kawałki Tomme de Savoie, znany nam już wcześniej domowy pasztet, a do tego oczywiście chleb i masło.
Ja – jak nie ja – idę w waniliowy pain perdu (10 zł) – dwa kawałki bagietki wymoczone w mleku z jajkiem i wanilią (choć tu mam wątpliwość w sprawie jajka), krótko zapieczone i posypane cukrem pudrem. Raz można, ale dla kogoś, kto woli na wytrawnie może być zbyt dużo słodyczy jak na jedną porcję. Za to dzieci – pokochają tę glutenową rozpustę,gwarantuję. Choć ja też wpadłam w Kremie w pszenny amok, ale o tym na końcu.
Zamówienie Croque Madame (24 zł) to raczej oczywistość w takim miejscu. Pod sadzonym jajkiem kryje się grillowana, gorąca kanapka z mięsnym wsadem w postaci szynki i dodatkiem nieco ciągnącego się emmentalera. A obok sałatka, która ma chyba tylko usprawiedliwić ilość kalorii, które tu z wielką łatwością (i przyjemnością!) można w siebie wtłoczyć.
Na koniec kanapka z rostbefem (24 zł), tym samym, który wcześniej dostaliśmy na talerzu z wędlinami. W menu co prawda widnieje jeszcze domowy majonez, ale zamiast niego w miseczce jest dość pikantna musztarda. Może to i lepiej, biorąc pod uwagę jak subtelnie rostbef zaznacza swoją obecność – niby jest, a jakby go nie było. Z tego samego powodu cieszymy się na towarzyszące kanapce korniszony. Młode ziemniaczki niewiele wnoszą, ale są bardzo smaczne.
Wychodzimy okrutnie przejedzeni, zwłaszcza że na początku rzuciliśmy się na bagietkę jakbyśmy od tygodnia nic nie jedli. Ja też. Ponieważ czasem mnie pytacie jak to jest u mnie z jedzeniem pszenicy, to może odpowiem zbiorczo tutaj: staram się nie, bo mi to po prostu bardzo szkodzi. Pisałam o tym, że niesłusznie wielu z nas za swoje problemy obwinia gluten, podczas gdy winnego można określić bardziej precyzyjnie i w wielu wypadkach jest to pszenica.
Nic się w tej kwestii nie zmieniło, odchorowałam to śniadanie solidnie i nie jest to wina bagietki, tylko moja, bo nie powinnam jej jeść. Ale czasem jest tak, że w człowieku wygrywa łakomstwo i trudno – grzeszymy z pełną świadomością nadciągających konsekwencji. Staram się pszenicę omijać i właściwie jedyne, co z nią jem, to te rzeczy, które widzicie na blogu. Choć częściej tylko próbuję. A potem staje na mojej drodze taka bagietka i brzuch boli mnie przez dwa dni. Trudno, warto było.
Krem to całkiem fajne miejsce, spokojnie możecie tam zajrzeć nie tylko na śniadanie, ale również na lunch lub wieczorne posiedzenie przy dobrych serach i winie. Tylko nie zapomnijcie go zabrać ze sobą. Niektóre produkty się powtarzają, co dość mocno wychodzi przy zamówieniu kilku dań z karty, ale daję im rozgrzeszenie z dwóch powodów: to mały lokal i nie wymagajmy cudów, a po drugie wszystkie są po prostu bardzo dobrej jakości. A jak jakość jest odpowiednia, to można cały tydzień pociągnąć choćby i na pomidorach, maśle oraz chlebie na zakwasie. Zgadza się?
Magda
Info
fb
ul. Śniadeckich 18, Warszawa
Podobne wpisy
Pink Lobster – prawdopodobnie najbardziej instagramowe śniadania w mieście
Genesis – oczekuję więcej. Znacznie więcej
48 najlepszych knajp na każdą okazję i każdą kieszeń [NOWE]
Dyletanci – to będzie przebój tej wiosny! /Warszawa
La Maison Gourmand – francusko, włosko, dobrze, ale nie bosko
7 dni, 7 śniadań: Dolce & Vegan /Warszawa
3 odpowiedzi
“Odchoruję, nie daruję” jak mówi mój tato, który też wielu rzeczy już nie powinien jeść 😀 Ale, że on nie zje?! Dziecko, potrzymaj mi piwo! 😉
Chore ceny
O tym samym pomyślałam. Wiem, że Warszawa, że elegancja-Francja, ale 24 zł za jedną rzecz śniadaniową to dość grubo. I żeby to było coś bardziej od święta, jakiś specjał… Ale nie, i nie wyobrażam sobie płacić ceny dania lunchowego za jedną kanapkę – i to za w zasadzie za zwykłą, z szyną, serem i jajem. To nie jamon iberico w tym chlebie, a nawet najbardziej eko-bio-jajo nie jest ze złota, więc nie widzę usprawiedliwienia. 20 zł korkowego to też znaczna przesada. O ile rozumiem ceny np. w Opasłym Tomie, AleWino czy nawet lepszych burgerowniach i street foodach, to tu niespecjalnie. To śniadaniownia, fgs.